Budzę się rano wyglądam przez okno i myślę sobie, pogoda lepsza niż zapowiadali, widać nawet promyki słońca.
Około godziny 10 wbijam sie w moją rozbitą gablotę i gnam do Rembridża, po drodze pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, gdy docieram na miejsce zastaję Rembridż pogrążony w ciemnych chmurach z których obficie sypie śnieg z deszczem - paranoja.
Dzwonie do Maćka żeby zbierał manatki i zapierniczal na wydmę, bo wiem że dawno nie śmigał, a dawał wcześniej sygnały że ma dużą chęć zryć troche Raj, nie mówiąc już o sobie.
Po około 45 minutach cisnę moją niezniszczalną maszyną na wydmę, śnieg już nie pada, cel osiągam szybciej niż zwykle ponieważ z jakiegoś dziwnego powodu nie mogłem odpuścić prawie w ogóle gazu

Warunki dobre, jak na tą porę roku niektóre ścieżki oblodzone ( nie da się jechać ośka ) ale większość to błoto i kałuże.
Maćka nie ma, więc stoję i nasłuchuję, w między czasie tel do żony, wciąż czekam...
Zniecierpliwiony postanawiam zrobić rundkę, po około 10 minutach czekam już w innym miejscu bo wiem skąd Maciek najczęsciej nadjeżdża.
Nie ma go i nie ma, więć dzwonię, okazuje się że stoi jakieś 400m odemnie, nie było go słychac ponieważ było bardzo wietrznie i dzwięk był mocno tłumiony.
Lece więc do niego, okazuje się że quad kaput, śilnik " nie robi"

Postanowiliśmy więc spalić quada ale to nam się nie udało, dlaczego o tym dowiecie się póżniej

Najpierw spr czy aku. żyje, ale jak, nie ma żadnych kabelków. Szukamy więc w okolicy ale nic nie znajdujemy, Maciek postanawia zrobić połączenia od + do - za pomocą kluczy od domu i zobaczyć czy iskrzy


Ale to nas zbytnio nie cieszy bo nie mamy pojęcia co w takim razie jest grane, sprawdzamy bezpieczniki, są OK.
Po dłużliwej i bużliwej naradzie stwierdzamy że to jakaś wiązka się przetarał i nic nie zrobimy.
Zniechęceni postanawiamy jeszcze odpalić maszynę z pychu, najpierw wciągając ją na górę piachu i próbując odpalić zjeżdżając, po wypluciu jednego płuca przenosimy sie na położony niedaleko fusfald gdzie wypluwamy drugie płuco.
Efektu brak, linki też brak, prądu nie ma.
Maciek dzowni po kolege z terenówką ten nie odbiera, jednak po kilku próbach udaje mu się nawiązać połączenie, gość powiedział że go uratuje więc przenosimy się w ustronne miejsce żeby nie kusić wojaków i czekamy.
Zrobiło się zimno, chciało by się rozpalić ognisko, niezważając na dym który zdradzał by naszą pozycję ale... d*** nie mamy ognia, ja już nie pale więc ognia nima

Grymas na tważy oznacza wk***** bo zimno ale nagle dostaję olśnienia że przez dziurę w kieszeni około 2 lata temu zapalniczka wpadła mi do nogawki i siedziała tam aż do tego dnia bo postanowiłem wyciąć dziurę i ją wyjąć licząć żę po kilku upraniach w ralce nadal będze gadać.
Niestety... puściła pare iskierek i umarła, gazu też brak

Leżę więc jak to ja na glebie bawiąc się umarłą zapalniczką a Maciek krąży zniecierpliwiony, po chwili wskazuje na leżąca dwa metry odemnie kupę drutów po zasiekach dla wojaków które przydał by nam sie przy spr aku ale wtedy ich nie widzieliśmy

W końcu przyjeżdza kumpel Maćka, zgrabną terenówka, za chwilę Maciek jest już na linie i mknie uczepiony w kierunku domu zaliczając z wdziękiem wszystkie napotkane kałuże przed którymi nie mógł wyhamować ani ich ominąć

Postanawiam zrobić kurs na stacje benzynową bo mojej maszynce zaschło, szybkie tankowanie i mknę w kierunku patelni, sporo błota i wody, wracam tą samą trasą nie omijając już większości kałuż - standardzik

Nie pojezdziliśmy więc w ogóle

Okazało się że padł bezpieczik ale pobiezne sprawdzenie ich w Raju nie dało efektu

Cały czas powtarzałem że to pewnie jakś pierdoła i będziemy wściekli

Poniżej mega relacja foto z wypadu, będzie jeszcze obszerne video ale poki co Youtube strzelił focha na mnie
