W poniedziałek, 25 stycznia 2010 roku w warszawskim Centrum Olimpijskim odbyła się konferencja prasowa podsumowująca start reprezentacji Polski pod patronatem Polskiego Związku Motorowego w rajdzie Dakar 2010.
Jak określił Andrzej Witkowski (prezes PZM) „siedmiu wspaniałych” – czyli Robert Szustkowski / Jarek Kazberuk (samochody), Grzegorz Baran / Rafał Marton / Paweł Zborowski (ciężarówki), Rafał Sonik (quady) oraz Krzysztof Jarmuż (motocykle) – szczęśliwie dojechało do końca rajdu, zajmując w tej rywalizacji zasłużone, mocne pozycje.
W rajdzie Dakar 2010 brały udział 362 zespoły z całego świata: 151 motocykli, 25 quadów, 134 samochody i 52 ciężarówki. Tylko połowa uczestników ukończyła to najcięższe na świecie wyzwanie. Na konferencji prasowej zawodnicy dzielili się z dziennikarzami swoimi spostrzeżeniami, uwagami oraz planami na przyszłość. Quadzik w szczególności kibicował polskiemu zawodnikowi – Rafałowi Sonikowi, Prezesowi ATV Polska, jadącemu na quadzie, dlatego chcielibyśmy przybliżyć Wam jego osobiste wrażenia związane z Dakarem 2010. Media dużo mówiły o specyfice tegorocznego rajdu: podejrzewano intrygi, opisywano zakulisowe traktowania zawodników. Jak to wyglądało, jak sytuacja się zmieniała i jak wpływało to na psychikę zawodników – opowiedział na konferencji Rafał Sonik.
Rafał Sonik (25.01.2010) Warszawa:
„Nie chciałbym zaczynać od sensacji, bo ten rajd był oczywiście sensacyjny i wszyscy, którzy się nim interesowali, dobrze o tym wiedzą. Chciałbym zacząć od tego, że był zupełnie inny niż rok temu. Rok temu po raz pierwszy w Argentynie i Chile rajd odbywał się... jakby trochę z zaskoczenia, nikt praktycznie nie wiedział jak będzie wyglądał Dakar w zupełnie nowych krajach. Przez 30 lat wcześniej był rozgrywany na trasach europejsko-afrykańskich. Po raz pierwszy w Południowej Ameryce. Również Argentyńczycy i Chilijczycy nie zorientowali się, jak bardzo prestiżowa jest to impreza i w efekcie z perspektywy ponad roku mogę powiedzieć, że ten pierwszy rajd Argentyńsko-Chilijski był łatwiejszy. Nie dlatego, że trasa była łatwiejsza, ale dlatego, że nie tylko żyły nim wszystkie media Południowej Ameryki, nie tylko żyły społeczeństwa tych krajów (wspaniały doping, wsparcie, atmosfera wokół rajdu), ale również dlatego, że po ubiegłorocznym sukcesie w klasie quadów lokalnego zawodnika i po tym, jak stał się argentyńskim celebrytą, okazało się, że Argentyńczycy w motocyklach i quadach widzą największą szansę na sukces.
To spowodowało, że w tym roku w naszej klasie wystartowało 12 Argentyńczyków i 1 Chilijczyk. Walka od samego początku stała się niesamowicie zacięta. Wszystko byłoby dobrze, gdyby była to zacięta sportowa walka wg reguł, które są opisane w regulaminie Dakaru. Niestety okazało się od samego początku, że lokalni zawodnicy mają swój własny pomysł na formułę tego rajdu i to spowodowało, że mieliśmy kilka spektakularnych wypadków. Helikoptery odwoziły zawodników do szpitala. Później wielokrotnie tasowało się w czołówce quadów. Ja od początku, w przeciwieństwie do zeszłego roku, miałem niestety pecha. W zeszłym roku miałem trochę słońca, takiego uśmiechu, który pozwolił mi w drugim etapie dojechać na dojazdówce na holu, bo uszczelkę pod głowicę wydmuchało mi dosłownie po mecie odcinka, a nie w trakcie. W tym roku niestety było odwrotnie...
Jak być może pamiętacie udało mi się wygrać pierwszy OS i to był dobry zwiastun. Niedługo później już nie było tak dobrze. Na drugim odcinku 260 km przejechałem na kapciu na lewym przednim kole, nie byłem w stanie ani wymienić, ani naprawić tego koła – to były ogromne straty. W trzecim odcinku nie tylko miałem różnego rodzaju kłopoty, ale jeszcze na dodatek jechaliśmy na paliwie, które kupiliśmy na stacji wskazanej w roadbook''''''''''''''''''''''''''''''''u i które okazało się być nieodporne na wysokie temperatury. Zaczęło nam się gotować w bakach. Ale o tym jeszcze nikt nie wiedział, że paliwo jest przyczyną naszych problemów. Wszyscy czterej motocykliści, czyli Kuba Przygoński, Marek Dąbrowski, Jacek Czachor i Krzysiek Jarmuż – wszyscy mieli problemy z motocyklami. Mijałem Kubę, widziałem, że rozebrał pół motocykla, Mijałem Machacka, jeszcze wtedy jechał w rajdzie, to był trzeci ostatni etap, w którym jechał – rozbierał quada, później Plechatego, który rozbierał quada, a później mnie to spotkało, bo też mi zaczął przerywać silnik i nie dało się jechać. Okazało się, że to rozbieranie przy 50-stopniowym upale było bez sensu, gdyż i pompa paliwowa i cała reszta była OK., tylko paliwo nie było takie jak trzeba. Krótko mówiąc po trzech etapach byłem chyba ostatni, albo przedostatni, rzeczywiście leżałem na deskach.
Chciałbym zacząć, jak powiedziałem w pierwszych słowach, nie od narzekania, tylko od tego, żeby podziękować. Mianowicie w trzecim dniu, kiedy wszyscy chyba byliśmy zawiedzeni, a ja widząc co się dzieje najbardziej – dostałem około 400 SMSów, wiele telefonów, (których niestety nie mogłem odebrać, ale wyświetlały mi się numery po mecie), ze wsparciem od kibiców, przyjaciół, znajomych i rodziny. Wszyscy jednym głosem przemawiali tymi SMSami i telefonami – jedź dalej, nie poddawaj się. I właśnie za to chciałbym podziękować, i to uważam było – przełomem.
Przełomem było też to, że codziennie, kiedy przyjeżdżaliśmy po odcinku, spotykaliśmy się z kolegami, dojeżdżaliśmy o różnych porach, czasem wcześniej, czasem później, zawsze jednak mieliśmy czas na dosłownie 2, 3 minuty rozmowy. Dziękujemy bardzo za wsparcie w trakcie rajdu. To Wy kibice i my zawodnicy byliśmy dla siebie największym wsparciem. I to właśnie czyni te trudne i wymagające zawody warte wszystkich poświęceń. Wyjechaliśmy jako drużyna pod patronatem PZM i jako drużyna pod patronatem PZM wróciliśmy. Wszyscy osiągnęliśmy cel. Jesteśmy już nie tylko kolegami, ale wręcz przyjaciółmi. Chciałbym podkreślić, że kiedy leżałem na deskach, kibice mnie wspierali i dzięki nim dojechałem do mety, moim zdaniem na nie gorszej pozycji niż rok temu (biorąc pod uwagę konkurencję i warunki w jakich się ten rajd odbywał).
Rajd Dakar umarł – zabili go Argentyńczycy – to szeroko rozpowiadane zdanie przez media na świecie.
Duch Dakaru jest nam wszystkim bliski. Niestety ten Duch Dakaru w klasie quadów i w klasie motocykli został zupełnie zagubiony. To jest coś, o czym mówiłem od samego początku, mówili o tym również zawodnicy spoza Argentyny i Chile: Machacek, Deltrieu, Declerck, Gonzales, Liparoti – wiele osób. Jadąc dzisiaj do Warszawy przeczytałem bardzo ważne, znamienne zdanie w wywiadzie z Marcos''''''''''''''''''''''''''''''''em Patronelli: „Nie wygra tego Dakaru ten, kto jest najszybszy, a ten, kto jest najbardziej sprytny”. I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka to zdanie może brzmieć dziwnie, ale kiedy się to obserwowało z bliska, to włosy się pod kaskiem jeżyły i różne słowa cisnęły się na usta. Przede wszystkim zacząłem rozumieć na czym polega to sformułowanie – „najsprytniejszy”.
Otóż w 5 czy w 6 etapie, mam zachowany roadbook i zaznaczone miejsce, jechałem za Argentyńczykiem, który jechał Can-Am`em. Can-am jest wolniejszy od mojego quada, jechaliśmy drogą w masywie górskim, kiedy droga łukiem opadającym w dół odjeżdżała wiele kilometrów w lewo i było to wyraźnie zaznaczone w roadbook`u, kilka kilometrów w lewo było widać pióropusze pyłu przed nami, on nie zastanawiając się ani sekundy, wyjechał z trasy, pojechał przed siebie przez górę, zakładając z resztą w tym miejscu pierwszy ślad. Pomyślałem sobie, no cóż, jest Argentyńczykiem, jest 5 czy 6 dzień rajdu, robi coś zdumiewającego, ale widocznie w tym musi być jakiś sens, skoro wszystkie etapy wcześniej wygrywali Argentyńczycy i to z dużymi różnicami czasu. Pojechałem za nim ryzykując to, że zostanę zdyskwalifikowany, gdyby okazało się, że wyjeżdżam całkowicie poza trasę. I po 3 czy 4 km przejazdu przez piaskowo-szutrową górę, zjechał na trasę, skręcił w prawo i wszystko było świetnie. Powstały w mojej głowie dość oczywiste chyba pytania: po pierwsze skąd wiedział, że ta trasa tam jest, że ona wraca (nie wiem ile na tym przyciął – przepraszam za słowo – ale chyba z 8 – 10 kilometrów) i skąd wiedział, że po drugiej stronie góry nie ma klifu, nie ma skały, że będzie można z powrotem wjechać na trasę. Od tej pory zacząłem obserwować i wymieniać się uwagami z innymi quadowcami, o tym co naprawdę dzieje się w tym rajdzie.