• Rajd Dakar 2011 - okiem Łukasza Łaskawca
Jarek Kobierski
DAKAR 2011 – etap IV San Salvadore De Jujuy – Calama (5.01.2011)
Po wczorajszej wywrotce udało się Piotrkowi doprowadzić quada do stanu, pozwalającego kontynuować dalszą rywalizację na trasie Dakaru. Je też czuję się dobrze – tylko to wczesne wstawanie!? Na czwartym etapie czekała nas wyprawa w góry i przekroczenie granicy między Argentyną a Chile.
Dzisiejszy dystans: dojazdówka – 554 km, odcinek specjalny – 207 km
O godzinie 5.08 środowego etapu, byłem już w drodze do odcinka specjalnego. Pierwszego w tym rajdzie na terenie Chile. To było ogromnie wielkie wyzwanie nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla sprzętu. Większa część z pięćsetkilometrowej dojazdówki prowadziła nas przez Andy, tutaj przekraczaliśmy granicę z Chile. W górach było strasznie zimno. Najbardziej cierpiały ręce. Co kilka, kilkanaście kilometrów spotykałem motocyklistów ogrzewających sobie dłonie od ciepłych tłumików swoich jednośladów. Długo nie trzeba było czekać, jak sam zacząłem tak robić. Po prostu palce kostniały i nie dawało rady utrzymać kierownicy. Kolejnym wyzwaniem poza temperaturą była wysokość. Na pułapie 4800m n.p.m. coraz mniejsza ilość tlenu, powodowała, że podczas jazdy oczy same się zamykały. Nie mogłem w ogóle nad tym zapanować. Yamaszka również odczuwała braki odpowiedniej mieszanki paliwa i powietrza.
Na odcinek specjalny dotarłem godzinę przed startem. Dwustu-sześciokilometrowy OS, to przede wszystkim kamienie i piach. Jechałem spokojnie, równym tempem, żeby znowu nie rozbić quada i nie popełnić nawigacyjnej pomyłki. Nawet mi się udało, zajmując przy tym 11 miejsce. Do campu przyjechałem przed wozami serwisowymi, jak zresztą większość zawodników. Praktycznie wszyscy w oczekiwaniu na serwis spaliśmy na stołówce. Po około trzech godzinach pojawili się nasi i wreszcie można było zmienić ubranie.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
|