



A skoro mi przypadło tym razem w zaszczytach sporządzić opis, zaczynamy od trasy Konstancin-Jeziorna & Wilanów. Kiedy tylko stojąca na poboczu banda dziarskich niebieskich ludków z białą pałką przy boku i gwiazdą szeryfa na klacie, zobaczyła kiwającego się na przyczepce quada mało nie wpadli pod samochód jadący drugim( prawym pasem) chcąc koniecznie mnie zatrzymać

W końcu docieram pod szkołę, a tam czeka już lekko zniecierpliwiony pomarańczowy „tasior”


To pierwsze spotkanie po modernizacji „Pana KYMCO”

Polanka idealnie pokryta puchem wiec nikt nie mógł sobie odmówić pozostawienia swoich kompozycji artystycznych. Po bączkach i szaleńczych pogoniach ( w przypadku Tomka za swoim ogonem wokół drzewka ) ustawiamy się do fotki.

Jednak nie wszyscy dotarli, dwóch szalonych jeźdźców Marcin i Hubert z największą dozą energii tego dnia zniknęło bez śladu. Przez chwilę nasłuchiwaliśmy czy nie jadą. Adrian usłyszał jakiś dźwięk jako pierwszy i stwierdził, że to nie może być dźwięk quada

Panowie byli tak zafascynowani bobrowaniem w śniegu, że przejechali obok nas nawet nie zauważając miejsca postoju. Dopiero jak się ślady w śniegu skończyły zaczęli się rozglądać. W międzyczasie wszyscy zabrali się za tworzenie godnego zastępcy nieobecnego Stefana.
Janek z Krystianem robili tułów, Tomek szukał imitacji kończyn, a ja z Krzyśkiem dodatków, Rafał zaś zajął intratną pozycję kierownika nadzoru delektując się dymkiem i obserwując czy każdy dostateczne dobrze się przykłada do „budowy” Stefana oraz z mobilnego centrum dowodzenia zarządzał odśnieżaniem. Adrian natomiast próbował ulepić głowę w czym skutecznie przeszkadzał mu Marcin, zresztą co tu mówić sami zobaczcie …






Marcin zadbał o najważniejszy element i za pomocą Jankowej koszulki zwieńczył dzieło pięknym turbanem. No i pamiątkowe fotki nowego składu w zimowej scenerii.

Po sesji trochę rozgrzewki wiec slalomy, wiraże, wyskoki i pełen luzik wszystko dokładnie dokumentowane przez Krzyśka, który jako pierwszy kończy dzisiejszy udział w wypadzie. Pożegnanie i ruszamy dalej przed siebie w pięknej zimowej scenerii, aż tu nagle prowadzący nam się zatrzymuje na boku z pustym kociołkiem. Na szczęście Marcin ratuje sytuację swoją piąteczką i to nie jeden raz jak się później okaże.
Teraz więc udajemy się już przymusowo na stację zatankować nasze rumaki. Krótka pogawędka i przemoczony pomarańczowy „Tasior”

Pierwsze kilka przejazdów w płytszej wodzie wypadły pomyślnie, a w międzyczasie reszta środkiem przeprawiała się tam i z powrotem. Widząc to nie mogłem sobie odpuścić i wybrałem fartownie najgłębsze jak się okazało miejsce. Może i bym przejechał gdyby nie najsłabszy element mojego rumaka czyli opony. Tak więc wystawał z wody tylko korek paliwa i kierownica, reszta przeszła poważny test. Tkwiłem tam, aż do momentu pomocy Tomka

Jak zawsze w moich feralnych przypadkach jego biały niedźwiedź jest pierwszy, więc i tym razem próbując wypchnąć mnie z dołka sam przypłacił to nurkowaniem tak że aż maszyna zgasła, a ja jak stałem tak stoję z emocji już nawet nie wiem kto mnie wyciągnął chyba (Krystian albo Rafał). W końcu udało się nam wydobyć obydwie maszyny.
Janek stwierdził, że biały dym oznacza wodę. Pomyślałem „ tylko nie to”. Jednak na szybko sprawdziłem wszystko i rewelacja nic nie ma wszędzie sucho. Z radości zaraz zrobiłem wariacką rundę z powrotem do wody tylko płycej



Wszyscy pomagali, ale głównie duet w składzie Janek jako starszy mechanik nadzorował inżynierską stronę reanimacji współpracując z czeladnikiem Marcinem, który z krwawymi otarciami przeprowadzał zabieg ręcznego masażu serca …
Po paru nerwowych chwilach i włączeniu się do pomocy przypadkowych jeźdźców niedźwiedź ożył tak jak nasze nastroje. Marcin ze swoją podręczną SIEKERĄ


Po małej relaksującej pogawędce ruszamy dalej. Po drodze Tomek sprawdza olej w silniku i stwierdza, że jednak jest woda i piasek, więc bez sensu katować gada na ścieżce zdrowia. Od razu postanawia wracać do domu i dołącza się do niego zrezygnowany Rafał

Tak więc zostaje nas połowa i ruszamy rzeczką w stronę Okuniewa. Po przeprawie i materiale zdjęciowym z naszych zmagań uwiecznianych przez Krystiana i Marcina na zmianę


Docieramy jednak do sklepu z suchymi jak wiór bułkami i tam gdzieś znika Hubert, który przy tankowaniu już skakał z zimna jak kangur. Zostaje nas czwórka najbardziej wytrwałych, wracamy szybko nad stawek i Janek zamienia się w harcerza, mimo śniegu i niesprzyjającej aury jak na ognisko. Ja z Krystianem taplaliśmy się w wodzie, a Janek i Marcin gromadzili drewno.
Później dzięki piąteczce Marcina i niepranej koszulce Janka ognisko rozpalone raz dwa. Przez tę koszulkę i PB95 kiełbaska smakowała lepiej niż z najlepszymi przyprawami


Dołączyła do ogniska również przejeżdżająca ekipa od której słyszeliśmy że powrót Tomka i Rafała też nie był monotonny (zwłaszcza dla Rafała).
Najedzeni rozstaliśmy się z Jankiem i już jako trzej muszkieterowie pogalopowaliśmy na daszki gdzie pożegnaliśmy również Marcina i sami pojechaliśmy do Krystiana po naklejki żebym już nie wyglądał jak gość na weekendowych występach

Po otrzymaniu wyprawki Krystian po drodze na myjkę doprowadził mnie w do rondka, a potem już raz dwa i byłem na Siekierkach. Wyjazd rewelacyjny pogoda dopisała w stu procentach, podobnie jak ekipa. Miejmy tylko nadzieje, że Stefan szybko upora się z czujnikiem i wróci już w ludzkiej postaci. Dzięki panowie i do następnego razu …




