Namibia 2013 - moje notatki

Wyprawy te bardzo dalekie - zagraniczne, jak i te bliższe po Polsce...
obiv4n
Lucky ATV Team
Posty: 37
Rejestracja: pn 04 cze, 2007

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: obiv4n » czw 04 lip, 2013

oka ...
druga połowa trzeciego dnia będzie bez zdjęć ;)
po pierwsze to było ciężkie popołudnie
po drugie zdjęcia zrobione i tak nie miały prawa "wyjść"
po trzecie co w vegas zostaje w vegas :)
teraz wycinek z moich notatek :
(tylko dla wytrwałych bo bez obrazków) !!!

Opuszczamy wioskę Damara w kapitalnych nastrojach żegnani serdecznie przez jej mieszkańców.
Niestety już po kilku kilometrach dopada Nas proza podróży - brak paliwa w jednym z quadów.
Szybka dolewka kilku litrów i ruszamy w kierunku stacji - dzieli Nas od niej wg nawigacji raptem kilka kilometrów.
Mijamy lokalne lądowisko dla awionetek - z racji ogromnych odległości w tym kraju, farmerzy często korzystają z tej formy transportu.
Trafiamy do miejsca oznaczonego na mapie jako stacja - owszem stoją dwa dystrybutory które chyba lata świetności mają już za sobą.
Jednak nie ma co wybrzydzać bo do najbliższej kolejnej stacji prawie 100 km i to w kierunku odwrotnym niż planowana przez Nas trasa.
Lokalesi jak wszędzie witają Nas serdecznie i z rozbrającą szczerością informują że i owszem paliwo mają - tyle że tylko rope.
Benzyna ? Benzyna była ale ostatnio trzy tygodnie temu ...
No to mamy niezłego klopsa. Raz - opoźnienie mamy spore, dwa - najbliższa stacja w odwrotnym kierunku i to za daleko żeby dojechać na tym co mamy, trzy - nie wiemy czy stacja niedaleko Naszego planowanego miejsca postoju nie powita Nas taką samą informacją (nawet jeśli ktokolwiek z Nas tam dojedzie).
Po krótkiej naradzie postanawiamy się podzielić tym paliwem które mamy w miarę po równo tak aby dojechać wspólnie jak najdalej.
Liczymy, że powinniśmy wszyscy pokonać jakieś 70-80 km. Zostawiamy w zapasie paliwa tyle, aby dwa quady od miejsca gdzie planowo ma się Nam skończyć paliwo dojechały brakujące do stacji 50 km i mogły wrócić z paliwem dla reszty ekipy.
Uzgadniamy, że jedziemy parami w odstępach z optymalną pod względem spalania prędkością. Pierwszy punkt zbiorczy po 50 km - tam na pewno każdy dojedzie na tym co wlaliśmy.
Później planujemy robić postoje co 10 km tak aby nikt nie został sam bez pomocy i aby wspólnymi siłami dojechać jak najdalej.
W ostatniej parze jedzie Rafał który jako jedyny ma paliwo w kanistrach i ewentualnie pozbiera tych którzy 'wyschną' najszybciej.
Lokalesi pozwalają Nam zaopatrzyć się u nich w zapas pitnej wody butelkowanej i życzą szczęścia przepraszając że nie mogą Nas poratować benzyną.
Pytają gdzie jedziemy (jak się za chwilę okaże ich ciekawość ratuje komuś tyłek).
Ruszam w pierwszej parze z Kosmitą ... jazda przez trzy kwadranse Can-amem z prędkością ekonomiczną po szerokiej na sześć metrów, szutrowej równej jak stół drodze, jest niewyobrażalną torturą.
Przez głowę przechodzi mi myśl, że gotów jestem pchać gada nawet i dziesięć brakujących kilometrów w afrykańskim słońcu tylko pozwólcie mi odkręcić gaz na maxa bo sie zaraz udusze ...
Pokonujemy pierwszy planowa odcinek i czekamy na resztę ekipy - dojeżdżamy w komplecie i przy akompaniamencie święcących bądź mrugających kontrolek ruszamy dalej.
Kolejne dziesięć kilometrów i postój. Brakuje tylko ostatniej pary - czyżby już zabrakło im paliwa ? Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami czekamy 15 min - jak nie dojadą ktoś się wraca.
Widzimy po chwili tuman kurzu - jadą. Piroman jescze dobrze się nie zatrzymał już zaczyna krzyczeć - nie uwierzycie chłopaki k. nie uwierzycie co się stało.
Opowiada, że z ostatniego postoju mieli ruszać jako ostatni, czekają aż kurz po Nas opadnie i już mają ruszać kiedy na pełnej prędkości dopada do nich Land Rover i wyskakuje z niego dwóch lokalesów krzyczącz i gestykulując w ich kierunku.
Chłopaki zbladli i nie wiedzieli o co kaman - zrozumieli tylko 'big problem', 'too fast' i 'money'. Pierwsza ich myśl była, że kogoś za bardzo okurzyli i ktoś chce z nich zedrzeć kase ...
Po chwili jeden z nich wraca się do auta i wyciąga coś ze środka - Piroman myśli - poszedł po giwere odstrzelą Nam łby :)
Tymczasem kolo idzie w ich kierunku ze skrzyneczką Peli w której Piroman miał dwa telefony komórkowe, paszport, wszystkie dokumenty i pieniądze.
(nooooo Piroman skąd my to znamy ... no skąd My to do cholery znamy hahahahaha)
Mowę Nam wszystkim odjęło - Piromanowi cały czas się broda ze wzruszenia trzęsła - chłopaki grzali za Nami autem ponad 50 km (od miejsca planowanego tankowania) żeby oddać zgubę.
Właściwie to trudno wyrazić w słowach wdzięczność dla tych ludzi, ich poświęcenia ... po prostu brak słów.
Ruszamy dalej pomni tego że problem braku paliwa i późnej pory nie minął.
Jadąc każdy z Nas zapewne myśli o tym co zrobili ci ludzie. My biali - Oni czarni - w skrzyneczce - nie licząc bezcennych dla Piromana dokumentów, równowartość przekraczająca zapewne roczne zarobki nie tylko tych ludzi ale pewnie całych ich rodzin ...
Namibijczycy którzy niepodległość tak naprawde odzyskali dopiero w latach 90-tych ubiegłego wieku. Namibijczycy u których ciągle różnice rasowe są masakrycznie odczuwalne i zauważalne.
Namibijczycy ktorzy cierpieli apartheid ze strony białych, którzy byli i są przez białych w tym kraju traktowani (mimo że prawo oficjalnie stanowi inaczej) jak obywatele drugiej kategorii, czarni rdzenni mieszkańcy swej rodzimej ziemi którzy w ogromnej zdecydowanej większości nie mają prawie nic.
Szacun dla rdzennych mieszkańców tej ziemi ... zresztą nie pierwszy i jak się okaże nie ostatni raz - napewno jednak najbardziej spektakularny ;)
...
Do kolejnego przystanku Piroman dojeżdza już na holu Marcina. Benzyna zaczyna się kończyć definitywnie.
Ruszamy jednak dalej. Mijamy wioske - postój. Kosmita melduje że jego Outlander zaczyna chyba kaszleć. Widzimy na horyznocie że watacha jedzie więc ruszamy - ile przejedziemy tyle przjedzimy i basta.
Po kilku kilometrach definitywnie stajemy. Dziwnie długo nikt do Nas nie dojeżdza. Mija naprawde długi kwadrans pojawia się Rafał. Melduje Nam, że Piroman, Marcin i Darek zostali gdzieś daleko z tyłu i już dalej nie pojadą.
Kiepsko - ja mam nie wiem litr może dwa - Rafał rozpina kanister - no tak tylko że albo On pojedzie sam po paliwo albo Kosmita sotanie tutaj w środku niczego sam a ja pojade z Rafałem.
Oba rozwiązania kiepskie i nie do przyjęcia - Kosmita nie zostanie sam a Rafał nie pojedzie w pojedynke - do stacji ponad 40 km.
Pytamy Kosmite czy ma jakiś nóż albo chociaz ostry śrubokręt żeby obronić się przed dzikimi zwierzętami - mine ma niewyraźną ale dzielnie oddaje Nam swoją nawigacje na 'wszelki wypadek' gdyby moja padła.
(zawsze staramy się jakby na to nie patrzeć maksymalnie się zabezpieczać i dublować wszelkie rozwiązania które mogą mieć wpływ na bezpieczeństwo - kolejny raz trzeba dodać, że jednak doświadczenie uczestników na takich wyprawach nie jest bez znaczenia)
Widząc mine Kosmity proponuje, żeby On pojechał z Rafałem a ja poczekam aż wrócą z paliwem ;) Strzelił focha i kilku żołnierskich słowach dał mi do zrozumienia że mam ... o wiecie ;)
Zanim kończymy się dzielić z Rafałem paliwem na szczęście dojeżdżają chłopaki i wszystko jest git majonez.
Darek bierze Kosmite na hol (zlali do rincona fusy z wszystkich kanistrów i foczka jeszcze odpaliła).
Ja z Rafałem nie czekamy tylko gonimy do stacji. Umawiamy się że Darek z Marcinem podholuja Kosmite i Piromana ile się da i postarają się znaleźć w miare bezpieczne miejsce na postój.
Informujemy ich jednak szczerze, że jak na stacji nie będzie paliwa to wrócimy po nich rano ...
Dzida do przodu - nadajemy Naszej misji kryptonim 'misja Martyna' i grzejemy w strone stacji.
Zmienia się nieznacznie krajobraz, bliżej mu teraz do sawanny niż do marsjańsko-księżycowego 'niczego'.
To po lewej to po prawej pojawiają się żyrafy (je najłatwiej dojrzeć) strusie, zebry.
Nie ma mowy o postoju zdjęciach czy zachwytach, pylimy do przodu z Rafciem ramie w ramie świadomi tego, że gdzieś tam z tyłu chłopaki czekają, aż wrócimy z płynem życia do ich rumaków ;)
Zaczyna się ściemniać a to niedobry znak dla Nich - nie są w stanie uciekać z pustymi zbiornikami przed niczym ani przed nikim.
Dociera do Nas powaga sytuacji coraz bardziej - Nasz wzrok pod daszkami kasków się spotyka - przyśpieszamy - musi się udać.
Na palcach pokazuje Rafałowi ile kilometrów do stacji - ocaniamy zapas paliwa - możemy grzać na maxa - dojedziemy.
Jego foczka aż kwiczy - Ja dopasowuje prędkość do niego. Jest - skręt z głównej drogi w lewo i stacja powinna być za pięć kilomterów.
Cztery, trzy, dwa ... ożżżżż zamknięta brama, płot, drut kolczasty, strażnik pod bronią - o co kaman ?
Podbijam do strażnika, nie kryje że troche okichany bo chwycił za broń - tłumacze że potrzebujemy paliwa bo nam zabrakło a koledzy zostali jakieś 40 km stąd z pustymi zbiornikami.
Tłumaczy że stacja już nie czynna i otwarta będzie rano a on tej bramy pilnuje bo nikt nie ma prawa po zmroku jej przekraczać ze względów bezpieczeństwa - tam dalej dzikie zwierzęta, słonie, lwy i inne - tam dalej park narodowy i po zmroku strasznie niebezpiecznie.
Nie ma opcji myśle - musimy chłopakom dostarczyć paliwo i w komplecie dobić do miejsca noclegu.
Pytam strażnika co zrobić aby jednak zdobyć paliwo. Myśli chwile i pokazuje ręką tlące się w oddali światełko - tam może być ten gość co stacje obsługuje.
Jedziemy, zgarniamy gościa z miejsca które okazuje się być 'barem' pośrodku niczego ale to teraz nie ważne. Dojeżdżamy z Nim do bramy, strażnik puszcza Nas bez problemu.
Tankujemy zbiorniki w quadach i wszystkie kanistry jakie mamy przy sobie. Pytam kolesia czy za dwie godziny też będzie w tym 'barze' bo będziemy wracać z chłopakami i chcielibyśmy dotankować co sie da do pełna.
Obiecuje że będzie - choć jak spojrzałem mu głeboko w oczy to sobie myśle uhmmmm będzie - ciałem ale napewno nie duszą ;)
Nieważne - odwozimy gościa do baru - na bramie tłumacze strażnikowi że My tu wrócimy z całą ferajną takich popaprańców na quadach - uśmiecha się wyraźnie Nam nie wierząc, po chwili jednak nabiera oficjalnego tonu i oznajmia, że po zmroku nikt przez tą bramę nie przejedzie i mamy się zastanowić czy napewno chcemy wyjechać.
Mamy wache - reszta - kto by się martwił resztą. Jakoś gościa przekonamy żeby Nas przez tą bramę w nocy przepuścił (o ile do bramy dojedziemy przeszło mi przez myśl).
Przećwiczone znaki w języku migowym quadowców między mną i Rafałem i gnamy bez chwili zastanowienia po tracku spowrotem do chłopaków.
To są właśnie chwile w których między facetami w kaskach rodzi się więź której nie zrozumie nikt kto takich chwil nie przeżył.
Zwierząt przy drodze a chwilami nawet na drodze coraz więcej - robi się niebezpiecznie ale starmy się nie zwalniać.
Te trzydzieści pare kilometrów ciągnie się w nieskończoność i nawet mnogość zwierząt nie robi na Nas wrażenia. Znów żyrafy, zebry, strusie, antylopy, kudu i co tam jeszcze nie rusza Nas dopóki nie pojawia się na drodze.
Wreszcie docieramy do chłopaków - nie kryją radości z Naszego powrotu. Szybkie tankowanie i dzida.
Tym razem z Rafałem startujemy na końcu - trzeba chwilke odsapnąć. Po drodze mieszamy się kilkukrotnie bo jednak pokusa zrobienia zdjęć z dzikimi zwierzakami żyjącymi na wolności bierze góre.
W sumie to nam wszystkim wszystko jedno - najważniejsze że jesteśmy w grupie mamy paliwo i gdzieś cały świat ;)
Zatrzymuje się patrząc jak chłopaki robią sobie zdjęcia z żyrafami w tle - wiem że nic z tych zdjęć nie wyjdzie bo jest po prostu za ciemno - jednak to nie jest ważne - wreszcie mamy dzikość afryki na wyciągnięcie ręki !
Chwila moment i nad Naszymi głowami rozbłyska milion miliardów gwiazd - niesamowity widok.
Piłujemy sprzęty do miejsca planowanego noclegu - zanim docieramy do bramy z drutem kolczastym jakis nienormalnym discover'em mało nie taranuje jednego z Nas.
Mój dobry znajomy z kałachem przewieszonym przez ramię otwiera Nam bramę - na stacji podobno jest obsługa ...
Jest nie tylko obsługa ale i Land który o mało Nas przed chwilą nie staranował - chłopaki są gotowe do samosądu jednak zdrowy rozsądek bierze górę.
Obserwujemy w milczeniu jak biały pierdzielony emeryt beszta po niemiecku czarnoskórego obsługującego stację chłopaka (tego samego ktorego wyrwaliśmy z baru z Rafałem) - nie jest Nam łatwo ale zgodnie uznajemy że tak będzie i dla Nas i dla wszystkich lepiej.
Tankujemy co mamy do pełna po korek pod kapsel i nawet do kieszeni ;)
Wysyłamy Darka do campu gdzie mamy rozbić namioty żeby zrobił szybki research i załatwił co trzeba bo jesteśmy zajechani jak konie po niskobudżetowym westernie.
(od stacji do campu sie okazało jest mniej niż kilometr)
Po chwili wpadamy na teren kampu - parkujemy quady. Okazuje się że pojawia się mega babol.
Jak to zwykle bywa są dwie informacje - jakaś tam i zła ta druga. Pierwsza jest taka, że Zdeżak ma felgi ma opony i dalej pojedzie z Nami - choć dotrze do Nas dopieor jutro.
Druga jest taka ze Nasz wóz obsługi nie zdążył przed zmrokiem i jest w ... daleko od Nas i nie dotrze do campu bo jest ciemno i oni nie mogą jechać w nocy bo ryzyko jest zbyt duże.
No tak - wypas - nie mamy szczoteczek do zębów, nie mamy bielizny, skarpetek, sprzętu do makijażu - nie mamy namiotów, śpiworów i zupek instant.
Bierzemy pokoje - właściwie całe bungalowy bo i tak innych miejsc noclegowych nie ma - Darek robi rezerwacje - podejrzanie tanie jak na miejscówke z ktorą przychodzi Nam sie zmierzyć.
Dzielimy się wszystkim - skarpetkami, pastą do zębów, koszulkami co kto ma przy quadzie oddaje ;)
Postanawiamy nie wieszać psów na orgu i wozie technicznym z lokalesami - dzień był tak zaje-fajny że na te detale mamy wylane.
Wbijamy po dwóch kwadransach do drink baru na kampie - czas na browar i zjeść coś szlachetnego (znaczy smakującego inaczej niż turystyczna - nic tej ostatniej nie ujmując).
Śmiesznie wyglądamy bo po prysznicu każdy włożył co akurat miał czystego albo pożyczonego od kolegi - byle wolnego od piachu i kurzu.
Dostajemy po browarze i karcie dań. Zamawiamy - kelner poprosił o pomoc - jest problem.
W cenie bungalowa mamy posilek gratis - tylko że każdy z Nas zamówił po dwa posiłiki ;)
Tłumaczymy koledze że nie ważne - dawaj koryto - wystaw rachunek :)
Nasz czarnoskóry przyjaciel połowe najdroższych dań wbił nam na gratisowy rachunek a drugą połowę zapisał jako płatną - jak ich nie kochać pytam.
Fajną sceną tego wieczoru było jak wbiliśmy do tego baru, tam nasi 'koledzy' z land'a co Nas mało nie staranowali stolik obok - okazalo się, że to przewodnicy(!) wycieczki niemieckich emerytów z ktorymi chwilę wcześniej się zbrataliśmy, bo bardzo zaintrygował ich Nasz język.
Tłumaczymy im, że my z Polski na quadach zwiedzamy kraj, opowiadamy im przygody z dwóch dni, że dzisiaj mało Nas nie staranował tuż obok Land Rover i takie tam ...
Na to przewodnicy z Landa siadają do stolika obok a Ja mowię do emerytów, że to Oni chcieli mi kolegów w nocy przejechać ... emeryci zaaaaaaabuczeli wiadomo było że napiwków nie będzie a szuje z landa szybko zjedli co mieli na talerzach i sie ulotnili ;)
Ekipa przewodników poszła spać a z emerytami siedzieliśmy do późnej nocy ;)
Aaaaaaaa zjedliśmy i wypiliśmy w sumie za darmo do odcięcia - choć nie było to - jak się później okaże najlepsze żarło w kraju ;)
Pojedli, popili, zintegrowali się z emerytami niemieckimi i stali sie idolami miejscowej obsługi campu - wiedziliśmy, że nie będziemy musieli wstawać wcześnie rano więc co sobie mieliśmy żalować ;)
Dzień trzeci dobiegł końca ... oooooooooooo ...

obiv4n
Lucky ATV Team
Posty: 37
Rejestracja: pn 04 cze, 2007

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: obiv4n » sob 06 lip, 2013

Obrazek

Promienie słońca wdzierające się do bungalowów i rosnąca z każdą minuta temperatura powietrza wyganiają Nas skutecznie z naszych małżeńskich łóżek z baldachimami.

Obrazek

Humory oczywiście wszystkim dopisują fantastyczne - dostajemy cynk od obsługi, że w pobliżu kampu pojawiły się słonie - zapewne wpadły na śniadanie.
Chwytamy w ręce wszelkie przedmioty rejestrujące obraz i wyruszamy na foto-video-łowy. Najpierw natrafimy na ślad słonia - sądząc po rozmiarze ma kawałek stopki.

Obrazek

Niestety nie wszystkim udaje się do słonia zbliżyć - idziemy na śniadanie, zwiedzając po drodze i oglądajac camp który okazuje się naprawde ładnym miejscem.

Obrazek

Kontaktujemy się ze Zdeżakiem - zarówno On jak i Nasz wóz serwisowy dojadą do Nas w ciągu godziny.

Obrazek

Bez pośpiechu na tarasie szamamy jajecznice i popijając świeżo wyciśnietym sokiem owocowym podziwiamy piękne widoki w towarzystwie zlatującego się wszelkich rozmiarów i kolorów ptactwa.
(wg oficjalnych danych na terenie Namibii występuje ponad 700 gatunków skrzydlatych)

Obrazek

Poranny chillout pełnym ryjem na czarnym lądzie.
Dociera Zdeżak z chłopakami, pakowanie które idzie Nam wyjątkowo ociężale i odprawa. Dziś celem numer jeden jest przejazd przez park krajobrazowy.
Nagle świst, nagle gwizd, nagle ... słoń, kilkadziesiąt metrów od Nas zajada się trawą. Wzięliśmy Zorki pięć - zrobiliśmy kilka zdjęć.

Obrazek

Już mieliśmy go oswoić i zabrać ze sobą, kiedy niepsodziewanie podniósł trąbę, strzelił uszami i jak zaryczał to każdy z Nas w tych chaszczach miał pobity rekord świata w sprincie.
Skubany pogonił Nas w ułamku sekundy - wrażenia nie do opisania jak taki trąbalski z kilku metrów krzyknął do Nas 'spie...'.

Obrazek

Grzecznie spełniliśmy jego prośbę bez zbędnych dyskusji. Spakowani, gotowi do drogi, pozostało uregulować rachunek.
Rachunek przemilczymy z tego miejsca bo w końcu gentelmani o pieniądzach nie rozmawiają ...
Kilkanaście kilometrów i meldujemy się w bramie parku. Zgodnie z przewidywaniami wywołujemy u strażnika konsternacje. Jak to - "tym" chcemy wjechać do Parku ?

Obrazek

Podrapał się po głowie, wzruszył ramionami, wypisał bilety, spisał rejestracje i 'at own risk' (ile razu już to słyszeliśmy i ile razy jeszcze to usłyszymy).
Co było dalej ? Dalej były dziesiątki żyraf, setki zebr, antylop, kudu, strusi ... niektóre uciekały, inne tylko stały z ciekawością się Nam przyglądając.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trafiały się też i takie ktore się z Nami ścigały - trzeba przyznać, że wyścig równoległy z wysokimi żyrafami to niezły widok.

Obrazek

Do dziś zachodzę w głowę jak tak niezgrabne, wysokie, z tak długimi kończynami potrafią tak szybko biec - niesamowity widok.

Obrazek

Płynnie z górskiego okraszonego roślinnością terenu wpadamy na prawdziwy bezkres niczego. Mamy wrażenie jakbyśmy wjechali na przeogromną gorącą patelnie.

Obrazek

Wokół Nas nic, nic i jeszcze większe nic. Pozostaje kontemplować bezkres otaczających przestrzeni. Takie właśnie przestrzały choć nurzące i męczące też mają swój urok.
Dojeżadzmy do następnego pasma kamiennych gór. Zbiorniki wysychają więc przerwa na tankowanie, chciałoby się odsapnąć w cieniu jednak na taki luksus nie ma szans.

Obrazek

Luksus cienia przsługuje tylko jaszczurkom, wężom, i innym gadom o których nie wolno Nam zapominać.
Zdeżak pogania Nas bo mimo braku niespodzianek możemy mieć problem z dotarciem do celu przed zmrokiem.

Obrazek

Słońce powoli chyli się ku zachodowi dzięki czemu pojawiają się wreszcie zacienione miejsca. Kolejny odcinek jedziemy korytem wyschniętej rzeki pomiędzy wysokimi skałami - szlak przemarszu dzikich zwierząt.
Niestety konieczny okazuje się przymusowy postój. Kamienne podłoże zbiera ofiary. Marcin ma rozcięte dwie manszety, Kosmita traci jedną osłone spodu.
Szara taśma, stretch i trytki robią robotę. Tracimy godzine a pot przy nawet podstawowych czynnościach naprawczych leje się strumieniami - nie tylko po plecach.

Obrazek

Uzupełniamy płyny w organizmach, batoniki ku pokrzepieniu, reszta dostępnej wachy w zbiorniki i dzida. Krajobraz przeistacza się w sawanne o piaszczystym podłożu.
Wolno zachodzące słońce generuje takie widoki i kolory dookoła że zmysł wzroku ma serwowany nieustający orgazm widokowy ...

Obrazek

Do planowanego miejsca noclegu daleko, wpadamy na kolejne ogromne połacie bezkresnych przestrzeni po których można się poruszać tylko na azymuty.

Obrazek

Zaczyna kurzyć się niemiłosiernie, absolutnie nie daje się jechać. Jadąc z tyłu tracimy kontakt wzrokowy z resztą ekipy.
Zostajemy w trójke, musimy poczekać aż kurz opadnie - problem w tym, że kurz nie opada, powietrze ciężkie zero podmuchu wiatru.

Obrazek

Musimy ruszać, właściwie jedzimy jak w gęstej mgle widać na metr może dwa, nie ma czym oddychać nic nie widzimy. Zdecydowanie nie jest fajnie.
Obowiązkowy postój, zrobiło się tak zimno że musimy zakładać polary i kurtki. Ciemność nastała taka, że wyciągając przed siebie ręke nie widze własnej dłoni.
Jedynym plusem jest, że przestało się tak pylić podłoże.
Ciśniemy dalej, kilometry jak zaczarowane zdają się nie ubywać tylko paliwa jakby coraz mniej.

Obrazek

Nie możemy szarżować z prędkością gdyż co jakiś czas napotykamy na niespodzianki typu żleby w ziemi, poprzeczne uskoki czy wręcz rowy.
Zatrzymujemy się na wzniesieniu szukamu wzrokiem jakiegoś śladu chłopaków, światełka, tumanu kurzu - nic - zostawili Nas.

Mamy nadzieje tylko że dobre koordynaty mamy wbite w nawigacje jako miejsce noclegu. Szybki rzut oka na odległość i paliwo w zbiornikach, robi się naprawdę kiepsko.
Przyśpieszamy, musimy spróbować ich dogonić jakimś cudem. Za naszymi plecami pojawia się nagle jakieś ogromne źródło światła. What the fuck myśle - jade ostatni więc skąd światło za mną ?
Odwracam głowę przez ramię, nic nie widzę, ewidentnie jednak coś jest na rzeczy. Jedyna myśl jaka przychodzi mi do głowy to ... samolot ? ufo ?
Spoglądam przez drugie ramię - o ! k.! tak ogromnego księżyca nigdy nie widziałem, olbrzymi, monstrualny wręcz przerażający.

Obrazek

Udaje nam się w końcu wypatrzyć czerwone światełka na horyzoncie. Przyśpieszamy i doganiamy reszte ekipy. Znów zaczyna sie piasek i kurzy się jak diabli.
Do miejsca noclegu 30, 20, 10 kilometrów ... Dojeżdżamy na camp skonani, zaorani z pustymi zbiornikami i choć nikt się nie przyzna z niezłym 'fefrem' w d***.
('mieć fefra' w gwarze poznańskiej bać się, przestraszyć)
Nasi lokalesi już są i informują Nas, że na campie jesteśmy jedyni a na dodatek całe stada słoni tędy właśnie wędrują, gdyż camp jest w korycie wyschnietej rzeki na szlaku ich aktualnego przemarszu.
Już mieliśmy się zabierać za namioty kiedy nagle ktoś rzucił "chłopaki, dzisiaj finał ligi mistrzów, może da się to gdzieś obejrzeć ?".
Śmiech do łez i kulanie się po piachu ? Nic z tych rzeczy - sprawdzamy na nawigacji czy jest w pobliżu lodga w której może być satka i telewizor.
(to chyba ze zmęczenia Nas już tak szarpało)
Do lodgy niecałe 10 km - szybka decyzja - jedziemy - może zimne piwo też będzie ;)
Po drodze kończy się komuś paliwo, dociągamy na holu.
Właściciel lodgy oznajmia Nam że wszystko jest, satelita jest, liga mistrzów jest piwo też się znajdzie.
Cena ? 200 euro od osoby za nocleg z możliwością obejrzenia finału ligi mistrzów.
Tak szybko jak przyjechaliśmy tak szybko odjechaliśmy. Kilka kilometrów dalej jest wioska - jedziemy może będzie jakiś 'sklep' i zrobimy jakieś zakupy.
Sklep jak to w Namibii - miejsce spotkań lokalnej ellity ;) Witają Nas serdecznie i z uśmiechem. Skąd jesteśmy, dokąd jedziemy i takie pierdy pierdy.
Marcin w międzyczasie zdążył się już zakochać w pięknej ekspedientce, ja zdążyłem przegrać z lokalnym mistrzem w bilarda (tak, tak, w sklepie był stół do bilarda).
Wykupiliśmy wszystko co było w lodówce: 6 butelek coli, 3 Fanty, 12 piw oraz wszystkie inne soki i napoje.
Poczęstowaliśmy piwem Naszych nowych przyjaciół a ci w zamian zdradzili Nam, że w pobliżu jest jeszcze jedna lodga w której prześpimy się w łóżkach za 1/10 ceny którą chciał z Nas zedrzeć Włoch (właściciel lodgy).
Podziękowaliśmy za pomoc, poprosiliśmy sprzedawczynie aby zapełniła lodówke tak abyśmy rano mogli uzupełnić zimne napoje i ruszyliśmy do wskazanej lodgy.
Rzeczywiście nocleg za 1/10 ceny, ładne bungalowy, bierząca woda, łazienki ... tylko prądu nie ma. Taki problem to nie problem. Czarnoskóry chłopak który opiekował sie campem obiecał że prąd będzie.
Zaprowadził Nas do domków a po pół godzinie odpalił agregat i dopóty dopóki było w nim paliwo - mieliśmy prąd ;)
Dzień ten, jak do tej pory pod względem jazdy, odległości i stopnia trudności był zdecydowanie najtrudniejszy.
Zmęczeni ale szczęśliwi resztę wieczoru spędziliśmy sącząc drinki i prowadząc porywające dysputy o kobietach, życiu i ...

obiv4n
Lucky ATV Team
Posty: 37
Rejestracja: pn 04 cze, 2007

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: obiv4n » wt 16 lip, 2013

Dzień szósty.

Dzięki temu, że poprzedniego dnia (i nocy) udało Nam się zrealizować wariacki plan jeśli chodzi o trasę (i przebieg), szósty dzień z założenia miał być dniem przeznaczonym na gruntowny przegląd sprzętów, opalanie i odpoczynek.

Obrazek

Przebieg który zaplanowaliśmy na ten dzień był najkrótszy z całej wyprawy i (przynajmniej z założenia) bezproblemowy.
Sto paredziesiąt kilometrów, właściwie w całości po płaskich szutrowych drogach to w porównaniu z tym co przeżyliśmy do tej pory - lajtowy spacerek.

Obrazek

Leniwie, wręcz w chill'outowych nastrojach i bez pośpiechu zabraliśmy się za przygotowywanie śniadanka.

Obrazek

W menu przeważały takie rarytasy jak fasolka po bretońsku, flaki i inne przysmaki śniadaniowe.

Obrazek

Wszystko nastrajało Nas na poranne wylegiwanie się w promieniach afrykańskiego słońca.

Obrazek

To było zdecydowanie to czego po tych pierwszych pięciu dniach Namibijskiego wycisku było Nam potrzebne.
Kremy do opalania na twarz, bermudy na tyłki i jesteśmy władcami świata.

Obrazek

Tylko biedny Marcin miał ręce pełne pracy - jego Suzia błagała o reanimacje osłon przegubów i uzupełnienie smaru.
Wspólnymi siłami, przerywając sesje słonecznych kąpieli pomagaliśmy mu w trudzie i znoju...

Obrazek

Obrazek

Reszta sprzętów wymagała uzupełnienia olejów, płynów i czyszczenia chłodnic.
Pierwszy raz na tej ekspedycji poczuliśmy się jak na wakacjach. Drugi, trzeci prysznic, spacer po okolicy i nieudane próby "złapania" zasięgu gsm plus kilka zdjęć.

Obrazek

Obrazek

Tutaj musze nawiązać do przedwczoraj przeczytanego postu w którym ktoś napisał, że co to za offroad czy wyprawy ze spaniem pod twardym i bieżącą wodą ...
Podobno tylko namiot i woda ze strumienia to prawdziwa męska przygoda ... hmmmmmmmmmmm
(cóż pozostaje mi poprosić moderatorów o przeniesienie tematu do innego działu bo nie jesteśmy godni miana 'wyprawy')

Obrazek

Razem z resztą dziewczyn, zebraliśmy się koło południa licząc na to, że tym razem napewno zajedziemy przed zmrokiem do miejsca kolejnego postoju.
W tempie godnym miana 'LAZY' pakujemy szpej i bagaże i ruszamy w pełnym słońcu i temperaturze sięgającej 50 stopni w słońcu w dalszą drogę.

Obrazek

Wpadamy do sklepu po schłodzone dla Nas napoje i dzida dalej na północ.
Kilka kilometrów i mamy pięć razy więcej zwierząt na wyciągnięcie ręki niż w zwiedzanym dzień wcześniej parku/rezerwacie.
Rzuca się w oczy, że tym razem mamy do czynienia nie ze zwierzętami przyzwyczajonymi do pojazdów mechanicznych, dźwięku silników i w ogóle obecności ludzi.

Obrazek

Pierwszy raz spotykamy niemałe pod względem liczebności stada małp - niestety są tak płochliwe, że nawet nie mamy szans na zrobienie im zdjęć.
Małpy są jedynymi zwierzętami które nie uciekją kiedy w ich pobliżu przejeżdżamy - znikają, kiedy się zatrzymujemy.
w przeciągu godziny, dwóch 'ocieramy' się właściwie o kwintesencje afryki o której każdy z Nas myślał wybierając się tutaj.
Każdy z Nas intuicyjnie wyczuwał, że właśnie tutaj, właśnie teraz wokół Nas są zwierzęta żyjące na wolności.
Dotarliśmy do połowy planowanej trasy tego dnia.

Obrazek

Wyjechaliśmy na szeroki szuter i can-amy zaczęły cierpieć ;)
Ustaliliśmy ze Zdeżakiem, że podzielimy się na dwie grupy. Zrobiło się niemiłosiernie sucho i kurz odbierał jakąkolwiek przyjemność z jazdy.
Z Kosmitą i Piromanem jako trzej jeźdźcy złych gadów o nieco większej ilości koni mechanicznych dostaliśmy dyspense od wodza na popuszczenie lejców.

Obrazek

Jeeeeeeeeeej Zdeżak - nawet nie wiesz jak jesteśmy Tobie wdzięczni.
Oczywiście paka dwadzieścia nie schodzi z liczników i żeby nie uszy to uśmiech pod kaskami mielibyśmy dookoła głowy.

Obrazek

Ledwo zauważamy zmieniający się krajobraz. Wpadamy w góry, tym razem jakieś inne, białe jakby wapienne. Jako, że mamy przelotową ponad sto, to po pół godzinie znów zmiana krajobrazu.

Obrazek

Obrazek

Kurde nie mam zdjęć bo żal był odpuścić cyngiel gazu. Wpadamy z chłopakami na prawdopodobnie najdłuższą 'tarke' świata.
Każdy kojarzy zapewne muldy przed światłami które robią się co roku latem na rozgrzanym asfalcie. Mamy przyjemność przejechać po takiej tarce na środku pustyni jakieś 30-40 kilometrów.

Obrazek

Obrazek

Jednak na pełnej 'pycie' can-amem to nawet fajne ;) Czekamy na reszte ekipy - w sumie głupi pomysł bo zatrzymaliśmy się na środku miliona stopni celsjusza.
Reszta dojeżdza po dłuższej chwili. Wszystko w porządku więc grzejemy dalej. To jest fragment wyprawy z której najmniej pamiętam, gdyż 'odcięcie' to definicja tego etapu.

Obrazek

Ja, Piroman i Kosmita mało sie nie skichaliśmy z radości. Docieramy do jedynej stacji paliw po drodze. Trochę na uboczy ale trafiamy, tankujemy.
Niestety reszta ekipy mija stacje, do miejsca noclegu nie dojadą więć i tak postanawiamy poczekać - muszą wrócić ;)
Zimny browar w cieniu baobabów uhmmmmm. Zagryzamy kupionym pierwszego dnia suszonym mięsem - jest bosko.

Obrazek

Chłopaki orientują się w nawigacji, wracają, tankują, dalej jedziemy razem. Dojeżdżamy oczywiście po zmroku. Dzielnia, że nie wychodzić bez kosy. Robimy wrażenie.
Hotel - matko! - hotel! nareszcie ... otoczony drutem kolczastym - my dziewczyny nie godni miana off roadowcow i prawdziwych mezczyzn bierzemy prysznice, zmieniamy bielizne, zamawiamy piwo w hotelowym barze ...

obiv4n
Lucky ATV Team
Posty: 37
Rejestracja: pn 04 cze, 2007

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: obiv4n » sob 10 sie, 2013

Obrazek
Siódmego dnia skoro świt zerwaliśmy się na równe nogi i po szybkim śniadaniu ruszyliśmy dalej eksplorować czarny ląd.
Wyjazd opóźnił się parę minut gdyż zostaliśmy oblężeni przez lokalne sprzedawczynie pamiątek wszelakich.

Obrazek

Zostawiliśmy kolejne setki dolarów namibijskich nawet niekoniecznie po to aby nabyć ich wyroby tylko by po porostu w ten sposób im pomóc. Warto w tym momencie wspomnieć, że ani razu nie spotkaliśmy się z żebractwem czy próbami wyciągniecia od Nas czegokolwiek. Namibijczycy produkują swoje pamiątki i próbują je jedynie sprzedać. To z czego robią te pamiątki i jak są pomysłowi w tej materii to temat na niezły artykuł.

Obrazek

Tankujemy paliwo w co tylko się da i ruszamy w dalszą drogę.
Przychodzi nam się przebijać przez zatłoczone przedmieście sprawiające wrażenie jednego wielkiego targowiska.

Obrazek

Żegnamy Opuwo i kierujemy się na najbardziej wysunięty na północ fragment Namibii - wodospady Epupa na granicy z Angolą. Mijamy niesamowite widoki i choć powinniśmy powoli się do tego przyzwyczajać to wciąż głowy nie nadążają za atrakcjami.

Obrazek

Pierwsza część drogi to szerokie szutry wijące się między górami. Z bezpiecznych odległości przyglądają nam się małpowate a afrykańskie świnie czmychają gdzie popadnie. Mijani lokalesi za każdym razem pozdrawiają nas serdecznie a kiedy zwalniamy aby ich nie zakurzyć dają nam wyraźnie do zrozumienia, że mamy odkręcać gaz na full.

Obrazek

W miejscu gdzie wg map i nawigacji powinna być jedyna stacja po drodze oczywiście ani widu ani słychu dystrybutora.

Obrazek

Zatrzymujemy się na odsapnięcie i natychmiast jesteśmy otaczani przez dzieciaki i sprzedawców pamiątek. Zgodnie z tradycją zostawiamy u nich trochę kasy i ruszamy dalej.
Wjeżdżamy w rejon w którym absolutną większość stanowią ludzie plemienia Himba.

Obrazek

Po drodze mijamy gigantyczne baobaby które ja do tej pory znałem tylko z "Małego księcia".

Kobiety które wędrują dziesiątki kilometrów aby przynieść wodę do wioski spotykamy co parę kilometrów.

Obrazek

Mamy okazję zobaczyć prawdziwe wioski Himba w których plemiona żyją jak ich przodkowie setki lat temu. Bez wody, prądu czy jakichkolwiek dóbr doczesnych.

Obrazek

Tym razem nie są to skanseny czy wioski pokazowe. To prawdziwe życie prawdziwego plemienia afrykańskiego. Bez jeansów, tshirtów i telefonów komórkowych. Jesteśmy wstrząśnięci tym co widzimy, zszokowani że w XXI wieku ludzie muszą przemierzać dziesiątki kilometrów aby zapewnić sobie wodę.

Obrazek

Chaty sklejone z suchych patyków i oklejone gliną.

Obrazek

Himba - plemie które przez ciągle powiększające się tereny ogromnych prywatnych farm muszą co jakiś czas przenosić swoje prymitywne osady, nie są skłonni przyjmować jakiejkolwiek pomocy od państwa - nie godząc się na 'ucywilizowanie'.

Obrazek

Żyją w kraju ale jakby troszkę obok ... Daję nam to sporo do myślenia.

Obrazek

Mieliśmy w planie spędzić troszkę czasu w takiej wsi - aby wkupić się w łaski wodza dostarczyliśmy im worki z żywnośćią.

Obrazek

Niestety lokales który miał być Naszym 'przewodnikiem' okazał się oszustem który chciał kosztem wioski wyciągnąć od Nas kase.

Obrazek

Skończyło się na tym, że wujek Marcin z wujkiem Darkiem pobawili się z dziećmi, obdarowali ich zapasem słodyczy na rok, przybili z nimi milion 'piątek'.

Obrazek

Zetknięcie się z ich życiem, kulturą, obyczajami i zdając sobie sprawę z tego w jakich warunkach i jak żyją, zmusiło Nas do wielu głębszych refleksji i przemyśleń.

Obrazek

Teraz rozumiemy co oznacza popularny tutaj zwrot - "możesz wyjechać z Namibii ale Ona pozostanie w Tobie na zawsze".

Dojechaliśmy tak do wodospadów Epupa. Zostawiamy quady i widok który Nas wita - nie zapiera Nam tchu w piersiach ten widok nas rozpieprza.

Obrazek

Ogromny wodospad którego hałas niesiony wąskim korytem wywołuje dreszcze na całym ciele.Tak naprawdę wodospad składa się z ponad 30 małych wodospadów, które łączą się w jeden ogromny słup wody lecący w hukiem w dół. Kaskady hektolitrów wody spadających w dół robią naprawdę piorunujące wrażenie.

Obrazek

Robimy kilka zdjęć, a Zdeżak który ma wyraźnie braki adrenaliny skacze po ślizgich kamieniach nad przepaściami do których spaść można tylko raz.

Obrazek

Przechodzimy do oazy znajdującej się na rzeką i przy zimnym browarze dzielimy sie och'ami i ach'ami.

Obrazek

Jednak nie ma to tam to - plan jest ambitny (jak codzien zbyt ambitny) wiec tankujemy reszte paliwa którą mieliśmy na wozie technicznym i ruszamy dalej.

Obrazek

Track prowadzi wzdłóż rzeki Kunene, rzeki która w najszerszych miejscach ma ponad 500 metrów. Rzeka ta ma długość 945 km a 29 zapór i elektrowni wodnych zapewnia prąd Namibii, Angoli i RPA.

Obrazek

Rzeka ta jest miejscem do którego przybywa wszelka zwierzyna - niektóre tylko się napić - inne żeby się napoić i przy okazji przekąsić te które przyszły tylko się napić.

Obrazek

Jak to zwykle bywa w czasie tego wyjazdu, najniebezpieczniejszy i najtrudniszy technicznie odcinek przychodzi nam pokonać po zmroku.
Kamienie wielkości małego hipopotama i głazy wielkości quada po chwili ustępują piachowi po którym nawet po załączeniu 4x4 ciężko się poruszać.


Obrazek

Za chwile stromy podjazd, głazy, zjazd, piach, woda i tak w kółko - tylko kilometrów do planowanego noclegu nie ubywa.


Obrazek

Nagle w tej ciemnośći potęgowanej przez bujną i gestą roślinność rosnącą wśród rzeki stajemy jak wryci.
Spotykamy stado dzikich koni - tak, tak koni - prawdziwe dzikie konie w stadzie które mało Nas nie taranują.
Tego napewno nikt z Nas się nie spodziewał w tym miejscu świata.
Kilometry ubywały coraz wolniej, paliwo coraz szybciej, strach przed dzikimi zwierzętami zaczynał generować w głowach głupie obrazy.
Wreszcie dojeżdzamy do utwardzonej drogi - nie jest ciemno - jest ciemno jak w tyłku u czarnoskórego.
Miliony lumenów z ledów i reflektorów zdają się nie pomagać.
Dojeżdzamy do wioski w której mają czekać na Nas lokalesi w aucie technicznym. Informują Nas, że nie mamy gdzie spać, gdyż w lodgy gdzie planowaliśmy nocleg nie ma wolnych miejsc a właściciele nie zgadzają się aby nocowali na ich terenie quadowcy.
Jakoś im nie wierze i z Piromanek i Kosimtą jedziemy do lodgy.
Miejsc oczywiście full a przemili gospodarze absolutnie nie mają nic przeciwko turystom na quadach a są wręcz żywo zainteresowani Naszą eskapadą i nie mogą uwierzyć że tutaj dojechaliśmy.
Chłopaki postanawiają jednak zostać w wiosce gdzie rozkręcają party jakiego ta część afryki jeszcze nie widziała.

Obrazek

Wykupują praktycznie cały sklepik wioskowy i pozbywają się niemal całego naszego zapasu wszelkich alkoholi jakie mieliśmy w zapasach.

Obrazek

Tańce, hulanki, swawole trwały do bladego świtu - polacy nauczyli się lokalnych tańców a mieszkańcy wioski kilku podstawowych zwrotów w języku polskim (niestety nie mogę zacytować).

Obrazek

Jeśli ktoś kiedyś trafi do tej wioski i zaklnie soczyście po naszemu - gwarantuje - zostanie przyjęty jak król.

Obrazek

(przy okazji może znajdzie się buzer kolegi ... który pewnie 'robi' teraz za totem wioskowy)

obiv4n
Lucky ATV Team
Posty: 37
Rejestracja: pn 04 cze, 2007

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: obiv4n » sob 17 sie, 2013

Poranek dnia ósmego był naturalną konsekwencją dnia poprzedniego.
AAAAAAA żeby nie było - nie będzie zdjęć bo po pierwsze nie było co fotografować a po drugie wyselekcjonujemy kolekcjonerów quad-fotek od czytelników wyprawy :)
Po trzecie - mam zdjęcia - tylko wiecie jaki problem je wysłać z Grecji ???
(dobra w pedalskiej książce dla uczesników wyprawy będą - pamiętajcie nie jesteśmy godni miana off-roadówców)
Część z Nas po wyczyszczeniu do cna drink baru na kampie spożywała śniadanie nad rzeką graniczną pomiędzy Namibią a Angolą w towarzystwie krokodyli, hipopotamów i niezliczonej ilości klorowego ptactwa.
Reszta zastanawiała się jak udało im się dzień wcześniej rozbić namioty nad rzeką i jakim cudem nie zostali zjedzeni przez gadziny słusznej długości których ślady zdziwieni odnajdywali tuż obok.
Szybki przegląd sprzętów, wóz techniczny zbiera szpej od wszystkich i zaczynamy zdecydowanie najtrudniejszy dzień. Używając terminologii rajdowej czeka Nas najdłuższa z całej wyprawy dojazdówka.
Nawet nie było zbyt wiele czasu na dzielenie się jakże różnymi wrażeniami z poprzedniego dnia ;)
Zdeżak uświadamia Nas, że dziś w planie jakieś 600 km z czego prawie połowa prawdopodobnie asfaltami.
Najcięższy dzień zdecydowanie dla sprzętów i opon które nie są zadowolone ze współpracy z nawierzchnią nagrzewającą się do skrajnie wysokich temperatur.
Bez zbędnych ceregieli startujemy. Can-amy przodem, wiadomo że ogarniają większą prędkość przelotową ale niestety potrzebują więcej postojów na chłodzenie pasków.
Hondy wiadomo nie mają z tym problemu i spokojnie mogą ze stałą prędkośćią przelotową jechać swoje.
Suza Marcina daje rade i wbrew wszystkiemu nie poddaje się i robi robote.
Pierwsze sto pare kilometrów bajka - busz, sawanna, bogactwo roślinności wzdłóż rzeki czaruje wręcz prosi o postój i peny zachwytu.
Niestety nie ma nawet czasu na zdjęcia, świadomość odległóści od celu każe gonić koni ile sił. Nawet nie marzymy o dotarciu przed zmierzchem.
Pomni opowieści na kampie właścicieli o przypadkach, wypadkach, zdarzeniach ... o motocyklu jednego ze śmiałków który znaleziono właśnie nad rzeką.
Gaz, gaz, gaz, tylko od czasu do czasu zwalniamy, rejestrujemy obrazy i widoki aby móc jak teraz właśnie po kilku miesiącach odtwarzać je w wyobraźni.
Na marginesie, kilka dni temu Marcin ugościł mnie i Kosmite u siebie. Przy dobrej whisky wspominaliśmy wyjazd i wszystko co widzieliśmy i przeżyliśmy.
Okazało się, że z upływem czasu wspomnień i detali przybywa - noc okazała się za krótka, tylko młodemu quadowcowi który Nam towarzyszył ciągle Naszych opowieści było mało.
Pierwszy dłóższy postój to oczywiście tankowanie.
Rzut okiem do tyłu - niekończący się szuter. Rzut okiem do przodu - niekończący się szuter. Quad szepcze - to jest właśnie niebo na ziemi dla mnie ;)
Opróżniamy kanistry i wio. Oba cylindry i każdy z tysiąca centymetrów sześciennych ich pojemności w ramach podziękowania za zabranie ich do raju, żwawo rusza czekając tylko na sygnał z cyngla gazu że czas pogonić każdego drzemiącego w nich konia mechanicznego.
Mijamy przeogromne tamy i zapory. Elektrownie wodne o których wcześniej czytaliśmy w opracowaniach o Namibii robią równie duże wrażenie jak strażnicy z ostrą bronią pilnujący ich wzdłóż drogi.
Wielu z nich pozdrawia Nas wymachując do Nas kałachami czy co tam mieli pod reką. Odbijamy na wschód od rzeki z niepokojem wypatrując stacji - wacha na wyczerpaniu a kontrolki bezlitośnie informują - tankuj albo będziesz pchał.
Na fusach dobijamy do stacji. Cywilizacja - taka prawdziwa - na stacji kanapki, napoje z lodówki, mikrofalówka, ba! energetyki.
Tankujemy jak zwykle w co się da, jemy, pijemy, po dłuższej chwili wpada reszta ekipy - wcześniej umawialiśmy się że czekamy tutaj aż wszyscy nie dotrą.
Ruszamy dalej, zaczyna się asfalt. Kontrole policyjne które przejeżdzamy właściwie na kiwnięcie ręki. Trafia się jedna poważna - wjeżdżamy na jakiś teren bliżej nie określony ale widzimy że jest pas kwaratanny.
Policja, wojsko, druty kolczaste, broń z którą prawdę powiedziawszy już się oswoiliśmy. Pytania, cała seria i wdziera się w Nas niepokój.
Strażnik prosi Nas o prawo jazdy - do głowy przyszło mi żeby zrobić mu dowcip i pokazać polski dowód osobisty - niestety chłopaki spękali i pokazaliśmy mu odpowiedni dokument.
Kazał zdjąć kaski, popatrzył na jedną stronę dokumentu, drugą, spojrzał mi przeszywającym wzrokiem prosto w oczy i zapytał : where you from ???
Poland ? hmmmmmmm Obszedł quada dookoła, zapytał gdzie jedziemy, skąd, gdzie byliśmy. Opowiadam mu po krótce trase wyprawy.
Pod nosem burknął 'stupid guys', oddał dokumenty, podniósł szlaban i pozwolił jechać dalej.
Następny punkt zbiorczy miał być na kolejnej stacji paliw. Kilometrów ubywa, paliwa też.
Zwierzęta w pobliżu drogi nie brały do bani że silniki, że warczą, że głośno. Obgryzały krzewy, drzewa i właściwie na całe oznaki cywilizacji miały wylane.
Studzimy paski, silniki, quady i głowy które pod kaskami zaczynały źle znosić temperatury.
Każdy postój to żyrawy, małpy, afrykańskie świnie ...
Chyba najgorsze jest to, że oprócz temperatury asfaltu proste miały chyba z milion kilometrów.
Znaki drogowe których nigdzie indziej chyba nie zobaczymy informują o słoniach, żyrafach i całej reszcie przy spotkaniu z którą my quadowcy możemy zostać mokrą plamą na asfalcie.
Wpadamy na stacje. Wóz techniczny jest ale niestety tubylcy nie bardzo trzymają się ustaleń i ulatniają się z całym szpejem.
Koordynaty są tylko że do celu ponad 200 km a zaczyna sie ściemniać. Tankujemy, szukamy cienia. Największy daje szalet publiczny więc tam parkujemy czekając na reszte ekipy.
Lokalni sprzedawcy pamiątek słysząc nasze rozmowy wyłapują Nasze imiona i na poczekaniu strugają pamiątki umieszczając nieudolnie nasze imiona.
Poprawiamy ich pisząc na kartkach prawdziwe imiona. Zajmuje im to kilka minut - patrząc jak to wprawnie robią, tnąc chirurgicznym skalpelem twarde jak skała XXXXXXXX nawet głupio Nam się targować.
Zamawiamy breloki ze swoimi imionami, imionami Naszych lepszych połówek (no tak nawet nie wiecie jak im dziekujęmy za wyrozumiałość i za to, że tu i teraz możemy być i przeżywać to co przeżywamy) no i oczywista z imionami Naszych dzieci.
Chłopaki robią deal tygodnia a Nas trochę trąci melancholia i tęskonta za domem ...
Nie ma czasu jednak na pierdoły. Reszta wpada na stacje. Go, go, go, kurde kibel się ściemnia a do bazy w pip kilometrów.
Gonimy.
Szukamy wzrokiem szutrowych objazdów - zresztą jak przez cały ten dzień - priorytet ? - oszdzędź opony - inaczej reszte Namibii przejedziesz PKS'em.
Pojawia się po raz pierwszy na tej wyprawie nowy przeciwnik - temperatura.
To już nie jest zmrok - to jest noc - pęd, prędkość i odczuwalna spada poniżej zera ! ha! Afryka?
Nikomu nie jest do śmiechu. Za plecami zachód słońca za który dałby sobie ogolić całe ciało. Trzeba gonić, o widokach pogadamy za kilka miesięcy.
Okichani kilka razy bo zwierzęta są duże, szybkie, nie mają respektu i mają przewagę siły, masy, szybkości noooooo i są u Siebie.
Lokalesi znów dali ciała - myśle sobie - są nie przygotowani na takich debili co jeżdżą po nocy.
Wpadamy na kamp - ledwo żyjemy - masakra. Zdejmujemy kaski i na telefonach próbujemy naprowadzić reszte ekipy na kamp.
Beżowi - nazwijmy rzecz po imieniu dają ciała po całości. Na szczęście doświadczenie chłopaków pozwala im po koordynatach trafić do celu.
Siedzę teraz na Corfu z rodziną na obiecanych familijnych wakacjach i napisze tylko jedno ... zanim skoncze relacje z tego wyjazdu - kurde - gdzie za rok ???




no i ch****
Poranek dnia ósmego był naturalną konsekwencją dnia poprzedniego.
AAAAAAA żeby nie było - nie będzie zdjęć bo po pierwsze nie było co fotografować a po drugie wyselekcjonujemy kolekcjonerów quad-fotek od czytelników wyprawy :)
Po trzecie - mam zdjęcia - tylko wiecie jaki problem je wysłać z Grecji ???
(dobra w pedalskiej książce dla uczesników wyprawy będą - pamiętajcie nie jesteśmy godni miana off-roadówców)
Część z Nas po wyczyszczeniu do cna drink baru na kampie spożywała śniadanie nad rzeką graniczną pomiędzy Namibią a Angolą w towarzystwie krokodyli, hipopotamów i niezliczonej ilości klorowego ptactwa.
Reszta zastanawiała się jak udało im się dzień wcześniej rozbić namioty nad rzeką i jakim cudem nie zostali zjedzeni przez gadziny słusznej długości których ślady zdziwieni odnajdywali tuż obok.
Szybki przegląd sprzętów, wóz techniczny zbiera szpej od wszystkich i zaczynamy zdecydowanie najtrudniejszy dzień. Używając terminologii rajdowej czeka Nas najdłuższa z całej wyprawy dojazdówka.
Nawet nie było zbyt wiele czasu na dzielenie się jakże różnymi wrażeniami z poprzedniego dnia ;)
Zdeżak uświadamia Nas, że dziś w planie jakieś 600 km z czego prawie połowa prawdopodobnie asfaltami.
Najcięższy dzień zdecydowanie dla sprzętów i opon które nie są zadowolone ze współpracy z nawierzchnią nagrzewającą się do skrajnie wysokich temperatur.
Bez zbędnych ceregieli startujemy. Can-amy przodem, wiadomo że ogarniają większą prędkość przelotową ale niestety potrzebują więcej postojów na chłodzenie pasków.
Hondy wiadomo nie mają z tym problemu i spokojnie mogą ze stałą prędkośćią przelotową jechać swoje.
Suza Marcina daje rade i wbrew wszystkiemu nie poddaje się i robi robote.
Pierwsze sto pare kilometrów bajka - busz, sawanna, bogactwo roślinności wzdłóż rzeki czaruje wręcz prosi o postój i peny zachwytu.
Niestety nie ma nawet czasu na zdjęcia, świadomość odległóści od celu każe gonić koni ile sił. Nawet nie marzymy o dotarciu przed zmierzchem.
Pomni opowieści na kampie właścicieli o przypadkach, wypadkach, zdarzeniach ... o motocyklu jednego ze śmiałków który znaleziono właśnie nad rzeką.
Gaz, gaz, gaz, tylko od czasu do czasu zwalniamy, rejestrujemy obrazy i widoki aby móc jak teraz właśnie po kilku miesiącach odtwarzać je w wyobraźni.
Na marginesie, kilka dni temu Marcin ugościł mnie i Kosmite u siebie. Przy dobrej whisky wspominaliśmy wyjazd i wszystko co widzieliśmy i przeżyliśmy.
Okazało się, że z upływem czasu wspomnień i detali przybywa - noc okazała się za krótka, tylko młodemu quadowcowi który Nam towarzyszył ciągle Naszych opowieści było mało.
Pierwszy dłóższy postój to oczywiście tankowanie.
Rzut okiem do tyłu - niekończący się szuter. Rzut okiem do przodu - niekończący się szuter. Quad szepcze - to jest właśnie niebo na ziemi dla mnie ;)
Opróżniamy kanistry i wio. Oba cylindry i każdy z tysiąca centymetrów sześciennych ich pojemności w ramach podziękowania za zabranie ich do raju, żwawo rusza czekając tylko na sygnał z cyngla gazu że czas pogonić każdego drzemiącego w nich konia mechanicznego.
Mijamy przeogromne tamy i zapory. Elektrownie wodne o których wcześniej czytaliśmy w opracowaniach o Namibii robią równie duże wrażenie jak strażnicy z ostrą bronią pilnujący ich wzdłóż drogi.
Wielu z nich pozdrawia Nas wymachując do Nas kałachami czy co tam mieli pod reką. Odbijamy na wschód od rzeki z niepokojem wypatrując stacji - wacha na wyczerpaniu a kontrolki bezlitośnie informują - tankuj albo będziesz pchał.
Na fusach dobijamy do stacji. Cywilizacja - taka prawdziwa - na stacji kanapki, napoje z lodówki, mikrofalówka, ba! energetyki.
Tankujemy jak zwykle w co się da, jemy, pijemy, po dłuższej chwili wpada reszta ekipy - wcześniej umawialiśmy się że czekamy tutaj aż wszyscy nie dotrą.
Ruszamy dalej, zaczyna się asfalt. Kontrole policyjne które przejeżdzamy właściwie na kiwnięcie ręki. Trafia się jedna poważna - wjeżdżamy na jakiś teren bliżej nie określony ale widzimy że jest pas kwaratanny.
Policja, wojsko, druty kolczaste, broń z którą prawdę powiedziawszy już się oswoiliśmy. Pytania, cała seria i wdziera się w Nas niepokój.
Strażnik prosi Nas o prawo jazdy - do głowy przyszło mi żeby zrobić mu dowcip i pokazać polski dowód osobisty - niestety chłopaki spękali i pokazaliśmy mu odpowiedni dokument.
Kazał zdjąć kaski, popatrzył na jedną stronę dokumentu, drugą, spojrzał mi przeszywającym wzrokiem prosto w oczy i zapytał : where you from ???
Poland ? hmmmmmmm Obszedł quada dookoła, zapytał gdzie jedziemy, skąd, gdzie byliśmy. Opowiadam mu po krótce trase wyprawy.
Pod nosem burknął 'stupid guys', oddał dokumenty, podniósł szlaban i pozwolił jechać dalej.
Następny punkt zbiorczy miał być na kolejnej stacji paliw. Kilometrów ubywa, paliwa też.
Zwierzęta w pobliżu drogi nie brały do bani że silniki, że warczą, że głośno. Obgryzały krzewy, drzewa i właściwie na całe oznaki cywilizacji miały wylane.
Studzimy paski, silniki, quady i głowy które pod kaskami zaczynały źle znosić temperatury.
Każdy postój to żyrawy, małpy, afrykańskie świnie ...
Chyba najgorsze jest to, że oprócz temperatury asfaltu proste miały chyba z milion kilometrów.
Znaki drogowe których nigdzie indziej chyba nie zobaczymy informują o słoniach, żyrafach i całej reszcie przy spotkaniu z którą my quadowcy możemy zostać mokrą plamą na asfalcie.
Wpadamy na stacje. Wóz techniczny jest ale niestety tubylcy nie bardzo trzymają się ustaleń i ulatniają się z całym szpejem.
Koordynaty są tylko że do celu ponad 200 km a zaczyna sie ściemniać. Tankujemy, szukamy cienia. Największy daje szalet publiczny więc tam parkujemy czekając na reszte ekipy.
Lokalni sprzedawcy pamiątek słysząc nasze rozmowy wyłapują Nasze imiona i na poczekaniu strugają pamiątki umieszczając nieudolnie nasze imiona.
Poprawiamy ich pisząc na kartkach prawdziwe imiona. Zajmuje im to kilka minut - patrząc jak to wprawnie robią, tnąc chirurgicznym skalpelem twarde jak skała XXXXXXXX nawet głupio Nam się targować.
Zamawiamy breloki ze swoimi imionami, imionami Naszych lepszych połówek (no tak nawet nie wiecie jak im dziekujęmy za wyrozumiałość i za to, że tu i teraz możemy być i przeżywać to co przeżywamy) no i oczywista z imionami Naszych dzieci.
Chłopaki robią deal tygodnia a Nas trochę trąci melancholia i tęskonta za domem ...
Nie ma czasu jednak na pierdoły. Reszta wpada na stacje. Go, go, go, kurde kibel się ściemnia a do bazy w pip kilometrów.
Gonimy.
Szukamy wzrokiem szutrowych objazdów - zresztą jak przez cały ten dzień - priorytet ? - oszdzędź opony - inaczej reszte Namibii przejedziesz PKS'em.
Pojawia się po raz pierwszy na tej wyprawie nowy przeciwnik - temperatura.
To już nie jest zmrok - to jest noc - pęd, prędkość i odczuwalna spada poniżej zera ! ha! Afryka?
Nikomu nie jest do śmiechu. Za plecami zachód słońca za który dałby sobie ogolić całe ciało. Trzeba gonić, o widokach pogadamy za kilka miesięcy.
Okichani kilka razy bo zwierzęta są duże, szybkie, nie mają respektu i mają przewagę siły, masy, szybkości noooooo i są u Siebie.
Lokalesi znów dali ciała - myśle sobie - są nie przygotowani na takich debili co jeżdżą po nocy.
Wpadamy na kamp - ledwo żyjemy - masakra. Zdejmujemy kaski i na telefonach próbujemy naprowadzić reszte ekipy na kamp.
Beżowi - nazwijmy rzecz po imieniu dają ciała po całości. Na szczęście doświadczenie chłopaków pozwala im po koordynatach trafić do celu.
Siedzę teraz na Corfu z rodziną na obiecanych familijnych wakacjach i napisze tylko jedno ... zanim skoncze relacje z tego wyjazdu - kurde - gdzie za rok ???

obiv4n
Lucky ATV Team
Posty: 37
Rejestracja: pn 04 cze, 2007

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: obiv4n » śr 04 wrz, 2013

tym razem zajawka filmowo muzyczna :)

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=6rjSiCXDoeg[/youtube]

Awatar użytkownika
condzio
Posty: 159
Rejestracja: pn 19 lis, 2012
Quad:: outy 800

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: condzio » czw 06 lut, 2014

Takiej relacji jeszcze nie czytałem,po prostu super.
Momentami tak jak bym tam był.Gratuluje i trochę zazdroszczę . :oklaski:
Pozdro

Awatar użytkownika
oolsztyniak
Moderator
Posty: 4252
Rejestracja: wt 24 wrz, 2013
Quad:: xxc 1000r
Imię: Łukasz

Re: Namibia 2013 - moje notatki

Post autor: oolsztyniak » czw 06 lut, 2014

Czemu ja wcześniej tego nie widziałem ? :shock:

Po prostu dech zapiera ....
jest Renegade xxc 1000r
był krótki XTP 1000
był Renegade 800r xxc :(
był CF Moto 800
Prawdziwa przygoda zaczyna się tam .....
.... gdzie kończy się droga :twisted:

Team Father&Son
Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Wyprawy quadowe”