W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies.
Więcej w "Polityce prywatności".
Kontynuuj
• Challenge Story 2010 – Integracja Mamry Challenge
Jarek Kobierski
Jarek Makłus vel „Jarys” (ATV Partner Team): Mamry Challenge 2010 okiem pilota pojazdu typu UTV to przede wszystkim niezapomniany klimat imprezy i rewelacyjna zabawa. Tegoroczna edycja ukierunkowana była głównie na turystykę, bez zbędnego „ciśnienia”. Trasa przepiękna i bardzo długa, prowadziła wokół jeziora, przez leśne i polne dukty, często po śniegu i lodzie. Jadąc, można było podziwiać piękne widoki i cieszyć się każdą chwilą spędzoną na trasie. Dobra zabawa to także, możliwość spotkania się z kolegami i wspólne biesiadowanie podczas uroczystości kończącej rajd.Według mnie była to kolejna udana impreza. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, za co należą się im gratulacje i podziękowania. Podsumowując, był to świetnie spędzony weekend i doskonałe otwarcie sezonu 2010.
Edward Świdziński vel „e2rd” (ATV Partner Team): MC to bardzo fajny rajd. Ta nowa bezciśnieniowa formuła nie wszystkim jednak przypadła do gustu. Wielu riderów było wręcz zdegustowanych – jak to bez plomby, bez linki? Mnie się jednak podobało. Jak nigdy wróciłem do bazy suchy i czysty (jechałem „meleksem”). Cały rajd można było pokonać małym quadem na standardowych oponach – takie właśnie były zamierzenia organizatorów. Atmosfera jak co roku, nikt na nikogo wilkiem nie patrzył – bomba. Nawet pożyczenie quada czy kół nie było problemem. Jeżeli tylko ktoś chciał się sponiewierać to nie było przeszkód, ale nie widziałem zainteresowanych. Najbardziej zniesmaczeni byli ci, co im kotletów nie starczyło w barze lub co nie wygrali (a statki mieli na wypasie). Dla mnie także zabrakło kotletów (jadłem bigos, którego nienawidzę – ale z głodu to i ciepłe bułki dobre). MC spełniły moje oczekiwania z nawiązką. II miejsce, które zdobył nasz ATV Partner Team na Rhino zawdzięczamy Bule, który z ciężkim sercem, po nocnej awarii, pozbawił swojego KQ kół. Na koniec były tańce, integracja – oj działo się, działo. MC to najlepsza impreza, aby jakoś zacząć ten sezon rajdowy.
Buła Team (Jarosław Adamiak vel „Buła”, Wojciech Balewski vel „CO Baleś”, Andrzej Łoziński vel „majster”). Andrzej i Wojtek: Rajdy to dla nas coś nowego. „Majster” jedzie pierwszy raz, a ja razem z „Bułą” przejechałem finał KZ. Mamry Challenge to naprawdę fajna impreza, tylko jak dla mnie było za dużo asfaltów. Chociaż XTR’y starte do płótna, to jakoś daliśmy radę. Nasze Yamahy spisywały się nieźle, zwłaszcza na dobrych oponach. Najbardziej ucierpiał „Buła”, którego wysłużony KQ po pękniętej końcówce „rozłożył” bezradnie koła, a jego podzespoły poszły na przeszczepy. Na szczęście P. Zeszuta pożyczył Bule Polarisa, żeby mógł jechać podczas dziennego odcinka. Bardzo ciekawe były szybkie leśne trasy rajdu, oblodzone zakręty i czekająca pod śniegiem woda z błotem. Najbardziej jednak podobał nam się luz na Mamrach, w pewnym momencie przestaliśmy nawet zbierać pieczątki, ale do każdej podjeżdżaliśmy. Organizacja na plus, atmosfera na plus – impreza oraz wieczorna integracja godna polecenia.
Marcin Kamiński: Do Kietlic zjechaliśmy już w czwartek po południu. W piątek rano, w ramach rozgrzewki, pojechaliśmy wszyscy quadami do Rydzewa. Po powrocie zaczęły się zgłoszenia, wgrywanie tras i przygotowania do wieczornej jazdy. Tegoroczne Mamry były nastawione na INTEGRACJĘ i takie właśnie były, no może nie do końca. Wspólny start do odcinka nocnego... i zaczął się wyścig szczurów. W tym miejscu niestety muszę zgłosić jedyne zastrzeżenia do organizatorów. Wystarczyło w nocy rozegrać jeden odcinek specjalny na czas, żeby reszta trasy piątkowej i sobotniej była w 100% integracyjna, a tak niestety była walka, a właściwie jazda na granicy zdrowego rozsądku. Piątkowa trasa była bardzo fajna, typowo turystyczna, do przejechania w dwie godziny. Sobotni poranek powitał nas deszczem, ale twardziele nie boją się mokrego nieba. Po szybkim śniadaniu oraz odprawie, wszyscy stawiliśmy się na starcie do odcinka dziennego, składającego się z dwóch pętli (w sumie ok. 110 km). Trasa przebiegała bardzo malowniczymi drogami szutrowymi – do przejechania nawet Meleksem, o czym świadczą wyniki końcowe. Imprezę uważam za udaną, spełniła swoje zadanie czyli integrację środowiska Quadowego. Dziękuję organizatorom i właścicielowi ośrodka w Kietlicach za udany weekend.