Witam wszystkich
Opisze pewną ciekawą sytuację jaka przytrafiła się kilku tutejszym forumowiczom podczas wspólnej jazdy brzegami Wisły.
Jak wszystkie wyprawy które odbywamy tak również i ta obfitowała w dużą ilość błota i wody. Byliśmy już na „półmetku” (przynajmniej pod względem dystansu) naszej przejażdżki i siedzieliśmy przy ognisku na plaży w Karczewie grzejąc kompletnie przemoczone nogi przy ognisku oraz posilając się rozgrzewającą kiełbaską gdy tu nagle na plaże wjeżdża żółtym Wranglerem Krzysztof Wroński wraz z małżonką. Po kilku chwilach wspólnej biesiady rozstajemy się pozostając jednak w kontakcie telefoniczym.
zawieszony Wrangler
Jak można się spodziewać całkiem słusznie wymieniliśmy się numerami ponieważ już po kilkunastu minutach jesteśmy proszeni o ruszenie się z miejsca i udzielenie pomocy zakopanemu Wranglerowi. Tak też zrobiliśmy i po pół godzinie ruszamy na pomoc.
Sytuacja z początku nie wydawała się ciężka. Ta sytuacja nawet później nie powinna stać się ciężka gdyż Wrangler był dobrze przygotowany do terenu włącznie z dwiema wyciągarkami.
Jedyne co brakowało mu w wyposażeniu do pełni szczęścia kierowcy to metrowy kabel będący sterowaniem wyciągarki. Pech sprawił, ze został on przez kogoś wyciągnięte i co gorsze, okazało się to dopiero gdy Wrangler na dobre usiadł na podwoziu.
Pomyślicie, że to sytuacja bardzo prosta bo pod ręką stało kilka quadów.
Tak i my myśleliśmy dopóki nie zaprzęgliśmy naszej dzielnej trójki do wyciągania.
Wszystko zapięte, pełen gaz i…
Wszystko się w naszym zaprzęgu ruszało tylko nie wrangler.
Prób było mnóstwo zarówno tu jak i przy wyciąganiu z kolejnych tarapatów. Efektem tego było 3-krotne zerwanie liny.
Z pierwszej opresji z pomocą przyszedł malutki podnośnik hydrauliczny, malutka saperka oraz mnóstwo silnej woli i chęci pomocy.
Metodą podnoszenia samochodu i podkładania gałęzi pod koła oraz wybierania błota spod mostów, na których wisiał Wrangler i kół udało się w końcu wszelkimi siłami wypchnąć żółtą terenówkę z opresji
Niestety nie był to koniec zmagań ponieważ chwilę później Jeep znów stanął w błocie.
Tym razem również nie daliśmy rady quadami.
Ostatecznie wspólne dyskusję dwóch najtęższych głów w tym towarzystwie zakończyły się spięciem wyciągarki „na krótko” oraz wyciągnięciem się o własnych siłach.
Należy przy tym dodać, że pękł jeden syntetyk tuż przy haku, co widać na jednym ze zdjęć.
Wróciliśmy do domu około 21.
Nie macie się co dziwić dzielnemu Rubiconowi, który wyposażony w blokady przedniego i tylnego dyfra oraz 4 litrowy silnik nie miał szans w błocie. Teren był naprawdę trudny a znikomy jak na te warunki bieżnik kół nie dawał większych szans na samodzielny przejazd.
Ostatecznie wszystko dobrze się udało.
zerwana lina
Nasza załoga spisała się świetnie udowadniając, że w terenie nie ma nic ważniejszego od woli walki. Oby każdy z Nas w sytuacji bez wyjścia znalazł pomocną dłoń pośród błota.
Pozdrowienia dla całej dzielnej ekipy: Michała (prezziguzzi), Mateusza, Jarka oraz Krzysztofa wraz z żoną.
Najbardziej gotowy do poświęcenia okazał się Michał, który na klęczkach wybierał błoto spod mostów
zmęczenie widoczne było na twarzy każdego
wyprawa
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
Dziękuję wszystkim za pomoc i chęć do "walki" gdyby nie Wy pewnie kwitłbym tam do rana
Nasze zmagania w terenie opisałem też tu: http://quadzik.pl/forum/viewtopic.php?t=288
Pozdrawiem , do zobaczenia w terenie w sobotę
Nasze zmagania w terenie opisałem też tu: http://quadzik.pl/forum/viewtopic.php?t=288
Pozdrawiem , do zobaczenia w terenie w sobotę
3fun - bo quady są naszą pasją