Wygladalo to tak:
Zaczelismy lajtowo i krajoznawczo:
Jednak nie odpuscilismy po drodze zadnemu blotku:
Ani lajtowym rzeczkom:
Rzeka robila sie jednak coraz glebsza:
Widać ślady po poprzednikach, ktorzy polegli w walce

Ale my niestrudzeni atakowalismy dalej...
No i po tych walkach zorientowalismy sie, ze moj quad sie cos grzeje


Jednakze rzeka, ktora dalej jechalismy doszla najwidoczniej do wnisoku, ze nie przystoi tak sie myc bezkarnie nic nie placac, wiec postanowila jednego z nas utopic... i niestety tym wybrancem bylem ja

Ale, ze my twardzi jestesmy to i tak sie nie dalismy... resztkami sil akumulatora wydostalismy topielca, drugiego quada, ktory sam nie dal rady wyjechac, a winch sie zbuntowal i dojechalismy na lince na holu do cywilizacji, pozyczylismy duzy klucz do swiec... patent z postawieniem do pionu na okolicznym slupie... suszenie... i o wlasnych silach dotarlismy po 10h walki z zywiolem
Ogolnie dzien mega udany. Geby rozhahane. Zajezdzilismy wczoraj jednego warna 2.5s w rinconie, ktory odmowil wspolpracy juz przy na poczatku drogi. Misio utopiony, ale odzyskany (co prawda olej przybral barwe kawy z mlekiem i idzie do wymiany) no i kolejne zdobyte doswiadczenia i smak na kolejny teren, bo juz widzielismy kolejne fajne miejscowki, ale mielismy juz dosc i nie chcielismy juz dobijac sprzetu. Ogolnie masa frajdy.