Post
autor: ASTERIX_4x4 » pt 12 cze, 2009
Nie myślałem, że kiedykolwiek opiszę swój przypadek w takim temacie ...
6 lat na quadach. 4 różne sprzęty. Zero rutyniarstwa i przeginania pały. Zero jazdy w terenie którego nie czuję.
Ci którzy mnie znają osobiście potwierdzą powyższe z pewnością.
Do wczoraj...
Zrobiłem sobie samotną wycieczkę. Ponad 100 km w różnym terenie.
Cało i zdrowo wróciłem do domu.
Zdjąłem kask, położyłem go na quadzie i poszedłem wyłączyć alarm w domu.
Pomyślałem, że umyję quada - w tym celu musiałem przestawić go w inne miejsce.
Odpaliłem quada. Nie chciałem, żeby zleciał kask, więc założyłem go na prawą dłoń.
Wewnętrzny głos powiedział mi: nie zakładaj kasku na prawą dłoń, bo będziesz miał trudność z trzymaniem kierownicy i dodawaniem gazu...
Ale ja ku... nie posłuchałem (a zawsze słucham ! Prawie zawsze ...)
Nie usiadłem na quada. Stanąłem na prawym stopniu.
Dodałem delikatnie gazu. Kask przekręcił się na dłoni i nacisnął mi na kciuk blokując jednocześnie dłoń na kierownicy.
Dalsze wydarzenia trwały sekundę.
W tym czasie uderzyłem quadem w sztachetowe ogrodzenie sąsiada (pod skosem).
Zrzuciło mnie z quada w kierunku ogrodzenia ...
Wyrwałem 2 śruby trzymające jedną ze sztachet (nie wiem czy oponą, czy głową)
W każdym razie lekarz szyjąc mi 7 centymetrowe rozcięcie prawej skroni najpierw wyciągał z rany kawałki brązowej farby i drzazgi ...
Wygolony łeb, duży ból i czapeczka jak u Teletubisia ...
A przede wszystkim wielki moralny kac i stres. Dlaczego do tego doszło ? Dlaczego nie posłuchałem wewnętrznego głosu ... ?
Dostałem znak z góry.
Nie wykluczam, że to koniec mojej quadowej przygody....