Więc...
Ruszyliśmy z wydmy, pierwszy Maciek yzf450se, następnie Adam ltr450 i na końcu ja.
Zasugerowałem żeby Maćko prowadził a Adam jechał w środku, tak też się stało.
Zjechaliśmy tyłem i pomkneliśmy fusfaldem w kierunku "drugiej czołgowej" zajęło nam to może 5 minut, jak tylko skręciliśmy z fusfaldu w II czołgową każdy wykonał kilka szybkich kliknięć sprzęgłem czego rezultatem był 4 bieg i niebagatelna prędkość.
Mimo że ostatnio padało to pył podnosił się z ziemi, ograniczając widoczność ale to standard, mijamy muldy środkiem, prawą, lewą stroną. Odbijam z lewej na prawą aż tu nagle moim oczom ukazał się kawałek zwalonego drzewa wystający z lewej strony na ścieżkę która lecieliśmy, maksymalny skręt i ogień, myślę sobie "o k****" chyba cudem minę... sekundę później już czuję uderzenie lewym kołem które momentalnie wyrzuca mnie jak z katapulty przez kierę. Przez sekundę nic nie czuję po kolejnej już zwalam się na glebę na prawy bok a quad na mnie. W wyniku czego nagle przeszywa moja prawą nogę kosmiczny ból, czuje tylko to, spycham quada z siebie, zrywam z głowy kask a w następnej kolejności chyba w szoku buta, bedąc pewnym że kość wyszła mi z nogi bo co jeszcze może tak napierdalać.
Moim oczom ukazuje się niewielki siniak, myślę sobie "chwalmy Pana" ale co tak k**** boli, pewnie złamana. Ból nie mija, masakra jakaś.
Chłopaki już jadą w moim kierunku, stawiają quada który leży do góry kołami. Przez zaciśnięte zęby mówię zobaczcie co z maszyną, ku mojemu zdziwieniu nie wiele widać, jedynie drążek kierowniczy skrzywiony, da się jechać.
Szpital tam sie muszę udać myśle sobie po czym ładuję się na ośkę. Jazda to był koszmar nogę cały czas trzymałem w powietrzu, każda nierówność powodowała, jeszcze większy ból. Okazało się że ośka jest mocno skrzywiona, quad po koziołku musiał uderzyć tylnym kołem w glebę z dużą siła. Po około 25 minutach tych katuszy znalazłem się w domu pod opieka Adama i Maćka.
Nogę usztywniłem i obłożyłem wkładami do lodówki turystycznej w między czasie
Maciek pomógł załadować Adamowi jego sprzęt do auta i już po około 30 minutach jechałem z Adamem na ostry dyżur. Noga rwała jak cholera, na miejscu czekał już na mnie mój Tata z wózkiem inwalidzkim na którym przetransportowałem mnie do rejestracji. Pełno kiboli z obitymi mordami przyglądało sie mi uważnie. Po kilkunastu minutach oczekiwania dostałem nareszcie zastrzyk przeciw bólowy którego iniekcja była wyjątkowo bolesna ale miało pomóc, po kolejnych kilkunastu minutach już byłem prześwietlany przez szorstkiego starszego gościa któremu miałem zamiar wy***** w ten głupi i złośliwy łeb ale odpuściłem, on po chwili też jak zobaczył krew napływającą do moich oczu
![Wink ;)](https://quadzik.pl/forum/images/smilies/icon_wink.gif)
, może myślał że ja też kibol. Nagle ból minął, zastrzyk zaczął działać, na prześwietleniu nie widać złamań, lekarz gipsuje kikuta narzekając na rodzaj gipsu jaki miał do pracy. Podejrzewają zerwanie achillesa, koszmar ale nie robią usg w tym szpitalu. Za chwilę z receptą na leki i umówiony z innym lekarzem na konsultację jadę w stronę Maćka po dwie laski które Maciek obracał przez kilka tygodni także po spotkaniu z leżącym drzewem na poligonie. Dzięki jego uprzejmości teraz ja je obracam
![Very Happy :D](https://quadzik.pl/forum/images/smilies/icon_biggrin.gif)
ale czego nie robi się dla kolegów ? Bez nich nie dał bym rady, bardzo pomagają mi na co dzień.
Po usg które zrobiłem prywatnie odetchnąłem z ulgą, z opisu wynika:
Obrzęk brzuśca mięsnia płaszczkowatego łydki z zaburzeniem jego echostruktury i niewielkimi pasmami płynu w jego obrębie. Obraz usg przemawia za urazem zmiażdżeniowym mięśnia. Nie dostrzegam większych zbiorników płynu w obrębie mięśnia, większa częśc włókien mięsnia wykazuje zachowaną ciągłość 9 uraz 1/2 stopnia) Scięgna Achillesa o zachowanej ciągłości i prawidłowej echostrukturze niepogrubiałe. Nie stwierdzam cech uszkodzenia złącza mięsniowo-ścięgnitego mm. łydki. W tkance podskórnej tylnej powierzchni podudzia dość liczne niewielkie krwiaki i obszary nadzianki krwawej. Zyly mpodudzia podatne na ucisk, bez cech zakrzepicy.
Generalnie to miałem sporo szczęścia że nic więcej się nie stało, buty na pewno ocaliły nogę przez kompletnym zmiażdżeniem i połamaniem.
Następnego dnia rano nie mogłem nawet głowy podnieść z poduszki, szyja naciągnęła się przy upadku, zebra z lewej strony bolały cholernie, zbroja na szczęście zamortyzowała uderzenie w jakimś stopniu. Fragmenty pleców i ramienia które wystawały spod zbroi nie osłonięte bluzą którą wcześniej zdjąłem naszą ślady obtarć i żwiru który akurat znajdował się w miejscu upadku.
Obecnie noga rwie jak tylko wstanę i krew do niej napłynie, jak by ktoś pompował w nią krew aż wybuchnie. Spuchnięta jak balon, fioletowo-zółta, chodzenie tylko przy pomocy dwóch lasek, za daleko nie da się zajść.
W niedziele konsultacja z doktorkiem który wyłoży mi manual jak obecnie używać moją nogę.
Jeszcze raz dziękuję Adamowi i Maćkowi za pomoc, obaj zresztą przechodzili to samo co ja z nogą po kraksach na swoich sprzętach - jak widać każdy z nas miał sporo szczęścia w nieszczęściu.
Kilka fotek wrzucę niebawem jak zdobędę się na wstanie z łóżka po kabel do ich przesłania
![Wink ;)](https://quadzik.pl/forum/images/smilies/icon_wink.gif)