Rozmowa z Jackiem Bujańskim o najtrudniejszym rajdzie w Europie: Drezno – Wrocław.
GG: Jacku, wiem, że w trzech zdaniach będzie ciężko, ale opowiedz nam o imprezie Berlin – Wrocław, którego kolejna edycja odbędzie się już za kilka dni bo już 27 czerwca.
JB: Niewątpliwie jest to największy rajd off-road`owy w Europie, Berlin-Wrocław odbywał się przez 12 lat i w ogóle nie było echa o nim w Polsce. Dopiero od dwóch lat po zwycięstwie Polaka, ludzie zaczęli kojarzyć samą imprezę. Paradoksem jest, że na polskich poligonach imprezę robi Niemiec, który ściągnie pieniądze, ściągnie sponsorów. Gdyby Polak chciał zorganizować taki rajd spotkałby się z problemami nie do przeskoczenia. W zeszłym roku nazwa rajdu została zmieniona na Drezno – Wrocław, z uwagi na trasę, po której wiodła.
GG: Dobrze, czyli teraz Drezno-Wrocław. A jak oceniasz udział quadów razem z samochodami terenowymi oraz ciężarówkami?
JB: Jazda quadem pomiędzy samochodami terenowymi oraz ciężarówkami podnosi znacznie trudność samego rajdu. Kiedy urwałem wahacze i musiałem wrócić do bazy, po półtorej godzinie byłem już za ciężarówkami. Taka ciężarówka idzie 120km/h po lesie, a niektóre zakręty o ile pozwala na to grubość rosnących drzew, są po prostu przez taki pojazd ścinane. Nie trudno wyobrazić sobie, jaki przejazd ma quad, biorąc pod uwagę pościnane drzewa oraz głębokość kolein w błocie.
GG: Brak takich imprez w Polsce czy raczej prestiż „zmusza” Cię do udziału w nich?
JB: Prestiż też. Do takiego rajdu przygotowuje się na imprezach krajowych, kondycyjnie, udoskonalam nawigację. Taki rajd pozwala przejechać w trudnych warunkach 1600 km w tydzień, a to lubię i dla tego warto trenować, między innymi na imprezach w Polsce.
GG: Opowiedz w skrócie co działo się , jaka jest specyfika takiego rajdu (D-W), tego typu rzeczy.
JB: Niemcy doskonale dbają o show. Pierwszy dzień jest zawsze tylko i wyłącznie show. Wpuścili nas w samo centrum Drezna. Przejeżdżaliśmy obok filharmonii, obok różnych zabytków Miasta.
Prolog to po prostu pole przy jakimś wielkim hipermarkecie, miejsce gdzie za chwilę będą budowali następny. Na żywca pokopane dziury i dołki, niektóre wypełnione wodą, pętla jakieś dwa kilometry, pokonywana przez nas trzy razy. Śmigłowce, telewizje, cały czas show...
Kolejnego dnia przenosimy się do Polski. Nie ma nigdzie żadnego kontaktu rajdu z lasami w Niemczech. W Zgorzelcu startujemy spod hipermarketu. No i tu zaczyna się zabawa, bo jedziemy na tor w Olszynie. Tor znany z imprez H6 (sześcio godzinna jazda non stop). Błoto zamarzło w marcu i stało się taką nierówną skamieliną. Ja oczywiście dałem ciała. Nie bardzo było się kogo zapytać. Zasady na prologu były takie, że jechało się trzy kółka i zjeżdżało się do mety, a tu okazało się, że trzeba było zrobić cztery okrążenia i co kółko odbić pieczątkę. A ja zrobiłem cztery okrążenia i podjechałem po pieczątkę, nie wiedziałem, że trzeba za każdym kółkiem, a gościu mówi „ty masz dopiero jedno kółko”.
Potem wróciliśmy do Zgorzelca i zaczęły się jazdy po poligonach w okolicy Żagania. Było bardzo ciężko, nawet czasami zawieszenie Ohlins`a nie było w stanie uratować sytuacji na nierównościach czołgówki.
Trzeciego dnia zgiąłem drążek kierowniczy. Chyba było to zmęczenie materiału, już kiedyś próbowałem go prostować. Kolejna strata. Ale etapy z nawigacją pozwoliły mi na nadrobienie opóźnienia w rajdzie.
A było coraz trudniej. O siódmej rano wystartowaliśmy z Trzebienia i o godz. 21 z minutami wylądowaliśmy na poligonie drawskim na liczniku było 520 km, z czego około 450 km były to jazdy po próbach natomiast reszta to dojazdówki. Muszę przyznać, że byłem mocno zmęczony, nawet wyciąłem figurę w Krośnie Odrzańskim, bo gdzieś tam zawadziłem o krawężnik.
Niestety po tym dystansie moja przewijarka odmówiła posłuszeństwa. Prawie cała elektronika psuła się wszystkim, błoto na przemian z wodą wdzierało się pomiędzy przełączniki, odpowiadające za zmianę kierunku przewijarki.
Wiele doświadczeń zebraliśmy na tej edycji. Moim zdaniem był to o 50% trudniejszy rajd od tego w 2006 roku. Tym razem, po prostu była pora monsunowa. W miarę przemieszczania się, deszcz lał cały czas. Poligon Drawski był nasiąknięty jak gąbka. Kałuże miały po 15, 20 metrów. Mocno zmęczeni, ale zadowoleni, dotarliśmy wieczorem. Na poligon drawski przeniosło też się obozowisko rajdu. Do końca rajdu wszystkie etapy odbywały się już po terenie poligonu.
Organizator przestrzegał nas, że stopień trudności jazdy po poligonie będzie większy z powodu zmienności samego obiektu. Warunki atmosferyczne oraz korzystanie z obiektu przez armie unijne powodują, iż teren zmienia się dynamicznie, więc trzeba jechać tam bardzo ostrożnie.
Na zeszłorocznym rajdzie wyczerpałem chyba cały limit niepowodzeń, jak nie połamane zawieszenie, to za dużo kółek na torze, cały czas doganianie stawki po naprawach sprzętu, do tego po powrocie na trasę, jazda wśród ciężarówek, które załatwiły mi w moment gogle.
GG: Czyli żadnych zrywek, filmów nic takiego nie miałeś?
JB: … oczywiście miałem zrywki, ale za zrywki mi wpadało błoto. Gogle tak zmatowiały, że już nie było nic widać, więc po prostu je zdjąłem. Ciężarówki wyprzedzałem z duszą na ramieniu. Dojechałem na metę mocno zmęczony walką z ciężarówkami, ale stratę prawie odrobiłem.
Etap ostatni (przy mojej stracie 40 minut) to trochę etap pod publikę. Dwie pętle po 50 km, w rzeczywistości po około 64 km. Już po pierwszym okrążeniu odrobiłem 20 minut, gdyby nie awaria pękniętego wahacza miałbym szansę na drugie miejsce, a tak ostatecznie skończyłem na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej.
Cieszę się, że Polacy są zawsze gdzieś na początku, podobnie jak w samochodach, czy ciężarówkach. Najtrudniejszy i najdłuższy rajd w Europie wygrał quad z Polski czyli “Krecik”, wygrała też polska ciężarówka, a na czwartym miejscu był najlepszy polski samochód.
GG: Jeździłeś kiedyś na Suzuki, potem na Kawasaki, a teraz Yamaha. Czy zmiana na Grizzly, teraz jak mówiłeś o prześladującym Cię pechu, wpłynęła pozytywnie na to wszystko…?
JB: Ja to oceniam bardzo pozytywnie…
GG: Dobrze, ale dwa lata temu byłeś na “kawie”…
JB: Ale “kawa” po prostu nie wytrzymała. Awaria z przed dwóch lat, była awarią z winy wady materiału, nie wytrzymał uchwyt tylnej piasty. W zeszłym roku przeszarżowałem ja, po prostu uderzyłem w drzewo. Krecik jechał identyczną Yamahą nie miał żadnych problemów, Niemiec, który był drugi, też Yamaha Gryzzli 700.
Prześlij do znajomego:•
link do artykułu Rajd "Drezno – Wrocław" oczami Jacka Bujańskiego