LUCKY ATV TEAM
Re: LUCKY ATV TEAM
Cześć: pierwsza wskazówka nie jezdzimy po polach zaoranych i posianych
-
- Lucky ATV Team
- Posty: 13
- Rejestracja: ndz 27 mar, 2011
- Quad:: Grizzly 700 + 550
- Imię: Radek
- Lokalizacja: Morzyczyn
Re: LUCKY ATV TEAM
Dzięki, właśnie takich wskazówek i pomocy potrzebuje aby nie popełniać gaf...
Re: LUCKY ATV TEAM
o o o!!! z tym to do mnie jestem skarbnikiem team sprawdzę ocenie i czekam na nowe wpisowemikrobi pisze:Witam Panowie, spotkaliśmy się dzisiaj na ORLENIE w Morzyczynie, (GRIZZLY 700 +550) zamieniłem właśnie latanie motórem na latanie quadem i chciałbym się przykleić do jakieś grupy w celu wspólnych wypadów oraz "nauki quadowania" ( wpisowe leży już w zamrażalniku). Jeżeli jest zgoda to proszę o jakieś wskazówki, dzięki...
izomoto
-
- Lucky ATV Team
- Posty: 98
- Rejestracja: pn 09 mar, 2009
- Quad:: SUZI 750
- Lokalizacja: motaniec
Re: LUCKY ATV TEAM
paweł ale ty do tych rozrywek musisz mieć opiekuna ,bo zazwyczaj żle kończysz
Re: LUCKY ATV TEAM
Jak wiecie w teamie z Tedem wybraliśmy się na "Polski Dakar" czyli Rajd Północ Południe. Pozwólcie, że opiszę moje przeżycia i spostrzeżenia jako uczestnika (niestety również zdyskwalifikowanego ). Oprócz nas jechali też Paweł S oraz Deniu w teamie z Mariuszem.
Ja na moim ukochanym Outlanderze XT-P, Tomek na Polarisie XP-eku. Docieramy do Jastrzębiej Góry w czwartek ok. 18, kwaterujemy się i …. pierwszy zonk – nie wziąłem butów! Chyba pojadę w „cywilnych”, a Tede ma ubaw, że w skarpetkach. Jest 20, kurierzy odpadają. Czytamy forum i oświecenie – kolega jodadaniel z Gdańska podaje swój telefon i oferuje bezinteresowną pomoc. Dzwonię i zgadza się odebrać następnego dnia nadane przez moją żonkę buty z pociągu w Gdańsku Głównym i dowieźć mi na Start. Tak też się staje.
JODADANIEL – JESTEŚ WIELKI, JESZCZE RAZ DZIĘKI I SZACUN.
Piątek plombowania, findery i odprawa – miało być nielegalnie, a tu roi się od różnych mundurowych. Nawet nie widać wrogości.
Startujemy – Tomek jako trzeci, ja czwarty. Czeka na mnie i z Jastrzębiej na mega przygodę wylatujemy już jako team. Trzymamy się wymyślonej taktyki – jedziemy równo, spokojnie oszczędzając sprzęt, paliwo i siły, na zmianę nawigując. Brak śladów przed nami choć nie wystartowaliśmy pierwsi. Na torowisku przeprawiamy się przez mostek – tak odczytuję tracka, chyba niepotrzebnie bo doganiają nas cztery quady, zjeżdżają przed mostkiem – a my tracimy kilkanaście minut. Lecimy dalej, doganiamy ich przy wąwozie. Chłopaki kombinują jak zjechać, niektórzy winch ze skarpy, a my wjeżdżamy łatwiejszą skarpą szarpiąc się nieco w wąskim wjeździe. Małe mokradełko – chlup – winch – tede to samo, przejazd przez rzeczkę – zawiesiłem się na konarze – winch – Tede to samo. Sędzia podbija kartę – jedziemy dalej – na młakowatym podjeździe walczą dwa quady więc odchylamy nieco w lewo znajdujemy wyjazd z wąwozu i …. jesteśmy poza trasą. GPS głupieje, kręcimy się w kółko aż docieramy do szlabanu wjazdowego – a tam zamknięte – stoi kolejka do wjazdu i jakieś nerwowe wyjaśnianie z ochroną. Spadamy z powrotem do wąwozu, znajdujemy tracka, wolny podjazd, w górę i dzida. Niestety godzinka w plecy. Przed nami wyjechało 4 lub 5 maszyn więc lecimy za nimi. Po ok. 120km zatrzymujemy się na pierwsze tankowanie z kolpinów – słyszymy quadzika – i tu szok – Zdeżak – startował 1 godz 15 min za nami. Puszczają mi nerwy, ale Tede mnie powstrzymuje – jedziemy wg planu. Kolejne 100km, nic się nie dzieje, dojeżdżamy do stacji na tracku w Tczewie. Tankujemy, stoi kilka serwisów, chłopaki mówią, że jesteśmy ok. 20 – stą ekipą !!! Dziwne, czterech, pięciu w wąwozie + Zdeżak, a skąd kolejnych kilkanaście maszyn – do dziś nie wiem. Lecimy dalej nic się nie dzieje, kolejny tank z kolpinów + posiłek słyszymy 2 maszyny. Ruszamy, mały błąd nawigacyjny, poprawiamy, ale dochodzi nas 2can i Pitu. Lecą szybko, więc ich puszczamy, nie wytrzymuję bo lecą pięknie, podczepiam się i tak paręnaście kilosków, ale tede mnie uspokaja – taktyka, meta durniu. Odpuszczam, nikną z oczu… Znowu lecimy, nuda, lekki kryzys, zatrzymujemy się coś sprawdzamy, znowu ktoś nas mija – cholera znowu 2can i Pitu – chyba byli się zatankować. Podczepiamy się tak ze 20-25 kilosów, a potem otrzeźwienie – cholera oni się zatankowali, a my? Sprawdzamy GPS-a – CPN do tyłu 28 km (chyba oni tam byli zbaczając 2-3 km z trasy), w bok 17 km, wahy mamy na 30 – 40 kilosów. Jedziemy w bok, dojeżdżamy, stacja zamknięta – do Mławy jakieś 8km, chłopaki z Red Bulla podjechali i mówią o 4 km w drugą stronę. Słuchamy ich, bo dzięki temu będziemy bliżej waypointa. Tankujemy, do powrotu na zjazd z trasy jakieś 12-13 km, widzę na GPS-ie tracka jakieś 2 km od nas, kusi, kusi, ale nie, bez sensu, wracamy do waypointa. Trzeba grać fair. Na szczęście chłopaki z Red Bulla dali na stacji puszkę jakiegoś zaczarowanego i wracają mi siły ze zdwojoną mocą. Teraz po ponad 400 km mówię do tedego : p******* taktykę, nie wiadomo ilu nas wyprzedziło, bo przez to tankowanie kolejna godzina w plecy, zapier…y. I wtedy zaczęło się ponad 250km zajefajnej jazdy, faja max i dzida. Koło Rawy przy kolejnym tankowaniu z kolpinów mijają nas 2 maszyny. Po kilku km wyprzedzamy ich my, bo teraz oni tankują i coś w nawigacji grzebią. Gonią nas, mają szybsze maszyny, ale ciągle są w moich lusterkach, a nie my w ich. Dłuuuuga prosta skrajem lasu, tak ze 2 kilosy, wjazd na asfalt, skręt 90 stopni w lewo oglądam się gdzie są …. A za mną tylko tede. Wow, urwaliśmy się im, czuję małą dumę z „wyczynu”, bo wiem kto to był. Dojeżdżamy do głównej, czekam na włączenie się do ruchu, patrzę w lusterka czy dojechał tede, a tu … szok za mną stoją te dwa quady. Na czym lub którędy musiały jechać jeśli nie widziałem ich na ok. 2 kilometrowym odcinku za nami, a doszły nas na dwóch ok. 3 kilometrowych asfaltach po których jechaliśmy jakies 110-115km/h??? Ręce mi opadły, ale pojechaliśmy dalej. Dojazd na tor w Kuklówce, oprócz nas jeszcze 2 quady, przed jeziorem podbiega 2can i mówi: chłopaki, i tak jestem mokry, przeprowadzę was – brodzi a my jedziemy jego śladem. Wskakuje do mnie na bagażnik i jedziemy na drugie bajoro, gdzie znowu wytycza mi drogę.
JAK WIELKIM ZAWODNIKIEM I CZŁOWIEKIEM TRZEBA BYĆ, ŻEBY KOSZTEM WŁASNEGO CZASU NA ODPOCZYNEK, W TAKI SPOSÓB POMÓC „KONKURENCJI” – MOŻE SŁABSZEJ ALE ZAWSZE ? 2CAN DZIĘKUJĘ – JESTEŚ GOŚĆ.
Żeby nie było tak miodowo, niestety wychylam moją Bombę nazbyt w lewo na zakręcie wokół krzaka w bajorku, zbyt mało dokładnie trzymając się „trasy 2can-a” i boczne koła spadają mi ze skarpy ukrytej w wodzie . Sprzęt gaśnie. Po kilku sekundach to samo robi tede. Masakra, - 300 metrów przed zakończeniem pierwszego etapu. Dwa quady obok nas przejeżdżają, jeden z nich (chyba Rincon, ridera nie znam) wyciąga nas na brzeg. Jedzie się „odhaczyć” na półmetek i wraca zabierając na hol tedego. Dziękujemy Ci kolego. Ja w tym czasie podpowiadam kolejnym dwóm quadom, którędy przejechać, widzę nawet, że to mój dobry znajomy, więc proszę o podholowanie. Mówi, żebym się podczepił, ale nim wyciągnąłem linkę – odjeżdżają. Mam nadzieję, że szybko po mnie wróci, w końcu bardzo dobrze się znamy. Proszę o pomoc myjącego się obok Grizzlaka, ale chyba gość nie widzi się w roli holownika. Mijają kolejne minuty, wjeżdżają kolejne chyba cztery quady. Podpowiadam jak mogę, gdy już przejechali przez bajorko proszę o pomoc, linka rozwinięta, ale Ci koledzy też nie specjalnie widzą się w roli pomocników i tłumaczą, że mają naprawdę sporo swoich problemów na głowie i nie dysponują odpowiednim zapleczem oraz czasem. Długo jestem sam, tzn. jest ze mną jakichś dwóch panów, którzy przecierają oczy ze zdumienia. W końcu po prawie 40 minutach wraca po mnie ten mój znajomy i holuje mnie na półmetek.
Na półmetku zamiast odpocząć reanimujemy z Tomkiem quady, suszymy się, coś przegryzamy. Tomek zdejmuje środkową alu osłonę, bo zawinęła się pod spód. Dowiadujemy się od kilku uczestników, że leci sporo dyskwalifikacji, m.in. Fabian ma identyczną navi jak moja (nowa 62s) i zapisało mu się niewiele śladu. Ja karty do swojej też nie włożyłem, mam ponad 540 km śladu, ale też trochę brakuje. Słychać trochę awantur z organizatorem, bo u niektórych nie tylko brak zapisu śladu jak słyszę jest problemem. Niedozwolone ominięcia, skróty co mnie nie dziwi, bo wiem co widziałem na trasie. Zaglądamy „przez ramię” do Shayby laptopa gdzie widać trak vs. ślad jednego z awanturujących się. Ścinki nie wąskie widoczne jak na dłoni. Nie rozumiem pretensji tego uczestnika – przecież już na odprawie organizator wyjaśnił, że za takie coś będzie dyskwalifikacja i finał. Shayba zgrywa nasze ślady, a ja modlę się o cud. Na szczęście tede miał poczciwą 60-kę, której obsługę zna na wylot i po zgraniu ruszamy z blisko godzinnym opóźnieniem na drugi etap. Niestety po starcie okazuje się, że tede uszkodził prawe przednie koło i albo się wycofa, albo lecimy z v-max 70km/h. Decydujemy się na wolniejszą, żmudniejszą jazdę, bo team to team. A głównym celem jest dojazd na metę. Trochę serce się kraja, jak patrzymy ile quadów nas wyprzedza. Dalej generalnie nic się nie dzieje. Tzn w okolicach Warszawy widać sporo agresji wśród ludzi. Na szczęście niebawem oddalamy się w okolice Radomia, a tam jakby ludzie z innej Polski – takiej miłej, sympatycznej – machają, „każą” przygazować. Sielanka. Zauważam jedną z „pułapek” nawigacyjnych Shayby. Jedziemy asfaltem, gadamy o d…ie Maryny, spoglądam na navi, a tu zonk – jesteśmy poza trackiem. Przybliżam ekran, za 200 – 300 metrów track znowu wraca na tą drogę. O nie, cwaniaczku, zawracamy, 500 metrów wcześniej track „wszedł” na polną drogę, by skrajem wsi dołączyć z powrotem do asfaltówki. O mało się nie złapaliśmy i uświadamiamy sobie z Tomkiem, że takich pułapek było już kilka. Pod Kielcami zatrzymuje nas i Janosików patrol policji, ale policjanci są sympatyczni. Sprawdzają papiery, mówią, że o rajdzie wiedzą, sprawdzają dla porządku. Pod Krakowem to samo. Ci też są OK, proszą tylko o jeśli szybką to ostrożną jazdę. Jest już ciemno. Dowiadujemy się, że finiszują już zdeżak i 2can. Pojawiają się pierwsze problemy z zimnem i zmęczeniem. 230km do mety to droga przez mękę. Ponad 1000km za nami, a teraz gdy zimno przeloty wyłącznie asfaltówkami. Ponad 150km bez dotknięcia szutrów – masakra – zimno, nudno, żmudnie. Musimy robić częste przerwy, nawet co 10, 20 kilometrów, żeby się ocucić. Jechaliśmy zbyt wolno, a przez to zbyt długo. Jakieś 80km przed metą, w lesie napotykamy dwa Grizzlaki. Zatrzymujemy się, ale okazuje się że chłopaki tylko śpią. Ruszają z nami, ale teraz my nie możemy sobie poradzić ze zmęczeniem. Dochodzi 2 w nocy. Jesteśmy głodni, przy potoku robimy ostatnie MRE. Tomek słyszy głosy jakichś lasek z potoku, szczerze mówiąc ja też, ale nie chcę się przyznać. To widocznie nimfy jakieś. Jedziemy dalej, ale tylko kilka kilometrów. Zaczynamy ostatniego tracka i ze względu na wszechobecne zwidy i zimno zatrzymujemy się ok. drugiej i śpimy na quadach, chyba na mrozie. Tomek budzi mnie po dwóch godzinach i trzaskając zębami z zimna ruszamy dalej. Po jakichś 3 kilometrach wjeżdżamy na najlepszy, górski odcinek całej trasy. Banan na całego, odzyskujemy temperaturę ciała i siły. Zasuwamy po górach drąc japy z radości.
Kończymy około 6-tej, na jakimś obskurnym parkingu. Radość, duma z przejechania. Wiemy, że przyjechało wielu przed nami, ale to bez znaczenia. Pokonaliśmy samych siebie.
Wieczorem dekoracja zwycięzców. Szczerze mówiąc po takim maratonie takiej się nie spodziewałem. Masakra, ale cóż. Trzeci hycel, drugi…. tede!!!!!, wygrał zdeżak (przy okazji jeszcze raz ogromne gratulacje Paweł – pokazałeś klasę) . Byliśmy w totalnym szoku jeśli chodzi o drugie miejsce. Wg organizatora tylko oni odrobili lekcję z obsługi GPS-a. Trochę przykro mi było, bo jechaliśmy z tedem razem, ale fakt jest faktem – nigdy nie przeczytałem instrukcji mojej navi i znam ją tyle o ile. Mój teampartner zachował się jednak elegancko i bardzo głośno dobre słowo o mnie powiedział. Dziękuję Ci Tomek za to i za wspólne przeżycie mega przygody.
A teraz spostrzeżenia:
Moim zdaniem Shayba, jesteś wielki, że wymyśliłeś i zrealizowałeś tą imprezę – niestety nie rozumiem tylko dlaczego realizując to Wielkie Wydarzenie strzeliłeś sobie w kolano na polu organizacyjnym
Na plus:
- mega przygoda, bezcenne wspomnienia
- pomysł shayby i to, że go zrealizował
- konsekwencja dotycząca zapowiedzianych dyskwalifikacji w przypadku świadomych lub nieświadomych odstępstw od tracka
- przyjazd na metę Rafała Sonika, rozdanie pamiątkowych kalendarzy
Na minus:
- ogólnie organizacja niestety żenująca i nie jest usprawiedliwieniem zbyt mała ilość obsługi – bo zapłaciliśmy za godne i bezpieczne potraktowanie nas – jeśli za mało trzeba było skalkulować wyższą cenę
- za dużo asfaltów – zamiast obiecanych 5% było co najmniej 55%
- brak jakiegokolwiek ciepłego posiłku czy napoju na półmetku i na imprezie – mogło być nawet płatne jeśli z wpisowego nie dało się tych 20-30 złotych wyciąć
- kompletny brak oprawy zwłaszcza na mecie, gdzie ludzie wracali w nocy, nad ranem czy następnego dnia słaniając się na nogach, a nie zobaczyli nawet czyjegoś uśmiechu, skromnych gratulacji. Tak jak dla Ciebie shayba wielkim wyzwaniem było zorganizowanie tego rajdu tak dla nas przejechanie go, a przy atmosferze przed rajdem nawet samo wystartowanie
- ogłoszenie wyników – w warunkach urągających wszelkim standardom, bez żadnej oprawy, a nawet zadaszenia (co w przypadku np.deszczu?)
- brak pucharów dla zwycięzców oraz jakichś pamiątkowych dyplomów, medali etc dla pozostałych uczestników, również tych którzy nie ukończyli rajdu, ale podjęli wyzwanie – to na szczęście organizator może uratować przy pomocy np. Poczty Polskiej.
- samo wręczenie Grizzlaka zdeżakowi – nawet go nie zobaczyliśmy choć rozgrzał środowisko do czerwoności
Reasumując wg mnie impreza udana, idea niesamowita niestety organizacyjnie katastrofa. Gdybym miał jechać jeszcze raz – mimo wszystko na tak.
Pozdrawiam Krzysiek Kolasiński "Piroman"
A i sorry, że tak długo i nudno, ale tak mnie się jakoś zebrało.
Ja na moim ukochanym Outlanderze XT-P, Tomek na Polarisie XP-eku. Docieramy do Jastrzębiej Góry w czwartek ok. 18, kwaterujemy się i …. pierwszy zonk – nie wziąłem butów! Chyba pojadę w „cywilnych”, a Tede ma ubaw, że w skarpetkach. Jest 20, kurierzy odpadają. Czytamy forum i oświecenie – kolega jodadaniel z Gdańska podaje swój telefon i oferuje bezinteresowną pomoc. Dzwonię i zgadza się odebrać następnego dnia nadane przez moją żonkę buty z pociągu w Gdańsku Głównym i dowieźć mi na Start. Tak też się staje.
JODADANIEL – JESTEŚ WIELKI, JESZCZE RAZ DZIĘKI I SZACUN.
Piątek plombowania, findery i odprawa – miało być nielegalnie, a tu roi się od różnych mundurowych. Nawet nie widać wrogości.
Startujemy – Tomek jako trzeci, ja czwarty. Czeka na mnie i z Jastrzębiej na mega przygodę wylatujemy już jako team. Trzymamy się wymyślonej taktyki – jedziemy równo, spokojnie oszczędzając sprzęt, paliwo i siły, na zmianę nawigując. Brak śladów przed nami choć nie wystartowaliśmy pierwsi. Na torowisku przeprawiamy się przez mostek – tak odczytuję tracka, chyba niepotrzebnie bo doganiają nas cztery quady, zjeżdżają przed mostkiem – a my tracimy kilkanaście minut. Lecimy dalej, doganiamy ich przy wąwozie. Chłopaki kombinują jak zjechać, niektórzy winch ze skarpy, a my wjeżdżamy łatwiejszą skarpą szarpiąc się nieco w wąskim wjeździe. Małe mokradełko – chlup – winch – tede to samo, przejazd przez rzeczkę – zawiesiłem się na konarze – winch – Tede to samo. Sędzia podbija kartę – jedziemy dalej – na młakowatym podjeździe walczą dwa quady więc odchylamy nieco w lewo znajdujemy wyjazd z wąwozu i …. jesteśmy poza trasą. GPS głupieje, kręcimy się w kółko aż docieramy do szlabanu wjazdowego – a tam zamknięte – stoi kolejka do wjazdu i jakieś nerwowe wyjaśnianie z ochroną. Spadamy z powrotem do wąwozu, znajdujemy tracka, wolny podjazd, w górę i dzida. Niestety godzinka w plecy. Przed nami wyjechało 4 lub 5 maszyn więc lecimy za nimi. Po ok. 120km zatrzymujemy się na pierwsze tankowanie z kolpinów – słyszymy quadzika – i tu szok – Zdeżak – startował 1 godz 15 min za nami. Puszczają mi nerwy, ale Tede mnie powstrzymuje – jedziemy wg planu. Kolejne 100km, nic się nie dzieje, dojeżdżamy do stacji na tracku w Tczewie. Tankujemy, stoi kilka serwisów, chłopaki mówią, że jesteśmy ok. 20 – stą ekipą !!! Dziwne, czterech, pięciu w wąwozie + Zdeżak, a skąd kolejnych kilkanaście maszyn – do dziś nie wiem. Lecimy dalej nic się nie dzieje, kolejny tank z kolpinów + posiłek słyszymy 2 maszyny. Ruszamy, mały błąd nawigacyjny, poprawiamy, ale dochodzi nas 2can i Pitu. Lecą szybko, więc ich puszczamy, nie wytrzymuję bo lecą pięknie, podczepiam się i tak paręnaście kilosków, ale tede mnie uspokaja – taktyka, meta durniu. Odpuszczam, nikną z oczu… Znowu lecimy, nuda, lekki kryzys, zatrzymujemy się coś sprawdzamy, znowu ktoś nas mija – cholera znowu 2can i Pitu – chyba byli się zatankować. Podczepiamy się tak ze 20-25 kilosów, a potem otrzeźwienie – cholera oni się zatankowali, a my? Sprawdzamy GPS-a – CPN do tyłu 28 km (chyba oni tam byli zbaczając 2-3 km z trasy), w bok 17 km, wahy mamy na 30 – 40 kilosów. Jedziemy w bok, dojeżdżamy, stacja zamknięta – do Mławy jakieś 8km, chłopaki z Red Bulla podjechali i mówią o 4 km w drugą stronę. Słuchamy ich, bo dzięki temu będziemy bliżej waypointa. Tankujemy, do powrotu na zjazd z trasy jakieś 12-13 km, widzę na GPS-ie tracka jakieś 2 km od nas, kusi, kusi, ale nie, bez sensu, wracamy do waypointa. Trzeba grać fair. Na szczęście chłopaki z Red Bulla dali na stacji puszkę jakiegoś zaczarowanego i wracają mi siły ze zdwojoną mocą. Teraz po ponad 400 km mówię do tedego : p******* taktykę, nie wiadomo ilu nas wyprzedziło, bo przez to tankowanie kolejna godzina w plecy, zapier…y. I wtedy zaczęło się ponad 250km zajefajnej jazdy, faja max i dzida. Koło Rawy przy kolejnym tankowaniu z kolpinów mijają nas 2 maszyny. Po kilku km wyprzedzamy ich my, bo teraz oni tankują i coś w nawigacji grzebią. Gonią nas, mają szybsze maszyny, ale ciągle są w moich lusterkach, a nie my w ich. Dłuuuuga prosta skrajem lasu, tak ze 2 kilosy, wjazd na asfalt, skręt 90 stopni w lewo oglądam się gdzie są …. A za mną tylko tede. Wow, urwaliśmy się im, czuję małą dumę z „wyczynu”, bo wiem kto to był. Dojeżdżamy do głównej, czekam na włączenie się do ruchu, patrzę w lusterka czy dojechał tede, a tu … szok za mną stoją te dwa quady. Na czym lub którędy musiały jechać jeśli nie widziałem ich na ok. 2 kilometrowym odcinku za nami, a doszły nas na dwóch ok. 3 kilometrowych asfaltach po których jechaliśmy jakies 110-115km/h??? Ręce mi opadły, ale pojechaliśmy dalej. Dojazd na tor w Kuklówce, oprócz nas jeszcze 2 quady, przed jeziorem podbiega 2can i mówi: chłopaki, i tak jestem mokry, przeprowadzę was – brodzi a my jedziemy jego śladem. Wskakuje do mnie na bagażnik i jedziemy na drugie bajoro, gdzie znowu wytycza mi drogę.
JAK WIELKIM ZAWODNIKIEM I CZŁOWIEKIEM TRZEBA BYĆ, ŻEBY KOSZTEM WŁASNEGO CZASU NA ODPOCZYNEK, W TAKI SPOSÓB POMÓC „KONKURENCJI” – MOŻE SŁABSZEJ ALE ZAWSZE ? 2CAN DZIĘKUJĘ – JESTEŚ GOŚĆ.
Żeby nie było tak miodowo, niestety wychylam moją Bombę nazbyt w lewo na zakręcie wokół krzaka w bajorku, zbyt mało dokładnie trzymając się „trasy 2can-a” i boczne koła spadają mi ze skarpy ukrytej w wodzie . Sprzęt gaśnie. Po kilku sekundach to samo robi tede. Masakra, - 300 metrów przed zakończeniem pierwszego etapu. Dwa quady obok nas przejeżdżają, jeden z nich (chyba Rincon, ridera nie znam) wyciąga nas na brzeg. Jedzie się „odhaczyć” na półmetek i wraca zabierając na hol tedego. Dziękujemy Ci kolego. Ja w tym czasie podpowiadam kolejnym dwóm quadom, którędy przejechać, widzę nawet, że to mój dobry znajomy, więc proszę o podholowanie. Mówi, żebym się podczepił, ale nim wyciągnąłem linkę – odjeżdżają. Mam nadzieję, że szybko po mnie wróci, w końcu bardzo dobrze się znamy. Proszę o pomoc myjącego się obok Grizzlaka, ale chyba gość nie widzi się w roli holownika. Mijają kolejne minuty, wjeżdżają kolejne chyba cztery quady. Podpowiadam jak mogę, gdy już przejechali przez bajorko proszę o pomoc, linka rozwinięta, ale Ci koledzy też nie specjalnie widzą się w roli pomocników i tłumaczą, że mają naprawdę sporo swoich problemów na głowie i nie dysponują odpowiednim zapleczem oraz czasem. Długo jestem sam, tzn. jest ze mną jakichś dwóch panów, którzy przecierają oczy ze zdumienia. W końcu po prawie 40 minutach wraca po mnie ten mój znajomy i holuje mnie na półmetek.
Na półmetku zamiast odpocząć reanimujemy z Tomkiem quady, suszymy się, coś przegryzamy. Tomek zdejmuje środkową alu osłonę, bo zawinęła się pod spód. Dowiadujemy się od kilku uczestników, że leci sporo dyskwalifikacji, m.in. Fabian ma identyczną navi jak moja (nowa 62s) i zapisało mu się niewiele śladu. Ja karty do swojej też nie włożyłem, mam ponad 540 km śladu, ale też trochę brakuje. Słychać trochę awantur z organizatorem, bo u niektórych nie tylko brak zapisu śladu jak słyszę jest problemem. Niedozwolone ominięcia, skróty co mnie nie dziwi, bo wiem co widziałem na trasie. Zaglądamy „przez ramię” do Shayby laptopa gdzie widać trak vs. ślad jednego z awanturujących się. Ścinki nie wąskie widoczne jak na dłoni. Nie rozumiem pretensji tego uczestnika – przecież już na odprawie organizator wyjaśnił, że za takie coś będzie dyskwalifikacja i finał. Shayba zgrywa nasze ślady, a ja modlę się o cud. Na szczęście tede miał poczciwą 60-kę, której obsługę zna na wylot i po zgraniu ruszamy z blisko godzinnym opóźnieniem na drugi etap. Niestety po starcie okazuje się, że tede uszkodził prawe przednie koło i albo się wycofa, albo lecimy z v-max 70km/h. Decydujemy się na wolniejszą, żmudniejszą jazdę, bo team to team. A głównym celem jest dojazd na metę. Trochę serce się kraja, jak patrzymy ile quadów nas wyprzedza. Dalej generalnie nic się nie dzieje. Tzn w okolicach Warszawy widać sporo agresji wśród ludzi. Na szczęście niebawem oddalamy się w okolice Radomia, a tam jakby ludzie z innej Polski – takiej miłej, sympatycznej – machają, „każą” przygazować. Sielanka. Zauważam jedną z „pułapek” nawigacyjnych Shayby. Jedziemy asfaltem, gadamy o d…ie Maryny, spoglądam na navi, a tu zonk – jesteśmy poza trackiem. Przybliżam ekran, za 200 – 300 metrów track znowu wraca na tą drogę. O nie, cwaniaczku, zawracamy, 500 metrów wcześniej track „wszedł” na polną drogę, by skrajem wsi dołączyć z powrotem do asfaltówki. O mało się nie złapaliśmy i uświadamiamy sobie z Tomkiem, że takich pułapek było już kilka. Pod Kielcami zatrzymuje nas i Janosików patrol policji, ale policjanci są sympatyczni. Sprawdzają papiery, mówią, że o rajdzie wiedzą, sprawdzają dla porządku. Pod Krakowem to samo. Ci też są OK, proszą tylko o jeśli szybką to ostrożną jazdę. Jest już ciemno. Dowiadujemy się, że finiszują już zdeżak i 2can. Pojawiają się pierwsze problemy z zimnem i zmęczeniem. 230km do mety to droga przez mękę. Ponad 1000km za nami, a teraz gdy zimno przeloty wyłącznie asfaltówkami. Ponad 150km bez dotknięcia szutrów – masakra – zimno, nudno, żmudnie. Musimy robić częste przerwy, nawet co 10, 20 kilometrów, żeby się ocucić. Jechaliśmy zbyt wolno, a przez to zbyt długo. Jakieś 80km przed metą, w lesie napotykamy dwa Grizzlaki. Zatrzymujemy się, ale okazuje się że chłopaki tylko śpią. Ruszają z nami, ale teraz my nie możemy sobie poradzić ze zmęczeniem. Dochodzi 2 w nocy. Jesteśmy głodni, przy potoku robimy ostatnie MRE. Tomek słyszy głosy jakichś lasek z potoku, szczerze mówiąc ja też, ale nie chcę się przyznać. To widocznie nimfy jakieś. Jedziemy dalej, ale tylko kilka kilometrów. Zaczynamy ostatniego tracka i ze względu na wszechobecne zwidy i zimno zatrzymujemy się ok. drugiej i śpimy na quadach, chyba na mrozie. Tomek budzi mnie po dwóch godzinach i trzaskając zębami z zimna ruszamy dalej. Po jakichś 3 kilometrach wjeżdżamy na najlepszy, górski odcinek całej trasy. Banan na całego, odzyskujemy temperaturę ciała i siły. Zasuwamy po górach drąc japy z radości.
Kończymy około 6-tej, na jakimś obskurnym parkingu. Radość, duma z przejechania. Wiemy, że przyjechało wielu przed nami, ale to bez znaczenia. Pokonaliśmy samych siebie.
Wieczorem dekoracja zwycięzców. Szczerze mówiąc po takim maratonie takiej się nie spodziewałem. Masakra, ale cóż. Trzeci hycel, drugi…. tede!!!!!, wygrał zdeżak (przy okazji jeszcze raz ogromne gratulacje Paweł – pokazałeś klasę) . Byliśmy w totalnym szoku jeśli chodzi o drugie miejsce. Wg organizatora tylko oni odrobili lekcję z obsługi GPS-a. Trochę przykro mi było, bo jechaliśmy z tedem razem, ale fakt jest faktem – nigdy nie przeczytałem instrukcji mojej navi i znam ją tyle o ile. Mój teampartner zachował się jednak elegancko i bardzo głośno dobre słowo o mnie powiedział. Dziękuję Ci Tomek za to i za wspólne przeżycie mega przygody.
A teraz spostrzeżenia:
Moim zdaniem Shayba, jesteś wielki, że wymyśliłeś i zrealizowałeś tą imprezę – niestety nie rozumiem tylko dlaczego realizując to Wielkie Wydarzenie strzeliłeś sobie w kolano na polu organizacyjnym
Na plus:
- mega przygoda, bezcenne wspomnienia
- pomysł shayby i to, że go zrealizował
- konsekwencja dotycząca zapowiedzianych dyskwalifikacji w przypadku świadomych lub nieświadomych odstępstw od tracka
- przyjazd na metę Rafała Sonika, rozdanie pamiątkowych kalendarzy
Na minus:
- ogólnie organizacja niestety żenująca i nie jest usprawiedliwieniem zbyt mała ilość obsługi – bo zapłaciliśmy za godne i bezpieczne potraktowanie nas – jeśli za mało trzeba było skalkulować wyższą cenę
- za dużo asfaltów – zamiast obiecanych 5% było co najmniej 55%
- brak jakiegokolwiek ciepłego posiłku czy napoju na półmetku i na imprezie – mogło być nawet płatne jeśli z wpisowego nie dało się tych 20-30 złotych wyciąć
- kompletny brak oprawy zwłaszcza na mecie, gdzie ludzie wracali w nocy, nad ranem czy następnego dnia słaniając się na nogach, a nie zobaczyli nawet czyjegoś uśmiechu, skromnych gratulacji. Tak jak dla Ciebie shayba wielkim wyzwaniem było zorganizowanie tego rajdu tak dla nas przejechanie go, a przy atmosferze przed rajdem nawet samo wystartowanie
- ogłoszenie wyników – w warunkach urągających wszelkim standardom, bez żadnej oprawy, a nawet zadaszenia (co w przypadku np.deszczu?)
- brak pucharów dla zwycięzców oraz jakichś pamiątkowych dyplomów, medali etc dla pozostałych uczestników, również tych którzy nie ukończyli rajdu, ale podjęli wyzwanie – to na szczęście organizator może uratować przy pomocy np. Poczty Polskiej.
- samo wręczenie Grizzlaka zdeżakowi – nawet go nie zobaczyliśmy choć rozgrzał środowisko do czerwoności
Reasumując wg mnie impreza udana, idea niesamowita niestety organizacyjnie katastrofa. Gdybym miał jechać jeszcze raz – mimo wszystko na tak.
Pozdrawiam Krzysiek Kolasiński "Piroman"
A i sorry, że tak długo i nudno, ale tak mnie się jakoś zebrało.
- domin11
- Lucky ATV Team
- Posty: 642
- Rejestracja: ndz 04 mar, 2007
- Quad:: 800 HO
- Imię: Dominik
- Lokalizacja: szczecin
- Kontakt:
Re: LUCKY ATV TEAM
Nie no imprezka na 100% a relacja aż "chciało by się tam byc" no i graty za dojechanie do mety
... inne hobby to tylko wymówka :)
Re: LUCKY ATV TEAM
Witam Wszystkich serdecznie.
Pozwólcie, że i ja skrobnę kilka słów na temat naszego wyjazdu. Mam nadzieję, że zajmie mi to krócej niż Krzysiowi (Piromanowi) ale pewności nie ma
Na wstępie pragnę podziękować Mariuszowi, Tedemu i Piromanowi (oraz serwisantom Mietkowi i Grześkowi) za wspólną megawyprawę, spotkania przed maratonem w Jastrzębiej i po nim w Zakopanym.
Wyruszyliśmy z Motańca w piątek przed 16:00 (z małym opóźnieniem).
Na miejsce do Jastrzębiej dotarliśmy przed samą 21:00 i ostatnim rzutem na taśmę załapaliśmy się na kolację. Pod koniec trasy telefon Piromana - zapomniałem butów - gdzie już jesteście? (resztę opisał Krzyś, śmiechu było co nie miara przy wspólnej kolacji). Jednak faktycznie kolega z forum stanął na wysokości zadania i Piroman boso nie jechał.
Rano , po śniadanku spora zadyma z montażem Findera i plombowaniem sprzętu, a potem dłuuugie oczekiwanie na start.
Ruszyliśmy z Mariuszem o 18:48 i 18:49 i to był początek naprawdę wielkiej przygody.
Ustaliliśmy, że rozkładamy siły rozsądnie na całą trasę, nie pretendujemy do podium bo jest zbyt wielu lepszych zawodników aby nawet o niej marzyć. Naszym celem była Kuklówka i wszystko co uda się pojechać w drugim etapie.
Zaczęliśmy jednak dość kozacko (adrenalina przesłoniła myślenie). I na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach wyprzedziliśmy kilka maszyn. I tak nam pięknie szło do słynnego wąwozu.
Tu w egipskich ciemnościach po godzinie zabawy w błotku, przy próbie podjazdu, w bagienku po kolana Mariusz nadział się na leżący w błocie badyl, który sprytnie ominął lewy stopień, osłonę aluminiową i wbił się z impetem w obudowę skrzyni a następnie w pasek. W tym momencie (jeszcze nie było wiadomo dokładnie co się stało) zawisło nad nami widmo zakończenia rajdu tak naprawdę zanim się dobrze rozpoczął.
Kolejne kilkadziesiąt minut zajęło wytarganie Bomby Mariusza na bardziej cywilizowany teren, gdzie dopiero mogliśmy ocenić zakres uszkodzeń. Kiedy zauważyliśmy wbitego drąga w obudowę skrzyni nasze zdziwienie nie miało końca…
Dzięki eskorcie dosłownie kilku radiowozów pod komendę Policji (ponoć nastroje społeczne miejscowych mieszkańców nie były najlepsze wobec naszego grona) udało nam się rozebrać obudowę, połatać ją i zreanimować pasek. O nasze wielkie zdziwienie Bombka ożyła i ruszyliśmy dalej z wielkim opóźnieniem i jeszcze większym zacięciem.
Wiedząc, że mamy nie zaliczony wąwóz pojechaliśmy dalej dla siebie, po wielką przygodę.
Gnaliśmy tak niemal bez postojów do białego rana. Po drodze znowu zaczęliśmy odrabiać straty wyprzedzając kolejne maszyny. Wielką zasługę w uzyskaniu przez nas takiego tempa miał nasz wóz serwisowy, czyli Grześ. Bezbłędnie odnajdywał nas przez Findera i czekał zawsze tam, gdzie kończyło nam się paliwo. Dzięki temu nie traciliśmy cennego czasu na dojeżdżanie do stacji benzynowych.
I ta bajka trwała do około godziny 9:00. Nie powiem dokładnie ilu wyprzedziliśmy zawodników – 8, może 10. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo o feralnej 9 na pięknej prostej, w pięknych okolicznościach przyrody, pasek w Bombie Mariusza po prostu wybuchł. Przez rozwaloną w nocy obudowę wysypały się dziesiątki rozpalonych kawałków paska i rozsypały po asfalcie.
Oczywiście wszyscy, których wcześniej wyprzedziliśmy po kolei nas objechali…
My jednak nie daliśmy za wygraną. Szybka akcja poszukiwania paska, nasza laweta na szczęście w pobliżu i transport Bomby jakieś 30 – 40 km w prawo od traka. Ja poleciałem za nimi na kołach.
Udało się kupić nowy pasek, szybka naprawa i powrót na trasę – i znowu dajemy czadu!!!
Niestety okazało się, że po tych przeżyciach dostało łożysko w skrzyni Bombki i cała skrzynia zaczęła się mocno grzać. Musieliśmy przez to zwolnić tempo, ale wciąż jechaliśmy i nie było w tamtym momencie niczego ważniejszego. Nie czuliśmy zmęczenia ani głodu, liczył się każdy następny kilometr.
W takich okolicznościach dotarliśmy do Kuklówki przed 16:00 po przejechaniu dokładnie 675km. Zgranie śladów z nawigacji, wgranie nowego traka i … chłodna kalkulacja – skrzynia w Bombie Mariusza na pewno nie wytrzyma kolejnych 600 km. Po godzinie namysłu ładujemy oba sprzęty na lawetę i mijając długie odcinki asfaltów docieramy w okolice Limanowej. Tu chcąc przejechać jak najwięcej odcinków górskich ruszamy dalej (może Bombka da radę).
Zaczęliśmy pięknie, krajobrazy bajkowe. U nas możemy tylko o takich pomarzyć. Trochę asfaltów, w końcu zaczynają się bezdroża. Strome i wąskie podjazdy i zjazdy, jakieś strumyki (nic do nas nie mówiły ). Trafiamy na blokadę trasy w postaci busa na środku uliczki, musimy go objechać kilka kilosów, żeby znowu wrócić na trak.
Skrzynia w Bombie zaczyna osiągać niebezpieczne temperatury. Mariusz nie może już trzymać nogi na stopniu bo tak parzy. Z każdym kilometrem nadciągała katastrofa… i nadciągnęła w Bukowinie Tatrzańskiej. Pasek znowu się zerwał. Stąd Bombka poleciała na lawecie (nad czym bardzo ubolewam – było tak blisko). Dalej poleciałem już sam. Wjechałem na Gubałówkę, spełniając swoje marzenie.
Jak już to było opisywane wielokroć, wielkich fajerwerków na mecie nie było. Nie ukrywam jednak, że wcale się ich nie spodziewałem bo i nie po to jechałem w tym przedsięwzięciu.
Udowodniłem sobie, że najdziwniejsze pomysły mogą być realne. Przekonałem się, że poprzeczka moich możliwości jest dużo wyżej niż się spodziewałem w najśmielszych kalkulacjach.
Mój Brucio o którym się tu zbyt wiele nie rozpisałem przejechał całą trasę bez jakiejkolwiek usterki z czego jestem bardzo dumny.
Całość przejechanej trasy 802 km, czas łączny przejazdu 27 h (w tym 5 h napraw), średnia prędkość podróży 29,6 km/h, wspomnienia – BEZCENNE
Pozdrawiam gorąco Wszystkich uczestników tego maratonu, wielkie gratulacje dla zwycięzców (Zdeżak – niesamowite tempo, Tede – wspaniałe osiągnięcie (oczywiście na równi z Piromanem), wielkie gratulacje dla jedynej kobiety w tym rajdzie, która również dotarła do mety, dziękuję organizatorom Michałowi i Adze za pomysł i jego realizację (lepiej zawsze być mogło),
wielkie podziękowania dla Rafała Sonika, który zdjął czapkę z szacunku przed wszystkimi uczestnikami – WIELKA POSTAĆ , pozdrowienia dla ratowników z REAGO i oczywiście bardzo dziękuję mojemu koledze Mariuszowi za cały wyjazd, ogromną pomoc w jego organizacji i dotrzymanie towarzystwa w dobrych i gorszych momentach na trasie).
Ja już mam ochotę jechać dalej
Pozwólcie, że i ja skrobnę kilka słów na temat naszego wyjazdu. Mam nadzieję, że zajmie mi to krócej niż Krzysiowi (Piromanowi) ale pewności nie ma
Na wstępie pragnę podziękować Mariuszowi, Tedemu i Piromanowi (oraz serwisantom Mietkowi i Grześkowi) za wspólną megawyprawę, spotkania przed maratonem w Jastrzębiej i po nim w Zakopanym.
Wyruszyliśmy z Motańca w piątek przed 16:00 (z małym opóźnieniem).
Na miejsce do Jastrzębiej dotarliśmy przed samą 21:00 i ostatnim rzutem na taśmę załapaliśmy się na kolację. Pod koniec trasy telefon Piromana - zapomniałem butów - gdzie już jesteście? (resztę opisał Krzyś, śmiechu było co nie miara przy wspólnej kolacji). Jednak faktycznie kolega z forum stanął na wysokości zadania i Piroman boso nie jechał.
Rano , po śniadanku spora zadyma z montażem Findera i plombowaniem sprzętu, a potem dłuuugie oczekiwanie na start.
Ruszyliśmy z Mariuszem o 18:48 i 18:49 i to był początek naprawdę wielkiej przygody.
Ustaliliśmy, że rozkładamy siły rozsądnie na całą trasę, nie pretendujemy do podium bo jest zbyt wielu lepszych zawodników aby nawet o niej marzyć. Naszym celem była Kuklówka i wszystko co uda się pojechać w drugim etapie.
Zaczęliśmy jednak dość kozacko (adrenalina przesłoniła myślenie). I na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach wyprzedziliśmy kilka maszyn. I tak nam pięknie szło do słynnego wąwozu.
Tu w egipskich ciemnościach po godzinie zabawy w błotku, przy próbie podjazdu, w bagienku po kolana Mariusz nadział się na leżący w błocie badyl, który sprytnie ominął lewy stopień, osłonę aluminiową i wbił się z impetem w obudowę skrzyni a następnie w pasek. W tym momencie (jeszcze nie było wiadomo dokładnie co się stało) zawisło nad nami widmo zakończenia rajdu tak naprawdę zanim się dobrze rozpoczął.
Kolejne kilkadziesiąt minut zajęło wytarganie Bomby Mariusza na bardziej cywilizowany teren, gdzie dopiero mogliśmy ocenić zakres uszkodzeń. Kiedy zauważyliśmy wbitego drąga w obudowę skrzyni nasze zdziwienie nie miało końca…
Dzięki eskorcie dosłownie kilku radiowozów pod komendę Policji (ponoć nastroje społeczne miejscowych mieszkańców nie były najlepsze wobec naszego grona) udało nam się rozebrać obudowę, połatać ją i zreanimować pasek. O nasze wielkie zdziwienie Bombka ożyła i ruszyliśmy dalej z wielkim opóźnieniem i jeszcze większym zacięciem.
Wiedząc, że mamy nie zaliczony wąwóz pojechaliśmy dalej dla siebie, po wielką przygodę.
Gnaliśmy tak niemal bez postojów do białego rana. Po drodze znowu zaczęliśmy odrabiać straty wyprzedzając kolejne maszyny. Wielką zasługę w uzyskaniu przez nas takiego tempa miał nasz wóz serwisowy, czyli Grześ. Bezbłędnie odnajdywał nas przez Findera i czekał zawsze tam, gdzie kończyło nam się paliwo. Dzięki temu nie traciliśmy cennego czasu na dojeżdżanie do stacji benzynowych.
I ta bajka trwała do około godziny 9:00. Nie powiem dokładnie ilu wyprzedziliśmy zawodników – 8, może 10. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo o feralnej 9 na pięknej prostej, w pięknych okolicznościach przyrody, pasek w Bombie Mariusza po prostu wybuchł. Przez rozwaloną w nocy obudowę wysypały się dziesiątki rozpalonych kawałków paska i rozsypały po asfalcie.
Oczywiście wszyscy, których wcześniej wyprzedziliśmy po kolei nas objechali…
My jednak nie daliśmy za wygraną. Szybka akcja poszukiwania paska, nasza laweta na szczęście w pobliżu i transport Bomby jakieś 30 – 40 km w prawo od traka. Ja poleciałem za nimi na kołach.
Udało się kupić nowy pasek, szybka naprawa i powrót na trasę – i znowu dajemy czadu!!!
Niestety okazało się, że po tych przeżyciach dostało łożysko w skrzyni Bombki i cała skrzynia zaczęła się mocno grzać. Musieliśmy przez to zwolnić tempo, ale wciąż jechaliśmy i nie było w tamtym momencie niczego ważniejszego. Nie czuliśmy zmęczenia ani głodu, liczył się każdy następny kilometr.
W takich okolicznościach dotarliśmy do Kuklówki przed 16:00 po przejechaniu dokładnie 675km. Zgranie śladów z nawigacji, wgranie nowego traka i … chłodna kalkulacja – skrzynia w Bombie Mariusza na pewno nie wytrzyma kolejnych 600 km. Po godzinie namysłu ładujemy oba sprzęty na lawetę i mijając długie odcinki asfaltów docieramy w okolice Limanowej. Tu chcąc przejechać jak najwięcej odcinków górskich ruszamy dalej (może Bombka da radę).
Zaczęliśmy pięknie, krajobrazy bajkowe. U nas możemy tylko o takich pomarzyć. Trochę asfaltów, w końcu zaczynają się bezdroża. Strome i wąskie podjazdy i zjazdy, jakieś strumyki (nic do nas nie mówiły ). Trafiamy na blokadę trasy w postaci busa na środku uliczki, musimy go objechać kilka kilosów, żeby znowu wrócić na trak.
Skrzynia w Bombie zaczyna osiągać niebezpieczne temperatury. Mariusz nie może już trzymać nogi na stopniu bo tak parzy. Z każdym kilometrem nadciągała katastrofa… i nadciągnęła w Bukowinie Tatrzańskiej. Pasek znowu się zerwał. Stąd Bombka poleciała na lawecie (nad czym bardzo ubolewam – było tak blisko). Dalej poleciałem już sam. Wjechałem na Gubałówkę, spełniając swoje marzenie.
Jak już to było opisywane wielokroć, wielkich fajerwerków na mecie nie było. Nie ukrywam jednak, że wcale się ich nie spodziewałem bo i nie po to jechałem w tym przedsięwzięciu.
Udowodniłem sobie, że najdziwniejsze pomysły mogą być realne. Przekonałem się, że poprzeczka moich możliwości jest dużo wyżej niż się spodziewałem w najśmielszych kalkulacjach.
Mój Brucio o którym się tu zbyt wiele nie rozpisałem przejechał całą trasę bez jakiejkolwiek usterki z czego jestem bardzo dumny.
Całość przejechanej trasy 802 km, czas łączny przejazdu 27 h (w tym 5 h napraw), średnia prędkość podróży 29,6 km/h, wspomnienia – BEZCENNE
Pozdrawiam gorąco Wszystkich uczestników tego maratonu, wielkie gratulacje dla zwycięzców (Zdeżak – niesamowite tempo, Tede – wspaniałe osiągnięcie (oczywiście na równi z Piromanem), wielkie gratulacje dla jedynej kobiety w tym rajdzie, która również dotarła do mety, dziękuję organizatorom Michałowi i Adze za pomysł i jego realizację (lepiej zawsze być mogło),
wielkie podziękowania dla Rafała Sonika, który zdjął czapkę z szacunku przed wszystkimi uczestnikami – WIELKA POSTAĆ , pozdrowienia dla ratowników z REAGO i oczywiście bardzo dziękuję mojemu koledze Mariuszowi za cały wyjazd, ogromną pomoc w jego organizacji i dotrzymanie towarzystwa w dobrych i gorszych momentach na trasie).
Ja już mam ochotę jechać dalej
- mol19
- Posty: 130
- Rejestracja: wt 31 lip, 2007
- Quad:: Czarny polar :)
- Imię: Adrian
- Lokalizacja: Goleniów
- Kontakt:
Re: LUCKY ATV TEAM
Chłopaki tylko pozazdrościć.... relacje marzenie Tak jak napisal domin az chce sie tam byc. Tede graty za miejsce
:P
Re: LUCKY ATV TEAM
Jutro rano jadę autem do Drawska popstrykać trochę fotek na MT Rally. Może ktoś też się wybiera?