UKRAINA
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
UKRAINA
Ukraina kusi turystów , kuszą piękne niezdobyte góry uznawane za najdziksze w Europie , kusi historia , chęć zobaczenia terenów należących do 1939 roku do Polski, możliwość podróży w czasie do żywego skansenu jakim są ukraińskie wsie tkwiące wciąż w latach 20 ubiegłego wieku. Wspaniałą przygodą jest perspektywa spotkania dumnych Chucułów - górali , którzy zachowali swoją odrębność i kulturę mimo wieloletnich wysiłków Moskwy.
Do „Ekspedycji Ukraina 2006” przygotowywało się sześciu quadowców i jeden motocyklista z płockiego TeamExtreme, trudności obiektywne zadecydowały o tym że pojechało nas tylko trzech , później okazało się że było to dla nas bardzo korzystne.
Trzy quady – Honda Rincon , Suzuki King Quad i Kawasaki Brute Force wszystkie profesjonalnie przygotowane do offroadu , sprawdzone wielokrotnie w najcięższych rajdach w Polsce , a Brut również w najbardziej prestiżowym rajdzie przeprawowym Europy CroatiaTrophy gdzie dowiózł szczęśliwie swojego właściciela zwycięsko do mety, oraz bus z lawetą - taka karawana ruszyła w stronę naszej wschodniej granicy późnym sobotnim popołudniem.
Do przygranicznej miejscowości Radymno dotarliśmy dopiero rankiem następnego dnia . Dzięki uprzejmości naszego przyjaciela mieszkającego kiedyś w Płocku , pasjonata starych motocykli Zbyszka Poręby mogliśmy zostawić busa z lawetą na jego posesji i w dalszą drogę wyruszyć objuczonymi niczym wielbłądy quadami .
Już w kraju nasza mała karawana wzbudzała zainteresowanie i entuzjazm do tego stopnia że zostaliśmy wpuszczeni bez najmniejszego problemu do kolejki przed granicą oszczędzając w ten sposób co najmniej 20 godzin oczekiwania na odprawę.
Zaopatrzeni w pobliskim kantorze w hrywny czyli ukraińskie pieniądze w ilości 900 na głowę , co stanowi równowartość 600 zł z niepokojem oczekiwaliśmy przekroczenia granicy.
O dziwo nasze czworaczki budziły powszechną sympatię i zainteresowanie dzięki temu drobne nieprawidłowości zostały nam puszczone płazem przez służby celne. Uczulam tu wszystkich wybierających się na Ukrainę , kontrola dokumentów jest drobiazgowa i bezlitosna , jeżeli dowód rejestracyjny nie jest na was musi być upoważnienie od właściciela , zwracajcie uwagę na ważność dowodów rejestracyjnych i zielonych kart .
Musieliśmy wypełnić wnioski wizowe , które upoważniają do trzymiesięcznego pobytu na terenie Ukrainy, po zdobyciu kilku pieczątek na karteczce od pograniczników udało nam się w końcu przekroczyć granicę.
Pierwsze tankowanie i miłe zaskoczenie , paliwo jest połowę tańsze niż w kraju. Przed wyjazdem pytaliśmy się różnych osób , które bywały na Ukrainie jak sobie tu radzić i … postępowaliśmy dokładnie odwrotnie do udzielonych rad ! Ale tego należało się spodziewać nasza trójka czyli Darek Wyszyński , Arek Zajchowski i piszący te słowa Krzysztof Wronowski nie należy do grona „grzecznych chłopców”. Wszyscy radzili nam odjechać co najmniej kilkadziesiąt kilometrów od granicy i dopiero szukać szutrów by uniknąć kontaktu z pogranicznikami , eee to nie dla nas , naszym założeniem było poruszanie się tylko po drogach nieutwardzonych a ta skusiła nas już parę metrów za stacją paliw.
Schemat jazdy był taki że w GPSie ustawialiśmy kierunek jazdy na miasteczko oddalone od nas o kilkadziesiąt kilometrów i całkowicie na azymut jechaliśmy drogami , które nam podsuwał los pod koła. Ustaliliśmy że dziennie robimy około 100 km czystym offroadem po czym szukamy jakiegoś urokliwego miejsca na biwak.
Pierwszym celem naszej wędrówki przez zieloną Ukrainę było miasto Sambor w obwodzie lwowskim, nad rzeką Dniestr. Prastary gród w księstwie halicko-włodzimierskim, w 1349 włączony do Polski. W 1390 uzyskał prawa miejskie, kilkukrotnie przechodził z rąk do rąk. Do samego miasta nie dojechaliśmy , podążając rozległymi stepami , będącymi kiedyś domem dla kozaków dotarliśmy nad rzekę Dniestr . Niezbyt szeroko toczącą swoje wody ale miejscami głęboką i o silnym nurcie. Takie wyzwanie dla nas to dopiero gratka. Wjechałem czujnie do rzeki badając grunt , przecież niedawno założyłem snorkiele , a jeszcze ich nie miałem okazji wypróbować. Ponieważ trafiliśmy akurat na Zielone Świątki mnóstwo ludzi wypoczywało nad rzeką , dla nich quady były prawdziwą sensacją , tym bardziej że ostatnim pojazdem mechanicznym przekraczającym brodem Dniestr były tanki II korpusu Wojsk Pancernych w 1943 r.
Jedni nas podpuszczali , inni , przeważnie kobiety odradzały , my jednak nieustępliwie , ale konsekwentnie Dniestr zdobyliśmy , ku uciesze gawiedzi bijącej nam brawa , rozczuliły się nasze serca kiedy jakaś mocno nietrzeźwa starowinka zaśpiewała „ Jeszcze Polska nie zginęła”.
Oznak polskości tego regionu napotkaliśmy na swojej drodze bez liku , starsi ludzie doskonale mówią po Polsku , obok cerkwi stoją kościoły a na cmentarzach jest równa ilość nazwisk Polskich i Ukraińskich.
Słońce kończyło swoją wędrówkę nad zachodnią półkulą kiedy dotarliśmy do pierwszych beskidzkich połonin. Zaczęły się górki , doliny , porośnięte lasem stoki , słowem przepiękny widokowy teren.
Pierwszy biwak wyprawy rozłożyliśmy na wysokości 800 metrów na skraju lasu na pięknym nasłonecznionym stoku , jak przystało na traperów ustawiliśmy maszyny wkoło i zaczęliśmy rozbijać namioty . Darkowi i Arkowi nielichy rebus sprawili producenci namiotów nie zamieszczając instrukcji rozbicia. W czasie kiedy przygotowywałem ognisko cały czas słyszałem niecenzuralne „pochwały” dla firm produkujących domki z materiału i mnóstwa niepotrzebnych rurek . Ale już po chwili panowie przypomnieli sobie stare harcerskie czasy i obozowisko dumnie stanęło pośrodku gór .
Żadne słowa nie opiszą uroku połonin , zachodu słońca oglądanego sprzed namiotu , powiewu wiatru na twarzy , zapachu ogniska i tej niczym nie skrępowanej wolności jaką daje quad , który dojedzie wszędzie i pozwoli zabrać cały sprzęt biwakowy, to trzeba przeżyć.
Długo niósł się po górach dźwięk polskiej mowy , bo i sporo mieliśmy wrażeń do omówienia po pierwszym dniu wędrówki . Dużą swobodę pozostawia Państwo Ukraińskie turystom , praktycznie można biwakować w każdym miejscu legalnie i w każde miejsce można dojechać na kołach to jest nie do pomyślenia w Polsce.
Zbudził nas głos tysięcy ptasich gardeł wyśpiewujących chwałę wschodzącemu słońcu. Tego widoku nie da się porównać z niczym innym , rześkie górskie powietrze rozedrgane pierwszymi promieniami słońca , niesamowita zieleń rozciągająca się po horyzont i błękitne niebo. Zauroczeni pięknem okolicy w milczeniu jedliśmy śniadanko i piliśmy kawę.
Kierunek jazdy ustawiliśmy na miasto Turki , podążaliśmy bowiem w kierunku Karpat Ukraińskich. Pierwsze kilometry górskich bezdroży zrewidowały nasze wyobrażenie o jeździe . Środki ciężkości pojazdów zostały podniesione wysoko w górę poprzez nałożenie dużej ilości bagażu i zapasu paliwa co spowodowało utratę stabilności na trawersach. Dodatkowo popełniłem duży błąd zmieniając koła w swoim Kawasaki z tuningowych Alu o zwiększonym offsecie na standardowe , które są kilkanaście centymetrów węższe . Rozstaw z metra mierzony od osi koła do osi zmienił mi się na 85 cm co spotęgowało niestabilność maszyny. W życiu tyle razy nie leżałem na boku co na tej wyprawie , nigdy więcej standardowych kół w góry na trawersy!
Teren , którym się poruszaliśmy to marzenie każdego offroadowca , miód z maliną jak mawiają moi koledzy : kilometry dróg zrębowych porżniętych głębokimi koleinami , błotko , przejazdy przez kamienne strumienie , słowem raj .
Wysokie góry uczą pokory , nie każda droga , która się wydaje szeroką „międzystanówką” prowadzi do celu. Przekonywaliśmy się o tym niejednokrotnie jadąc pewnie szeroką drogą w obranym kierunku po czym po kilkudziesięciu kilometrach kończyła się brutalnie na polanie zrębowej . Takich dróg do nikąd napotkaliśmy całe mnóstwo , a ponieważ dróg którymi jeździliśmy nie było na mapie mieliśmy nieustającą zagadkę. Z czasem zrozumiałem że by sprawnie się poruszać trzeba być psychologiem i wczuć się w sposób myślenia tubylców . Nie ta droga jest właściwa , która jest najszersza , ale ta która może gdzieś prowadzić – najczęściej do najbliższej wioski , ale już nie ta , która prowadzi tylko do wyrębu lub do pastwisk. Kilkukrotnie podejmowaliśmy próbę jazdy po całkowitym bezdrożu w dziewiczym lesie , kiedy pozwalały na to rosnące wystarczająco daleko od siebie drzewa , torowaliśmy sobie drogę machetami. Zdesperowani tym że po kilkunastu kilometrach droga nagle zniknęła. Jest to bardzo niebezpieczna zabawa , nigdy nie wiadomo czy nie skończy się urwiskiem lub głębokim jarem. Nam się udało , ale nie radzę podejmować tego ryzyka , lepiej z pokorą pochylić głowę i wycofać się po trakcie niż tracić długie godziny na wyrąbywanie nowego.
Mimo tego że liczniki pokazały ponad 100 km drogi , oddaliliśmy się od poprzedniego biwaku zaledwie o pięćdziesiąt kilometrów. Jadąc ścieżkami zwierząt torowaliśmy sobie drogę machetami i wyciągarkami żałując że Stihl został w domu. Ogromnie zmęczeni szukaliśmy miejsca na biwak w pobliżu strumienia , który pozwoliłby zmyć z siebie trudy dwóch dni wędrówki.
W końcu znaleźliśmy wspaniałe miejsce na obóz z bieżącą wodą i latryną ze zwalonych przez wicher bali Panowie postanowili że nie będą rozkładać dwóch trzyosobowych namiotów , bo równie dobrze wyśpią się w jednej trójce , co czynili do końca wyprawy. Po zmroku otoczyły nas zewsząd dźwięki dziewiczej puszczy , czasami ciarki mi biegły po plecach , bowiem czułem na sobie wzrok co najmniej kilku par oczu. Pomruki niosły się po urwiskach , świadomość bliskości niedźwiedzi oraz innych drapieżników nie wpływała uspokajająco. Szczęśliwie jednak doczekaliśmy kolejnego pięknego słonecznego poranka. Kąpiel w strumieniu okazała się niesamowicie rozbudzającym przeżyciem – woda miała zaledwie kilka stopni .
Plan dzisiejszego przejazdu obejmował odwiedziny dwóch zagubionych pośród szczytów wiosek góralskich – Radycza i Zubricy oraz podróż w kierunku góry Paraszka , najwyższego szczytu pasma w którym się poruszaliśmy.
Jednogłośnie stwierdziliśmy że droga pośród karpackich połonin i szczytów w kierunku wiosek była najpiękniejszą częścią naszej Ekspedycji. Z olbrzymim trudem , podziwiając okolicę dotarliśmy do Jasienki Stecowej wioseczki składającej się z kilkunastu chałup , w której żyją prości , ubodzy ale życzliwi ludzie . Miałem olbrzymią ochotę na spróbowanie gościny ukraińskich górali , jednego z napotkanych gospodarzy zapytaliśmy czy mógłby nam przygotować coś do jedzenia , ten chętnie odparł że da nam chlib i smalec. Popatrzyliśmy na siebie , Darek mówi , jedźmy dalej. Po chwili naszła nas refleksja że on dawał nam to co miał najlepsze. Na wyjeździe z wioski uwagę naszą przykuła drewniana chatynka i równie stara gospodina , początkowo bardzo nieufnie uciekała przed obiektywem aparatu , ale już po chwili zaprosiła nas na wspaniałą zalewajkę z ziemniaków i cebuli oraz przepyszne podpłomyki. Posiłek był wspaniały i sycący , wysłuchaliśmy historię babulinki , która przeżyła swoje dzieci , wynagrodziliśmy jej posiłek tak jak najlepiej potrafiliśmy czyli pieniędzmi i polską konserwą . Babcia była bardzo szczęśliwa , mieliśmy wrażenie że dawno nie miała „takiej gotówki” w ręku, a jak jaj powiedzieliśmy że nasi koledzy też ją odwiedzą miała skrzydła u ramion.
Żegnani ciepłymi słowami wyruszyliśmy najedzeni i napici w dalszą wędrówkę.
Wkrótce wyrobiliśmy sobie własne kryterium oceny dróg , jechaliśmy w większości drogami polno leśnymi przejezdnymi tylko dla mocno uterenowionych samochodów zwanymi przez nas hiwayami , czasami międzystanówką czyli drogą zrębową. W większości tubylcy pytani przez nas czy tą drogą gdzieś dojedziemy kierowali nas na najbliższy asfalt nie mogąc pojąć że dla nas najlepsze są właśnie te „pohane dorogi” . W większości przypadków uznawali za niemożliwe byśmy gdzieś dalej dojechali , z czasem pytaliśmy czy przejedzie ził , kiedy odpowiadali twierdząco było dla nas jasne że jest to hiway , kiedy mówili że nic nie przejedzie pytaliśmy czy koń da radę , bo z doświadczenia wiedzieliśmy że jak koń da to i my przejedziemy!
Co ciekawe na Ukrainie nie istnieją szlaki turystyczne , schroniska czy pensjonaty. Przez to jednak jest tak ciekawie i niebanalnie.
Kolejny dzień spędziliśmy na próbie odnalezienia drogi do szczytu góry Paraszka , praktycznie objechaliśmy ją z każdej strony nie zbliżając się jednak na mniej niż 5 km.
Dzikość gór i niesamowicie gęste lasy doskonale nam uniemożliwiały dotarcie do szczytu. Zasięgając języka dowiedzieliśmy się o możliwej do wjazdu drodze dla ziła od strony zachodniej szczytu. Po nieudanej próbie ataku drogą dla konia , która się skończyła w najmniej oczekiwanym momencie ścianą lasu możliwą do pokonania tylko za pomocą wyciągarki , mając na uwadze zapadający zmierzch zdecydowaliśmy wycofać się w porę i poszukać biwaku , a atak odłożyć na dzień następny.
Noc spędziliśmy na brzegu rzeki Stryj , w towarzystwie miejscowych kłusowników , którzy na nasz widok , myśląc że to milicyjna obława porzucili siatki . Kiedy opadł strach dosiedli się do naszego ogniska , poczęstowali gorzałką i wdali się w rozmowę na tematy międzynarodowe głównie o wielkości wypłat i robotniczej niedoli.
Ranek przywitał nas krowami i bolącą głową . Okazało się że biwak mamy rozłożony na krowim pastwisku i bydlęta z ciekawością zaglądają nam do namiotów. Szybko się spakowaliśmy i wyruszyliśmy na spotkanie góry , szczytu , który stanowił dla nas nie lada wyzwanie bowiem w ubiegłym roku nie dała rady dotrzeć na niego inna płocka ekipa złożona z Wojtka Przyjemskiego i Wojtka Sławińskiego , także punktem honoru było dla nas zatknięcie polskiej flagi na jej szczycie.
Jadąc na zachodnie zbocze góry dotarło do nas , że to już są Karpaty , niesamowicie strome , wysokie góry , po których poruszać się jest niezwykle trudno , i można tylko tam , gdzie prowadzi droga , nie tam gdzie chcemy !
Minęliśmy wioskę Korostiw upewniając się że to właściwa droga na szczyt , mieliśmy skręcić w pierwszą drogę w prawo za ostatnią chałupą , dobrze by było , skręciliśmy , ale nie za ostatnią chałupą . Zaczął się prawdziwy exstrem. Teraz doceniliśmy to że jest nas tylko trzech , że wszyscy mamy Mud Lity i wyciągarki 3,0 Ci . Droga na szczyt zajęła nam cały dzień , urobiliśmy się po łokcie , wykorzystaliśmy wszystkie sposoby łącznie z podkopami i przekopami saperką by ominąć zwalone drzewa. Na początku próbowaliśmy je rąbać machetami , ale drewno bukowe i świerkowe twardością dorównuje dębinie , a grubość zwalonych pni dochodziła do metra , także jedyną drogą było przepinanie się na wyciągarkach niejednokrotnie nad przepaściami . Droga była w sam raz na szerokość quada. Wkrótce dotarło do nas że tędy żaden ził by nie przejechał , a i koń by miał problem.
Ale zabrnęliśmy tak daleko że bliżej mieliśmy na szczyt niż z powrotem w doliny.
Czym wyżej brnęliśmy tym podnosił się stopień trudności , pochyłości większe i trudniejsze do pokonania . Niesamowicie zmęczeni ale szczęśliwi po wielu godzinach dotarliśmy powyżej poziomu lasu , GPSy pokazały nam 1200 mnpm. Stromizna była tak wielka że zacumowaliśmy quady jak łodzie na stoku by nie zjechały i pieszo zdobyliśmy ostatnie metry szczytu. 1280 mnpm , jest już wynikiem , o trudności zdobycia stanowi brak drogi , którą jest właściwie ścieżka dla zwierząt.
Wyczerpani rozłożyliśmy w blasku reflektorów biwak na 1200 metrach i padliśmy jak muchy.
Zbudził nas w nocy odgłos ulewnego deszczu który nieprzerwanym cięgiem lał od 3 do 10 rano mocząc nasze rzeczy i zniechęcając do dalszej jazdy , a mieliśmy w perspektywie podróż w dół drogą widmo , którą z takim trudem dotarliśmy na szczyt.
Spakowani w foliowe wory , przemoczeni , wyruszyliśmy w dół , cały czas jadąc w chmurze widoczność sięgała kilku metrów. Koło za kołem z niezwykła ostrożnością sunęliśmy w dół , dopiero teraz docierała do nas świadomość tego że jeden nieopatrzny ruch manetką podczas wczorajszego podjazdu mógłby zakończyć się odnalezieniem quada a właściwie pozostałości po nim kilkaset metrów niżej , z pewnością to co by z niego zostało zmieściło by się do reklamówki.
Każda z przeszkód pokonywanych pod górę teraz stanowiła inne wyzwanie , zespół nasz doskonale i bez słów praktycznie poruszał się sprawnie w dół zbocza. Czasami padały tylko komendy „lina”, „luzuj” , „wyciągaj”. Muszę pochwalić tutaj moich partnerów za niesamowitą sprawność poruszania się w tak extremalnym terenie mimo niedługiego stażem obycia z quadami, cóż po raz kolejny przekonałem się że płockie tereny doskonale uczą i przygotowują do najcięższych wyzwań! Także atmosfera w grupie była niesamowicie przyjazna i wesoła , dzięki temu tak trudna wyprawa była czystą przyjemnością.
Podróż w doliny była szybka i sprawna , co rozochociło nas do poszukiwania innej drogi , tej właściwej , o której mówili okoliczni górale . Odnaleźliśmy ją i oznakowaliśmy na GPSie , a naszą trasę nazwaliśmy „Polską Drogą” bowiem jesteśmy pewni że nikt przed nami nie zdobywał góry zachodnim stokiem.
Po całym dniu jazdy górskimi , prawie tatrzańskimi ścieżkami zdecydowaliśmy skierować się w doliny , znaleźć nocleg w pensjonacie i wysuszyć trochę nasze ubrania. Wybór padł na Sławskoje – miejsce podobne charakterem do naszego Zakopanego. Posileni po drodze wspaniałym posiłkiem w pięknie położonej restauracji nad rzeką Opir , niedaleko miejscowości Skole , który spustoszył nasze kieszenie bowiem kosztował nas po 100 hrywien na głowę czyli prawie po 60 zł co na warunki Ukraińskie jest majątkiem, postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Pora jeszcze była wczesna , więc zdecydowaliśmy dużym łukiem oczywiście bezdrożami zbliżyć się do Zakarpacia.
Nękani drobnymi awariami sprzętu w postaci pękniętej od wewnątrz felgi od uderzenia kamieniem i czarną ładą , której pijani pasażerowie koniecznie chcieli nas legitymować z paszportów licząc na jakiś łatwy zarobek dotarliśmy w dziewicze tereny , na których zastał nas zmrok. Nie chcąc rozbijać mokrych namiotów zdecydowaliśmy się na odcinek nocny i dotarcie do drogi międzynarodowej , przy której liczyliśmy znaleźć gospodę. Rezerwy w naszych sprzętach już od kilku kilometrów kuły nas w oczy pomarańczową barwą dostarczając dodatkowej adrenalinki. Jedynie Arek na KingQuadzie był spokojny bowiem Suzuki okazało się mistrzem oszczędności paląc prawie połowę mniej niż Honda Rincon 680 również na wtrysku , która z kolei prawie tyle konsumowała paliwa co dwucylindrowe Kawasaki BF , zadziwiające.
Prawie na oparach pustych zbiorników dotarliśmy do miejscowości Matkiw pokonując od ostatniego tankowania 180 km. W gościnę przyjęto nas mimo późnej pory i niesłychanie brudnych ciuchów . Dostaliśmy pokój dwuosobowy , a trzeciego z nas chciano dokooptować bez pardonu komuś z gości do pokoju , widząc nasz zdecydowany sprzeciw , dziwiąc się że nie chcę spać z kimś obcym w pokoju gospodyni w środku nocy zdecydowała się przenosić łóżko czyniąc hałas mogący zerwać głuchego ze snu. Oczywiście zaprotestowaliśmy , ostatecznie przeniesiono do naszego pokoju sam materac , cóż co kraj to obyczaj. Motel był podłej marki i nie podaję jego nazwy , bo chciałbym jak najszybciej zapomnieć o noclegu w nim, brr.
Rankiem jedząc śniadanie spotkaliśmy niesamowitego oryginała – Mnicha Jezuitę w strzępkach habitu , który prawie popłakał się na nasz widok , ucałował każdego z nas , recytował wiersze Tarasa Szewczenki , pokazywał medalik z jego ukochanym Papieżem Janem Pawłem II , deklarował dozgonną miłość i podziw dla Polaków , a na koniec ucałował mnie w podeszwę buta!
Co dziwniejsze wyjął cały mieszek pieniędzy , głównie euro , chciał nam podarować 40 byśmy wypili za jego zdrowie koniak , kazał koniecznie przekazać Prezydentowi Polski że go spotkaliśmy mówiąc że był już podejmowany przez prezydentów Włoch , Japoni , Chin i kilku innych krajów . Długo pozostanie nam w pamięci , takich oryginałów nie spotyka się w życiu dwa razy , na koniec z pełną powagą przekazał nam poufną informację że Ukraińcy niechętnie przyznają się do polskich korzeni.
Ostatni nocleg stanowił punkt zwrotny naszej wyprawy , nie dojechaliśmy do huculskich wiosek w wysokich Karpatach , a ośnieżone szczyty mogliśmy podziwiać tylko z oddali , cóż mieliśmy tylko tydzień , trochę mało na to by poznać chociażby pokrótce najdziksze góry Europy.
Droga powrotna biegła pięknymi szerokimi połoninami , widoki były tak cudowne że w pewnym momencie przestałem zwracać uwagę na drogę i wpadłem w półmetrową koleinę łamiąc zwrotnicę wahacza na pół. Tragedia , koło wisi , nie ma sposobu na naprawę , rozpacz. Darek mówi że Niemiec już by dzwonił do kolegi , którego znajomy ma helikopter by go ściągnął .
Do granicy 200 km bezdroży . Tu dała znać typowo polska myśl inżynierska , zrobić coś z niczego , demontaż zwrotnicy , tuning i montaż zajęły niespełna trzy godziny! Po czym pojechaliśmy dalej i mało tego, jeżdżę na tej „stuningowanej” zwrotnicy do dziś.
Chcąc uniknąć czekania na granicy zdecydowaliśmy się na przejazd mało znanym przejściem granicznym w Krościenku. Okazało się to strzałem w dziesiątkę , bowiem odprawa i oczekiwanie trwało zaledwie dwie godziny , celniczka Polska okazała się miłośniczką motocykli i nigdy jeszcze odprawa nie przebiegała tak miło.
Sumując , był to niesamowity pełen wrażeń tydzień , pełne oderwanie się od rzeczywistości , trudno uwierzyć że niespełna kilkaset kilometrów od naszego kraju ludzie jeszcze tak żyją , żywy skansen to najlepiej oddające rzeczywistość słowo , ludzie są biedni i prości ale niesamowicie uczynni i uprzejmi. Nie należy się obawiać „dzikości” tego kraju , stanowi to jego atut , jest dziki i przez to piękny , polecam każdemu miłośnikowi surwiwalu i extremalnej turystyki podróż bezdrożami Ukrainy , my przejechaliśmy 600 km a każdy kilometr przynosił nowe , niezapomniane wrażenia.
Wydaliśmy po około 500 zł i były to najlepiej wydane pieniądze na turystykę jakie kiedykolwiek wydałem. Quady praktycznie bez awarii przejechały tak długi dystans po bardzo wymagającym terenie , przytrafiły nam się jedynie usterki mechaniczne : w KQ rozerwana manszeta załatana klejem i „taśmą na gada” , w Hondzie felga pękła uderzona kamieniem , poxipol załatwił tą usterkę w 10 min i pękła stalowa linka od wyciągarki , w Brucie pęknięta zwrotnica , która za pomocą wiertarki została przywrócona do życia i luz na łożysku z wypracowania. To niewielki bilans usterek na tak długi dystans, ale nie radzę nikomu wybierać się w taką drogę seryjną maszyną bez odpowiedniego przygotowania , dość powiedzieć że każda z naszych była zabezpieczona doskonałymi osłonami Rickoshet , bez których nie ma co marzyć o jeździe terenami zrębowymi , nikt z nas nie przebił też sześciowarstwowych Mud Litów XL.
Wyciągarki podczas drogi na szczyt rozładowały nam akumulatory do tego stopnia że musieliśmy odpalać ręcznie.
Do odważnych świat należy , droga jest przetarta i zapraszam do naśladowania .
Mam nadzieję los pozwoli mi jeszcze nie raz wyjechać w piękne , dzikie góry Ukrainy.
Krzysztof Wronowski 2can
Do „Ekspedycji Ukraina 2006” przygotowywało się sześciu quadowców i jeden motocyklista z płockiego TeamExtreme, trudności obiektywne zadecydowały o tym że pojechało nas tylko trzech , później okazało się że było to dla nas bardzo korzystne.
Trzy quady – Honda Rincon , Suzuki King Quad i Kawasaki Brute Force wszystkie profesjonalnie przygotowane do offroadu , sprawdzone wielokrotnie w najcięższych rajdach w Polsce , a Brut również w najbardziej prestiżowym rajdzie przeprawowym Europy CroatiaTrophy gdzie dowiózł szczęśliwie swojego właściciela zwycięsko do mety, oraz bus z lawetą - taka karawana ruszyła w stronę naszej wschodniej granicy późnym sobotnim popołudniem.
Do przygranicznej miejscowości Radymno dotarliśmy dopiero rankiem następnego dnia . Dzięki uprzejmości naszego przyjaciela mieszkającego kiedyś w Płocku , pasjonata starych motocykli Zbyszka Poręby mogliśmy zostawić busa z lawetą na jego posesji i w dalszą drogę wyruszyć objuczonymi niczym wielbłądy quadami .
Już w kraju nasza mała karawana wzbudzała zainteresowanie i entuzjazm do tego stopnia że zostaliśmy wpuszczeni bez najmniejszego problemu do kolejki przed granicą oszczędzając w ten sposób co najmniej 20 godzin oczekiwania na odprawę.
Zaopatrzeni w pobliskim kantorze w hrywny czyli ukraińskie pieniądze w ilości 900 na głowę , co stanowi równowartość 600 zł z niepokojem oczekiwaliśmy przekroczenia granicy.
O dziwo nasze czworaczki budziły powszechną sympatię i zainteresowanie dzięki temu drobne nieprawidłowości zostały nam puszczone płazem przez służby celne. Uczulam tu wszystkich wybierających się na Ukrainę , kontrola dokumentów jest drobiazgowa i bezlitosna , jeżeli dowód rejestracyjny nie jest na was musi być upoważnienie od właściciela , zwracajcie uwagę na ważność dowodów rejestracyjnych i zielonych kart .
Musieliśmy wypełnić wnioski wizowe , które upoważniają do trzymiesięcznego pobytu na terenie Ukrainy, po zdobyciu kilku pieczątek na karteczce od pograniczników udało nam się w końcu przekroczyć granicę.
Pierwsze tankowanie i miłe zaskoczenie , paliwo jest połowę tańsze niż w kraju. Przed wyjazdem pytaliśmy się różnych osób , które bywały na Ukrainie jak sobie tu radzić i … postępowaliśmy dokładnie odwrotnie do udzielonych rad ! Ale tego należało się spodziewać nasza trójka czyli Darek Wyszyński , Arek Zajchowski i piszący te słowa Krzysztof Wronowski nie należy do grona „grzecznych chłopców”. Wszyscy radzili nam odjechać co najmniej kilkadziesiąt kilometrów od granicy i dopiero szukać szutrów by uniknąć kontaktu z pogranicznikami , eee to nie dla nas , naszym założeniem było poruszanie się tylko po drogach nieutwardzonych a ta skusiła nas już parę metrów za stacją paliw.
Schemat jazdy był taki że w GPSie ustawialiśmy kierunek jazdy na miasteczko oddalone od nas o kilkadziesiąt kilometrów i całkowicie na azymut jechaliśmy drogami , które nam podsuwał los pod koła. Ustaliliśmy że dziennie robimy około 100 km czystym offroadem po czym szukamy jakiegoś urokliwego miejsca na biwak.
Pierwszym celem naszej wędrówki przez zieloną Ukrainę było miasto Sambor w obwodzie lwowskim, nad rzeką Dniestr. Prastary gród w księstwie halicko-włodzimierskim, w 1349 włączony do Polski. W 1390 uzyskał prawa miejskie, kilkukrotnie przechodził z rąk do rąk. Do samego miasta nie dojechaliśmy , podążając rozległymi stepami , będącymi kiedyś domem dla kozaków dotarliśmy nad rzekę Dniestr . Niezbyt szeroko toczącą swoje wody ale miejscami głęboką i o silnym nurcie. Takie wyzwanie dla nas to dopiero gratka. Wjechałem czujnie do rzeki badając grunt , przecież niedawno założyłem snorkiele , a jeszcze ich nie miałem okazji wypróbować. Ponieważ trafiliśmy akurat na Zielone Świątki mnóstwo ludzi wypoczywało nad rzeką , dla nich quady były prawdziwą sensacją , tym bardziej że ostatnim pojazdem mechanicznym przekraczającym brodem Dniestr były tanki II korpusu Wojsk Pancernych w 1943 r.
Jedni nas podpuszczali , inni , przeważnie kobiety odradzały , my jednak nieustępliwie , ale konsekwentnie Dniestr zdobyliśmy , ku uciesze gawiedzi bijącej nam brawa , rozczuliły się nasze serca kiedy jakaś mocno nietrzeźwa starowinka zaśpiewała „ Jeszcze Polska nie zginęła”.
Oznak polskości tego regionu napotkaliśmy na swojej drodze bez liku , starsi ludzie doskonale mówią po Polsku , obok cerkwi stoją kościoły a na cmentarzach jest równa ilość nazwisk Polskich i Ukraińskich.
Słońce kończyło swoją wędrówkę nad zachodnią półkulą kiedy dotarliśmy do pierwszych beskidzkich połonin. Zaczęły się górki , doliny , porośnięte lasem stoki , słowem przepiękny widokowy teren.
Pierwszy biwak wyprawy rozłożyliśmy na wysokości 800 metrów na skraju lasu na pięknym nasłonecznionym stoku , jak przystało na traperów ustawiliśmy maszyny wkoło i zaczęliśmy rozbijać namioty . Darkowi i Arkowi nielichy rebus sprawili producenci namiotów nie zamieszczając instrukcji rozbicia. W czasie kiedy przygotowywałem ognisko cały czas słyszałem niecenzuralne „pochwały” dla firm produkujących domki z materiału i mnóstwa niepotrzebnych rurek . Ale już po chwili panowie przypomnieli sobie stare harcerskie czasy i obozowisko dumnie stanęło pośrodku gór .
Żadne słowa nie opiszą uroku połonin , zachodu słońca oglądanego sprzed namiotu , powiewu wiatru na twarzy , zapachu ogniska i tej niczym nie skrępowanej wolności jaką daje quad , który dojedzie wszędzie i pozwoli zabrać cały sprzęt biwakowy, to trzeba przeżyć.
Długo niósł się po górach dźwięk polskiej mowy , bo i sporo mieliśmy wrażeń do omówienia po pierwszym dniu wędrówki . Dużą swobodę pozostawia Państwo Ukraińskie turystom , praktycznie można biwakować w każdym miejscu legalnie i w każde miejsce można dojechać na kołach to jest nie do pomyślenia w Polsce.
Zbudził nas głos tysięcy ptasich gardeł wyśpiewujących chwałę wschodzącemu słońcu. Tego widoku nie da się porównać z niczym innym , rześkie górskie powietrze rozedrgane pierwszymi promieniami słońca , niesamowita zieleń rozciągająca się po horyzont i błękitne niebo. Zauroczeni pięknem okolicy w milczeniu jedliśmy śniadanko i piliśmy kawę.
Kierunek jazdy ustawiliśmy na miasto Turki , podążaliśmy bowiem w kierunku Karpat Ukraińskich. Pierwsze kilometry górskich bezdroży zrewidowały nasze wyobrażenie o jeździe . Środki ciężkości pojazdów zostały podniesione wysoko w górę poprzez nałożenie dużej ilości bagażu i zapasu paliwa co spowodowało utratę stabilności na trawersach. Dodatkowo popełniłem duży błąd zmieniając koła w swoim Kawasaki z tuningowych Alu o zwiększonym offsecie na standardowe , które są kilkanaście centymetrów węższe . Rozstaw z metra mierzony od osi koła do osi zmienił mi się na 85 cm co spotęgowało niestabilność maszyny. W życiu tyle razy nie leżałem na boku co na tej wyprawie , nigdy więcej standardowych kół w góry na trawersy!
Teren , którym się poruszaliśmy to marzenie każdego offroadowca , miód z maliną jak mawiają moi koledzy : kilometry dróg zrębowych porżniętych głębokimi koleinami , błotko , przejazdy przez kamienne strumienie , słowem raj .
Wysokie góry uczą pokory , nie każda droga , która się wydaje szeroką „międzystanówką” prowadzi do celu. Przekonywaliśmy się o tym niejednokrotnie jadąc pewnie szeroką drogą w obranym kierunku po czym po kilkudziesięciu kilometrach kończyła się brutalnie na polanie zrębowej . Takich dróg do nikąd napotkaliśmy całe mnóstwo , a ponieważ dróg którymi jeździliśmy nie było na mapie mieliśmy nieustającą zagadkę. Z czasem zrozumiałem że by sprawnie się poruszać trzeba być psychologiem i wczuć się w sposób myślenia tubylców . Nie ta droga jest właściwa , która jest najszersza , ale ta która może gdzieś prowadzić – najczęściej do najbliższej wioski , ale już nie ta , która prowadzi tylko do wyrębu lub do pastwisk. Kilkukrotnie podejmowaliśmy próbę jazdy po całkowitym bezdrożu w dziewiczym lesie , kiedy pozwalały na to rosnące wystarczająco daleko od siebie drzewa , torowaliśmy sobie drogę machetami. Zdesperowani tym że po kilkunastu kilometrach droga nagle zniknęła. Jest to bardzo niebezpieczna zabawa , nigdy nie wiadomo czy nie skończy się urwiskiem lub głębokim jarem. Nam się udało , ale nie radzę podejmować tego ryzyka , lepiej z pokorą pochylić głowę i wycofać się po trakcie niż tracić długie godziny na wyrąbywanie nowego.
Mimo tego że liczniki pokazały ponad 100 km drogi , oddaliliśmy się od poprzedniego biwaku zaledwie o pięćdziesiąt kilometrów. Jadąc ścieżkami zwierząt torowaliśmy sobie drogę machetami i wyciągarkami żałując że Stihl został w domu. Ogromnie zmęczeni szukaliśmy miejsca na biwak w pobliżu strumienia , który pozwoliłby zmyć z siebie trudy dwóch dni wędrówki.
W końcu znaleźliśmy wspaniałe miejsce na obóz z bieżącą wodą i latryną ze zwalonych przez wicher bali Panowie postanowili że nie będą rozkładać dwóch trzyosobowych namiotów , bo równie dobrze wyśpią się w jednej trójce , co czynili do końca wyprawy. Po zmroku otoczyły nas zewsząd dźwięki dziewiczej puszczy , czasami ciarki mi biegły po plecach , bowiem czułem na sobie wzrok co najmniej kilku par oczu. Pomruki niosły się po urwiskach , świadomość bliskości niedźwiedzi oraz innych drapieżników nie wpływała uspokajająco. Szczęśliwie jednak doczekaliśmy kolejnego pięknego słonecznego poranka. Kąpiel w strumieniu okazała się niesamowicie rozbudzającym przeżyciem – woda miała zaledwie kilka stopni .
Plan dzisiejszego przejazdu obejmował odwiedziny dwóch zagubionych pośród szczytów wiosek góralskich – Radycza i Zubricy oraz podróż w kierunku góry Paraszka , najwyższego szczytu pasma w którym się poruszaliśmy.
Jednogłośnie stwierdziliśmy że droga pośród karpackich połonin i szczytów w kierunku wiosek była najpiękniejszą częścią naszej Ekspedycji. Z olbrzymim trudem , podziwiając okolicę dotarliśmy do Jasienki Stecowej wioseczki składającej się z kilkunastu chałup , w której żyją prości , ubodzy ale życzliwi ludzie . Miałem olbrzymią ochotę na spróbowanie gościny ukraińskich górali , jednego z napotkanych gospodarzy zapytaliśmy czy mógłby nam przygotować coś do jedzenia , ten chętnie odparł że da nam chlib i smalec. Popatrzyliśmy na siebie , Darek mówi , jedźmy dalej. Po chwili naszła nas refleksja że on dawał nam to co miał najlepsze. Na wyjeździe z wioski uwagę naszą przykuła drewniana chatynka i równie stara gospodina , początkowo bardzo nieufnie uciekała przed obiektywem aparatu , ale już po chwili zaprosiła nas na wspaniałą zalewajkę z ziemniaków i cebuli oraz przepyszne podpłomyki. Posiłek był wspaniały i sycący , wysłuchaliśmy historię babulinki , która przeżyła swoje dzieci , wynagrodziliśmy jej posiłek tak jak najlepiej potrafiliśmy czyli pieniędzmi i polską konserwą . Babcia była bardzo szczęśliwa , mieliśmy wrażenie że dawno nie miała „takiej gotówki” w ręku, a jak jaj powiedzieliśmy że nasi koledzy też ją odwiedzą miała skrzydła u ramion.
Żegnani ciepłymi słowami wyruszyliśmy najedzeni i napici w dalszą wędrówkę.
Wkrótce wyrobiliśmy sobie własne kryterium oceny dróg , jechaliśmy w większości drogami polno leśnymi przejezdnymi tylko dla mocno uterenowionych samochodów zwanymi przez nas hiwayami , czasami międzystanówką czyli drogą zrębową. W większości tubylcy pytani przez nas czy tą drogą gdzieś dojedziemy kierowali nas na najbliższy asfalt nie mogąc pojąć że dla nas najlepsze są właśnie te „pohane dorogi” . W większości przypadków uznawali za niemożliwe byśmy gdzieś dalej dojechali , z czasem pytaliśmy czy przejedzie ził , kiedy odpowiadali twierdząco było dla nas jasne że jest to hiway , kiedy mówili że nic nie przejedzie pytaliśmy czy koń da radę , bo z doświadczenia wiedzieliśmy że jak koń da to i my przejedziemy!
Co ciekawe na Ukrainie nie istnieją szlaki turystyczne , schroniska czy pensjonaty. Przez to jednak jest tak ciekawie i niebanalnie.
Kolejny dzień spędziliśmy na próbie odnalezienia drogi do szczytu góry Paraszka , praktycznie objechaliśmy ją z każdej strony nie zbliżając się jednak na mniej niż 5 km.
Dzikość gór i niesamowicie gęste lasy doskonale nam uniemożliwiały dotarcie do szczytu. Zasięgając języka dowiedzieliśmy się o możliwej do wjazdu drodze dla ziła od strony zachodniej szczytu. Po nieudanej próbie ataku drogą dla konia , która się skończyła w najmniej oczekiwanym momencie ścianą lasu możliwą do pokonania tylko za pomocą wyciągarki , mając na uwadze zapadający zmierzch zdecydowaliśmy wycofać się w porę i poszukać biwaku , a atak odłożyć na dzień następny.
Noc spędziliśmy na brzegu rzeki Stryj , w towarzystwie miejscowych kłusowników , którzy na nasz widok , myśląc że to milicyjna obława porzucili siatki . Kiedy opadł strach dosiedli się do naszego ogniska , poczęstowali gorzałką i wdali się w rozmowę na tematy międzynarodowe głównie o wielkości wypłat i robotniczej niedoli.
Ranek przywitał nas krowami i bolącą głową . Okazało się że biwak mamy rozłożony na krowim pastwisku i bydlęta z ciekawością zaglądają nam do namiotów. Szybko się spakowaliśmy i wyruszyliśmy na spotkanie góry , szczytu , który stanowił dla nas nie lada wyzwanie bowiem w ubiegłym roku nie dała rady dotrzeć na niego inna płocka ekipa złożona z Wojtka Przyjemskiego i Wojtka Sławińskiego , także punktem honoru było dla nas zatknięcie polskiej flagi na jej szczycie.
Jadąc na zachodnie zbocze góry dotarło do nas , że to już są Karpaty , niesamowicie strome , wysokie góry , po których poruszać się jest niezwykle trudno , i można tylko tam , gdzie prowadzi droga , nie tam gdzie chcemy !
Minęliśmy wioskę Korostiw upewniając się że to właściwa droga na szczyt , mieliśmy skręcić w pierwszą drogę w prawo za ostatnią chałupą , dobrze by było , skręciliśmy , ale nie za ostatnią chałupą . Zaczął się prawdziwy exstrem. Teraz doceniliśmy to że jest nas tylko trzech , że wszyscy mamy Mud Lity i wyciągarki 3,0 Ci . Droga na szczyt zajęła nam cały dzień , urobiliśmy się po łokcie , wykorzystaliśmy wszystkie sposoby łącznie z podkopami i przekopami saperką by ominąć zwalone drzewa. Na początku próbowaliśmy je rąbać machetami , ale drewno bukowe i świerkowe twardością dorównuje dębinie , a grubość zwalonych pni dochodziła do metra , także jedyną drogą było przepinanie się na wyciągarkach niejednokrotnie nad przepaściami . Droga była w sam raz na szerokość quada. Wkrótce dotarło do nas że tędy żaden ził by nie przejechał , a i koń by miał problem.
Ale zabrnęliśmy tak daleko że bliżej mieliśmy na szczyt niż z powrotem w doliny.
Czym wyżej brnęliśmy tym podnosił się stopień trudności , pochyłości większe i trudniejsze do pokonania . Niesamowicie zmęczeni ale szczęśliwi po wielu godzinach dotarliśmy powyżej poziomu lasu , GPSy pokazały nam 1200 mnpm. Stromizna była tak wielka że zacumowaliśmy quady jak łodzie na stoku by nie zjechały i pieszo zdobyliśmy ostatnie metry szczytu. 1280 mnpm , jest już wynikiem , o trudności zdobycia stanowi brak drogi , którą jest właściwie ścieżka dla zwierząt.
Wyczerpani rozłożyliśmy w blasku reflektorów biwak na 1200 metrach i padliśmy jak muchy.
Zbudził nas w nocy odgłos ulewnego deszczu który nieprzerwanym cięgiem lał od 3 do 10 rano mocząc nasze rzeczy i zniechęcając do dalszej jazdy , a mieliśmy w perspektywie podróż w dół drogą widmo , którą z takim trudem dotarliśmy na szczyt.
Spakowani w foliowe wory , przemoczeni , wyruszyliśmy w dół , cały czas jadąc w chmurze widoczność sięgała kilku metrów. Koło za kołem z niezwykła ostrożnością sunęliśmy w dół , dopiero teraz docierała do nas świadomość tego że jeden nieopatrzny ruch manetką podczas wczorajszego podjazdu mógłby zakończyć się odnalezieniem quada a właściwie pozostałości po nim kilkaset metrów niżej , z pewnością to co by z niego zostało zmieściło by się do reklamówki.
Każda z przeszkód pokonywanych pod górę teraz stanowiła inne wyzwanie , zespół nasz doskonale i bez słów praktycznie poruszał się sprawnie w dół zbocza. Czasami padały tylko komendy „lina”, „luzuj” , „wyciągaj”. Muszę pochwalić tutaj moich partnerów za niesamowitą sprawność poruszania się w tak extremalnym terenie mimo niedługiego stażem obycia z quadami, cóż po raz kolejny przekonałem się że płockie tereny doskonale uczą i przygotowują do najcięższych wyzwań! Także atmosfera w grupie była niesamowicie przyjazna i wesoła , dzięki temu tak trudna wyprawa była czystą przyjemnością.
Podróż w doliny była szybka i sprawna , co rozochociło nas do poszukiwania innej drogi , tej właściwej , o której mówili okoliczni górale . Odnaleźliśmy ją i oznakowaliśmy na GPSie , a naszą trasę nazwaliśmy „Polską Drogą” bowiem jesteśmy pewni że nikt przed nami nie zdobywał góry zachodnim stokiem.
Po całym dniu jazdy górskimi , prawie tatrzańskimi ścieżkami zdecydowaliśmy skierować się w doliny , znaleźć nocleg w pensjonacie i wysuszyć trochę nasze ubrania. Wybór padł na Sławskoje – miejsce podobne charakterem do naszego Zakopanego. Posileni po drodze wspaniałym posiłkiem w pięknie położonej restauracji nad rzeką Opir , niedaleko miejscowości Skole , który spustoszył nasze kieszenie bowiem kosztował nas po 100 hrywien na głowę czyli prawie po 60 zł co na warunki Ukraińskie jest majątkiem, postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Pora jeszcze była wczesna , więc zdecydowaliśmy dużym łukiem oczywiście bezdrożami zbliżyć się do Zakarpacia.
Nękani drobnymi awariami sprzętu w postaci pękniętej od wewnątrz felgi od uderzenia kamieniem i czarną ładą , której pijani pasażerowie koniecznie chcieli nas legitymować z paszportów licząc na jakiś łatwy zarobek dotarliśmy w dziewicze tereny , na których zastał nas zmrok. Nie chcąc rozbijać mokrych namiotów zdecydowaliśmy się na odcinek nocny i dotarcie do drogi międzynarodowej , przy której liczyliśmy znaleźć gospodę. Rezerwy w naszych sprzętach już od kilku kilometrów kuły nas w oczy pomarańczową barwą dostarczając dodatkowej adrenalinki. Jedynie Arek na KingQuadzie był spokojny bowiem Suzuki okazało się mistrzem oszczędności paląc prawie połowę mniej niż Honda Rincon 680 również na wtrysku , która z kolei prawie tyle konsumowała paliwa co dwucylindrowe Kawasaki BF , zadziwiające.
Prawie na oparach pustych zbiorników dotarliśmy do miejscowości Matkiw pokonując od ostatniego tankowania 180 km. W gościnę przyjęto nas mimo późnej pory i niesłychanie brudnych ciuchów . Dostaliśmy pokój dwuosobowy , a trzeciego z nas chciano dokooptować bez pardonu komuś z gości do pokoju , widząc nasz zdecydowany sprzeciw , dziwiąc się że nie chcę spać z kimś obcym w pokoju gospodyni w środku nocy zdecydowała się przenosić łóżko czyniąc hałas mogący zerwać głuchego ze snu. Oczywiście zaprotestowaliśmy , ostatecznie przeniesiono do naszego pokoju sam materac , cóż co kraj to obyczaj. Motel był podłej marki i nie podaję jego nazwy , bo chciałbym jak najszybciej zapomnieć o noclegu w nim, brr.
Rankiem jedząc śniadanie spotkaliśmy niesamowitego oryginała – Mnicha Jezuitę w strzępkach habitu , który prawie popłakał się na nasz widok , ucałował każdego z nas , recytował wiersze Tarasa Szewczenki , pokazywał medalik z jego ukochanym Papieżem Janem Pawłem II , deklarował dozgonną miłość i podziw dla Polaków , a na koniec ucałował mnie w podeszwę buta!
Co dziwniejsze wyjął cały mieszek pieniędzy , głównie euro , chciał nam podarować 40 byśmy wypili za jego zdrowie koniak , kazał koniecznie przekazać Prezydentowi Polski że go spotkaliśmy mówiąc że był już podejmowany przez prezydentów Włoch , Japoni , Chin i kilku innych krajów . Długo pozostanie nam w pamięci , takich oryginałów nie spotyka się w życiu dwa razy , na koniec z pełną powagą przekazał nam poufną informację że Ukraińcy niechętnie przyznają się do polskich korzeni.
Ostatni nocleg stanowił punkt zwrotny naszej wyprawy , nie dojechaliśmy do huculskich wiosek w wysokich Karpatach , a ośnieżone szczyty mogliśmy podziwiać tylko z oddali , cóż mieliśmy tylko tydzień , trochę mało na to by poznać chociażby pokrótce najdziksze góry Europy.
Droga powrotna biegła pięknymi szerokimi połoninami , widoki były tak cudowne że w pewnym momencie przestałem zwracać uwagę na drogę i wpadłem w półmetrową koleinę łamiąc zwrotnicę wahacza na pół. Tragedia , koło wisi , nie ma sposobu na naprawę , rozpacz. Darek mówi że Niemiec już by dzwonił do kolegi , którego znajomy ma helikopter by go ściągnął .
Do granicy 200 km bezdroży . Tu dała znać typowo polska myśl inżynierska , zrobić coś z niczego , demontaż zwrotnicy , tuning i montaż zajęły niespełna trzy godziny! Po czym pojechaliśmy dalej i mało tego, jeżdżę na tej „stuningowanej” zwrotnicy do dziś.
Chcąc uniknąć czekania na granicy zdecydowaliśmy się na przejazd mało znanym przejściem granicznym w Krościenku. Okazało się to strzałem w dziesiątkę , bowiem odprawa i oczekiwanie trwało zaledwie dwie godziny , celniczka Polska okazała się miłośniczką motocykli i nigdy jeszcze odprawa nie przebiegała tak miło.
Sumując , był to niesamowity pełen wrażeń tydzień , pełne oderwanie się od rzeczywistości , trudno uwierzyć że niespełna kilkaset kilometrów od naszego kraju ludzie jeszcze tak żyją , żywy skansen to najlepiej oddające rzeczywistość słowo , ludzie są biedni i prości ale niesamowicie uczynni i uprzejmi. Nie należy się obawiać „dzikości” tego kraju , stanowi to jego atut , jest dziki i przez to piękny , polecam każdemu miłośnikowi surwiwalu i extremalnej turystyki podróż bezdrożami Ukrainy , my przejechaliśmy 600 km a każdy kilometr przynosił nowe , niezapomniane wrażenia.
Wydaliśmy po około 500 zł i były to najlepiej wydane pieniądze na turystykę jakie kiedykolwiek wydałem. Quady praktycznie bez awarii przejechały tak długi dystans po bardzo wymagającym terenie , przytrafiły nam się jedynie usterki mechaniczne : w KQ rozerwana manszeta załatana klejem i „taśmą na gada” , w Hondzie felga pękła uderzona kamieniem , poxipol załatwił tą usterkę w 10 min i pękła stalowa linka od wyciągarki , w Brucie pęknięta zwrotnica , która za pomocą wiertarki została przywrócona do życia i luz na łożysku z wypracowania. To niewielki bilans usterek na tak długi dystans, ale nie radzę nikomu wybierać się w taką drogę seryjną maszyną bez odpowiedniego przygotowania , dość powiedzieć że każda z naszych była zabezpieczona doskonałymi osłonami Rickoshet , bez których nie ma co marzyć o jeździe terenami zrębowymi , nikt z nas nie przebił też sześciowarstwowych Mud Litów XL.
Wyciągarki podczas drogi na szczyt rozładowały nam akumulatory do tego stopnia że musieliśmy odpalać ręcznie.
Do odważnych świat należy , droga jest przetarta i zapraszam do naśladowania .
Mam nadzieję los pozwoli mi jeszcze nie raz wyjechać w piękne , dzikie góry Ukrainy.
Krzysztof Wronowski 2can
3fun - bo quady są naszą pasją
Witak Krzyśku,
tak jak już pisałem - mam kilka pytań i będę wdzieczny za pomoc:
- pisałeś na forum że masz wszystkie mapy, trasy, sklepy, stacje itd na Germina - czy jest możliwość użyczenia?
- jak się ma sprawa z przejazdem przez granice - gdy quady nie mają rejestracji
- no i interesują mnie wszystkie wskazówki i ewentualna pomoc.
Pozdrawiam
StapleS
tak jak już pisałem - mam kilka pytań i będę wdzieczny za pomoc:
- pisałeś na forum że masz wszystkie mapy, trasy, sklepy, stacje itd na Germina - czy jest możliwość użyczenia?
- jak się ma sprawa z przejazdem przez granice - gdy quady nie mają rejestracji
- no i interesują mnie wszystkie wskazówki i ewentualna pomoc.
Pozdrawiam
StapleS
staram się...
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
Mapy , tracki i noclegi w których byliśmy mam oczywiście udostępnię każdemu chętnemu , może Grzesiek zaproponuje trochę miejsca na serwerze to umieszczę tam spakowane pliczki i podam tu link , bowiem jest tego ok 40 mb.
Przejazd przez granicę stanowi nielada wyzwanie , Ukraińcy i Polacy są niezwykle skrupulatni i wymagają by wszystko było w jak najlepszym porządku , nawet jak wszytsko jest OK czepiają się by dostać parę hrywien , które zwykle załatwiają sprawę...
Przez granicę jechaliśmy na kołach i nie wiem czy tak szczegółowe kontrole są też w przypadku przekraczania granicy z lawetą.
Co do reszty tzn spraw organizacynych skrobnę jakiś większy opis i go tu umieszczę.
Przejazd przez granicę stanowi nielada wyzwanie , Ukraińcy i Polacy są niezwykle skrupulatni i wymagają by wszystko było w jak najlepszym porządku , nawet jak wszytsko jest OK czepiają się by dostać parę hrywien , które zwykle załatwiają sprawę...
Przez granicę jechaliśmy na kołach i nie wiem czy tak szczegółowe kontrole są też w przypadku przekraczania granicy z lawetą.
Co do reszty tzn spraw organizacynych skrobnę jakiś większy opis i go tu umieszczę.
3fun - bo quady są naszą pasją
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
Fotki z Wyprawy Ukraina 2006
- Załączniki
-
- DSC00092.JPG (100.64 KiB) Przejrzano 5201 razy
-
- DSC00088.JPG (106.88 KiB) Przejrzano 5218 razy
-
- DSC00086.JPG (80.53 KiB) Przejrzano 5213 razy
-
- DSC00079.JPG (56.89 KiB) Przejrzano 5198 razy
-
- DSC00074.JPG (74.87 KiB) Przejrzano 5201 razy
-
- DSC00068.JPG (56.13 KiB) Przejrzano 5209 razy
-
- DSC00064.JPG (60.09 KiB) Przejrzano 5207 razy
-
- DSC00059.JPG (109.41 KiB) Przejrzano 5204 razy
-
- DSC00054.JPG (61.57 KiB) Przejrzano 5205 razy
-
- DSC00055.JPG (91.94 KiB) Przejrzano 5201 razy
3fun - bo quady są naszą pasją
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
cd...
- Załączniki
-
- IMG_4824.JPG (66.78 KiB) Przejrzano 5213 razy
-
- DSC00157.JPG (70.96 KiB) Przejrzano 5205 razy
-
- DSC00151.JPG (76.27 KiB) Przejrzano 5212 razy
-
- DSC00136.JPG (52.89 KiB) Przejrzano 5211 razy
-
- DSC00130.JPG (48.77 KiB) Przejrzano 5195 razy
-
- DSC00123.JPG (80.67 KiB) Przejrzano 5213 razy
-
- DSC00116.JPG (90.92 KiB) Przejrzano 5201 razy
-
- DSC00110.JPG (71.06 KiB) Przejrzano 5202 razy
-
- DSC00106.JPG (75.66 KiB) Przejrzano 5195 razy
-
- DSC00104.JPG (53.14 KiB) Przejrzano 5195 razy
3fun - bo quady są naszą pasją
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
cd...
- Załączniki
-
- IMG_4984.JPG (70.08 KiB) Przejrzano 5193 razy
-
- IMG_4956.JPG (70.98 KiB) Przejrzano 5203 razy
-
- IMG_4950.JPG (77.73 KiB) Przejrzano 5205 razy
-
- IMG_4928.JPG (68.04 KiB) Przejrzano 5197 razy
-
- IMG_4925.JPG (61.75 KiB) Przejrzano 5195 razy
-
- IMG_4898.JPG (67.21 KiB) Przejrzano 5204 razy
-
- IMG_4862.JPG (78.99 KiB) Przejrzano 5196 razy
-
- IMG_4853.JPG (73.63 KiB) Przejrzano 5201 razy
-
- IMG_4839.JPG (46.52 KiB) Przejrzano 5195 razy
-
- IMG_4836.JPG (63.11 KiB) Przejrzano 5206 razy
3fun - bo quady są naszą pasją
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
Rys historyczny , ludzie , miejsca które warto zobaczyć.
Dzikie, rzadko zaludnione góry, porośnięte świerkowymi i bukowymi lasami, alpejskie łąki pełne aromatu kwiatów i traw, wartkie rzeki i wodospady, a także krystalicznie czyste rzeki i jeziora już od blisko 150 lat wabią turystów w Karpaty Wschodnie. Przyciąga ich w to miejsce niezwykły urok Czarnohory, a także legenda Hucułów – dumnych i niezależnych górali, żyjących w świecie magii, starodawnych wierzeń i obyczajów, które żywe są aż po dziś dzień.
Od końca XIX wieku folklor huculski i przyroda Karpat Wschodnich były natchnieniem dla pisarzy, artystów polskich i ukraińskich. Do wybuchu II wojny światowej dynamicznie rozwija się również turystyka. Huculszczyzna staje się jednym z największych ośrodków turystycznych ówczesnej Polski.
Niestety pamięć o tym miejscu zaczęła szybko zanikać z naszej świadomości narodowej. Dopiero od lat dziewięćdziesiątych Polacy na nowo zaczynają przyjeżdżać w te rejony. Przyjeżdżają, bo warto tu być nie tylko ze względu na góry, ale także, aby na własne oczy zobaczyć ślady przeszłości tych ziem, które wielką rolę odegrały w historii i kulturze ukraińskiej i polskiej. Ukraiński wieszcz Iwan Franko powiedział, że nie ma dwóch narodów, które tak mocno zrosłyby się ze sobą, jak Polacy i Ukraińcy. Odkrywając ślady przeszłości, nawiązując znajomości i przyjaźnie, można samemu się przekonać, jak bardzo trafne są te słowa, wypowiedziane ponad sto lat temu.
Karpaty Ukraińskie są obecnie najbardziej dzikimi górami Europy. Obejmują obszar od Przełęczy Łupkowskiej w Polsce do przełęczy Predeal w Rumunii. Zbudowane są ze skał osadowych: piaskowca, wapienia i łupków krystalicznych. Góry te są rzadko zaludnione i silnie zalesione. Wierzchołki karpackich szczytów przekraczają granicę lasów, wkraczając w obszar subalpejski, gdzie występuje m.in. kosodrzewina i olcha zielona.
Czarnohora to jedyne na Ukrainie pasmo o wysokogórskim charakterze z piętrem roślinności alpejskiej. W niektórych miejscach możemy się spodziewać śniegu nawet w lipcu. Czarnohora ciągnie się od Przełęczy Jabłonickiej (Tatarskiej) na północy, do przełęczy Szybene na południu. Od północy taczają ją Gorgany Wschodnie i dolina Prutu, od północy i wschodu Beskidy Pokuckie i dolina Czarnego Czeremoszu, od wschodu i południa Połoniny Hryniawskie. Od południa Karpaty Marmaroskie i dolina Białej Cisy, a od zachodu Świdowiec i dolina Czarnej Cisy. Najwyższe szczyty Czarnohory to: Howerla (2058 m), Brebenieskuł (2037 m), Pop Iwan (2022 m) i Pietros (2020 m). Biją tu źródła Prutu, Czeremoszu i Białej Cisy. Główny grzbiet masywu ciągnie się od Howerli do Popa Iwana do Howerli i jest to najpopularniejszy i najbardziej uczęszczany szlak. Na wschód i północ od niego rozciąga się Karpacki Park Narodowy
GORGANY
Pasmo ciągnie się od doliny Świcy i Mizuńki na zachodzie, po dolinę Prutu i Przełęcz Jabłonicką (Tatarską) na wschodzie. Nazwa gór pochodzi od słowa: „horhan” oznaczającego rumowiska skalne. Odludne i dzikie góry poprzecinane są głębokimi dolinami. Pokryte są lasami bukowo-jodłowymi, a wyżej najwyższą w Karpatach kosodrzewiną. Najwyższy szczyt Sywula – 1836. Inne ważne szczyty to: Wysoka (1805 m), Bratkowska (1792 m), Doboszanka (1754 m.) i Syniak (1666 m).
ŚWIDOWIEC
Pasmo rozciągające się pomiędzy Czarnohorą a Gorganami, z najwyższym szczytem Bliźnicą 1883 m. Cechą charakterystyczną Świdowca są cztery zalesione ramiona, odchodzące od głównego grzbietu, zwana Płajami Świdowieckimi. Góry porośnięte są lasami do wysokości 1300 m, powyżej spotyka się zarośla karłowatego jałowca. Po stronie północnej pasma Świdowca zbiegające doliny maja w górnych częściach wspaniałe kotły, pozostałe z epoki lodowców.
Henryk Gąsiorowski (major WP, autor przedwojennych przewodników turystycznych po Karpatach) napisał kiedyś, że „Huculi to najciekawszy zabytek etnograficzny nie tylko na ziemiach polskich, lecz i w Europie”.
Rzeczywiście, to wyjątkowy lud, ci Huculi. Stanowią niespotykaną mieszaninę antropologiczną i kulturową. Można spotkać wśród nich typy polskie, ukraińskie, węgierskie, rumuńskie, a nawet cechy antropologiczne tureckie i tatarskie czy wreszcie cygańskie i ormiańskie. Mieszanka krwi, niezależność, jaką dają nieprzebyte góry, koczowniczy tryb życia, ukształtowały lud pełen romantyzmu, pierwotnej szlachetności, poczucia honoru i dumy.
Hucuł od narodzenia do śmierci żył w świecie magii, wierzeń i demonów. Lasy, połoniny, potoki zaludniały różnego rodzaju złe siły. Człowiek mógł się przed nimi bronić zaklęciem, zielem, modlitwą.
To wymieszanie ludnościowe i językowe, a także obyczajowe, spowodowało, iż folklor huculski stał się wyjątkowo bogaty. Dominują w nim związane z pasterstwem elementy wołoskie oraz ukraińskie i polskie.
Tradycje, obyczaje, świadomość własnej odrębności były na tyle silne, że w dużej części przetrwały największy kataklizm, jaki dotknął te ziemie, czyli epokę Związku Radzieckiego. Hucuł zawsze miał duszę wolnego człowieka, a takie poczucie wolności dawały góry, dzika przyroda, gdzie żaden pan, czy sekretarz się nie zapuścił.
Wśród Hucułów niewielu jest rolników, ludność, jak dawniej, żyje z wyrębu lasów i pasterstwa. Charakterystyczną cechą kultury huculskiej są ogromne wsie, np. Werchowyna (dawnej Żabie) rozciąga się na powierzchni ponad 600 km kw. Poszczególne domy przedzielają wielkie pastwiska i łąki.
Liczbę ludności huculskiej szacuje się dziś na 300 tys. Posługują się oni gwarą huculską, mową z grupy karpackiej języków ruskich, blisko związanych z językiem ukraińskim. Zdaniem części językoznawców jest to dialekt języka ukraińskiego.
Zachowały się jeszcze tradycyjne domostwa, czyli kompleksy budynków otoczone masywnym płotem z bramą. Huculi nazywają ja grażdą. Prosta budowla stawiana wysoko w górach, służąca za mieszkanie drwalom i pasterzom to koliba.
Na przełomie XIX i XX wieku ku kulturze huculskiej zwrócili się pisarze i artyści, zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. O Hucułach opowiada epopeja Stanisława Vincenza: „Na wysokiej połoninie”, którą niektórzy porównywali do „Pana Tadeusza”. Dla twórców ze Lwowa i Galicji Huculszczyzna była tym, czym Podhale dla Krakowian.
Tradycyjny styl życia, ubiór, folklor i wierzenia pozostają żywe, aż po dziś dzień. Przekonaj się o tym sam.
Iwano – Frankowsk (Stanisławów)
Jest jednym z głównych miast zachodniej Ukrainy. Liczy blisko 240 tys. mieszkańców. Do 1962 r. nosił nazwę Stanisław, w czasach polskich Stanisławów. Miasto założył w 1662 r. hetman Stanisław Potocki, nadając mu nazwę na cześć swego syna. W 1962 r. Stanisław przemianowano na Iwano – Frankowsk, na część ukraińskiego poety narodowego Iwana Franki.
Centrum miasta robi bardzo przyjemne wrażenie. Po pożarze w 1868 r. zostało odbudowane na nowo, dając pole do popisu znakomitym architektom. Ważniejsze zabytki Stanisławowa skupione są blisko siebie w centrum. Warto zwrócić uwagę na charakterystyczny ratusz, całkowicie przebudowany w stylu konstruktywistycznym w latach 1929-32. Niedaleko wznosi się kościół Najświętszej Maryi Panny. Świątynia została zbudowana na przełomie XVII i XVIII wieku, według projektów Corazziniego i była sanktuarium rodowym Potockich. Dziś kościół jest zamknięty i pełni rolę muzeum. Na tym samym placu wznosi się barokowy kościół Jezuitów, który pełni teraz rolę grekokatolickiej katedry. Warto zwrócić uwagę także na kościół ormiański, należący od 1990 r. do autokefalii ukraińskiej. Obok kościoła wznosi się, ponownie czynna Synagoga Postępowa. Na placu Mickiewicza zachował się pomnik wieszcza z 1898 r. Śródmieście otaczają XIX wieczne planty. Warto zwrócić również uwagę na budynek dworca kolejowego.
Przed XX wojną światową Stanisławów był stolicą województwa. W czasie I wojny istniał tu silny ośrodek ukraińskiego odrodzenia narodowego. Dzisiaj mówi się, że jest to najbardziej ukraińskie miasto, mało tu osiedleńców z innych części dawnego imperium. Miasto jest jednym z najważniejszych ośrodków kulturalnych na Ukrainie. W czasie wyborów prezydenckich Wiktor Juszczenko zdobył tu niemal 100 procent głosów.
Iwano-Frankowsk ma bezpośrednie połączenie m.in. z Warszawą i Przemyślem oraz kolejowe z Przemyślem. Stąd najdogodniej jest wyruszyć na Huculszczyznę i Zakarpacie.
Warto zatrzymać się na noc w Stanisławowie. Można polecić hotel Nadia, dwójka „standard” z łazienką kosztuje 200 hr w tym śniadanie: www.nadia.if.ua. Tańszy jest hotel Dniestr – dwójka bez łazienki, woda tylko rano to wydatek ok. 65 hr. Hotel znajduje się w samym centrum, dojazd taksówką do hoteli: Nadia – ok. 6 hr, Dniestr – ok. 8 hr.
Zwiedzania miasta nie zajmuje dużo czasu, wszystkie ważniejsze zabytki skupione są w samym centrum, można powiedzieć, że dokoła ratusza. W budynku tym znajduje się informacja turystyczna, obok w kiosku można kupić plan miasta. W centrum znajduje się kilka niezłych pubów i restauracji.
Jaremcze,
znajdujące się 65 km na południe od Iwano-Frankowska nad rzeką Prut jest największym kurortem w Karpatach Ukraińskich. Nazwa tego, blisko 9. tysięcznego miasta pochodzi od jego założyciela, niejakiego Jaremy. Jaremcze rozwijało się gwałtownie pod koniec XIX wieku i później w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. W 1937 r. wypoczywało tu 10 tys. wczasowiczów, działały 2 hotele, 44 pensjonaty, wybudowano 56 willi, o takich nazwach jak: „Przystań”, „Morskie oko”, „Raj”, „Warszawianka”. Dzisiaj także Jaremcze ma bogatą bazę wypoczynkową: hotele, ośrodki, sanatoria, pensjonaty, biura turystyczne, restauracje. Jest tu także supermarket i bankomaty.
Atrakcją miasta są m.in. wodospady na Prucie, źródła wody mineralnej, tereny spacerowe, jarmark huculski. Warto zobaczyć dwie zabytkowe cerkwie: św Jana Miłościwego z XVIII w. i św. Michała Archanioła z XVII w, która znajduje się w Dorze, na przedmieściach Jaremczy. Zachowała się jeszcze przedwojenna zabudowa willowa, wzdłuż głównej ulicy, trochę za centrum w kierunku Worochty. Idąc tą drogą dojedziemy do jarmarku huculskiego, a jeszcze, trzeba przejść most na Prucie, a potem tory kolejowe dojdziemy do wodospadów oraz karczmy Huculszczyzna i restauracji grażda. Obie warte odwiedzenia
Tatarów,
położony na wysokości 681 m n.p.m. znany jest ze znakomitego mikroklimatu. Nazwa upamiętnia Tatarkę, która została zamordowana przez Hucułów, po tym jak odłączyła się od swoich, podczas najazdu na te ziemie.
Worochta,
jest to jedna z najbardziej znanych wsi huculskich. W latach trzydziestych ub. wieku uzyskała status użyteczności publicznej i stała się jednym z centrów turystycznych. Wieś leży na wysokości 810-850 m n.p.m. i otoczona jest terenami Karpackiego Parku Narodowego. Działa tu ośrodek sportów narciarskich. Wjeżdżając do Worochty warto zatrzymać się przy wiaduktach kolejowych. Wzniesione na przełomie XIX i XX w, są wraz z całą linią kolejową arcydziełem sztuki inżynierskiej. Zwiedzanie najlepiej zacząć od centrum. Po lewe stronie znajduje się zabytkowy budynek dworca kolejowego, przechodząc nad torami dojdziemy do dawnego polskiego kościoła. Następnie wracamy do ulicy. Idziemy w kierunku przeciwnym do Jaremczy. Po drodze możemy podziwiać okazałe budynki dawnych willi letniskowych i pensjonatów. Za przejściem kolejowym idziemy pod górę, po lewej stronie znajduje się cmentarz, a na nim sporo przedwojennych nagrobków. Idąc dalej dochodzimy dodwóch cerkwi greko-katolickich. Warto zwiedzić szczególnie drewnianą XVIII-wieczną Narodzenia Maryi Panny. Do Worochty możemy dojechać mikrobusem lub pociągiem z Iwano-Frankowska i Jaremczy.
Jabłonica,
jest wsią, która powstała dzięki przejściu granicznemu z Polski na Węgry. Na wysokości 931 metrów położona jest Przełęcz Jabłonicka, od najdawniejszych czasów znane przejście przez Karpaty. Największą atrakcja tego miejsca są wspaniałe widoki.
Werchowyna (Żabie),
przyjezdnych wita tu napis: „Żabie, stolica Huculszczyzny”, tak określił tę miejscowość Iwan Franko. Wieś przeszła do legendy polskiej turystyki. Bywali tu nawet letnicy z Anglii oraz wybitni twórcy ukraińskiej i polskiej kultury. Dziś jest także jednym z centrów turystycznych Karpat Wschodnich. Niestety niewiele zachowało się z przedwojennego kurortu. Zabytkowa cerkiew, kościół katolicki, muzeum Huculskie w Ilcach,a także letniskowa zabudowa zostały wyburzone z czasach sowieckich. Na cmentarzu (trzeba skręcić w prawo przed mała cerkwią i przejść kawałek drogą w kierunku Czeremoszu) znajdują się pomniki polskich strażników granicznych, poległych w walce z bojówkami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i przemytnikami. Trzeba koniecznie obejrzeć muzeum Romana Kumłyka, tuż za centrum, po lewej stronie na wzgórzu, trzeba zapytać
Krzyworównia,
bardzo ładnie położona wieś nad Czeremoszem znana jest z zachowanej zabytkowej zabudowy. Miejscowość była bardzo popularna wśród ukraińskich twórców i pisarzy. W polskiej kulturze Krzyworównia zapisała się jako miejsce urodzenia Stanisława Vincenza. Warto zobaczyć XIX wieczną cerkiew, muzeum Iwana-Franki z ekspozycją poświęconą Vincenzowi, grażdę (huculskie domostwo) z 1750 r. Nazwa miejscowości pochodzi od określenia Krzywa Równia, „krzywa” (z zakrętami) jest dolina Czarnego Czeremoszu, a „równia” to równina na brzegami rzeki.
Kosów,
jest blisko 10. tysięcznym miasteczkiem i jednym z centrów Huculszczyzny. Miasteczko jest ośrodkiem rzemieślniczym. Działa tu jarmark huculski. Przed wojną było znanym ośrodkiem wypoczynkowym. Teraz dominuje nieciekawa współczesna zabudowa.
Jaworów
Zachował się tu, nietknięty przez kolektywizację ustrój rodowo – plemienny. Mieszkańcy od wieków zajmują się wytwarzaniem sztuki i strojów ludowych.
Szeszory
Była to wieś polskich Hucułów, potomków szlachty, która będąc w konflikcie z prawem, uciekła tu przed władzą sądów I Rzeczpospolitej.
Kołomyja,
która liczy blisko 70 tys. mieszkańców jest drugim miastem w tym regionie, po Iwano – Frankowsku. Ładnie odnowione centrum zachowało klimat dawnego kresowego miasteczka. Warto odwiedzić Muzeum Huculszczyzny i Pokucia, Muzeum Pisanek (jedyne na świecie). Uwagę zwraca ratusz z 1877 r., a także Dom Sokoła, budynek Teatru, dworzec kolejowy. Można również zobaczyć kościół jezuitów, ponownie otwarty. Najcenniejszą budowlą miasta jest drewniana cerkiew Zwiastowania. Kołomyja ma bezpośrednie połączenia autobusowe m.in. z Warszawą, Lublinem, Przemyślem. Kolejowe z Przemyślem.
BURZLIWE DZIEJE
Do czasów I rozbioru Polski obszar dzisiejszej Huculszczyzny znajdował się w granicach I Rzeczpospolitej. Mieszkańcy tych ziem tworzyli wspólnoty pasterskie, egzystując niejako na marginesie historii. Ludy karpackie, prowadząc koczowniczy lub półkoczowniczy tryb życia przenikały się wzajemnie, tworząc bogatą mieszankę narodowościową. Wśród ludzi, którzy tu się osiedlili nie brakło też polskiej szlachty, która później wtopiła się w tutejszy lud, przyjmując jego obyczaje.
Ten okres dziejów, zdaniem Stanisława Vincenza kończy się wraz z I rozbiorem, kiedy ziemię te przejęły Austro-Węgry. Wówczas słabe instytucje Rzeczpospolitej, nie ingerujące w życie górali, zastąpiła sprawna biurokracja cesarska. Austriacy ani myśleli zostawiać Hucułów samym sobie i starali się narzucić im, tak jak innym poddanym, różnego rodzaju powinności. Najdotkliwszą bodaj była służba wojskowa, daleko od rodzinnych gór, a jak wiadomo: „Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie”. Do czasów I wojny światowej region ten będący częścią autonomicznej Galicji, należał do monarchii Austriacko – Węgierskiej.
Podróże do korzeni
Pod koniec XIX wieku sposób życia Hucułów, nie tknięty współczesną cywilizacją, a także ich wierzenia, obyczaje, folklor stały się inspiracją dla ukraińskich i polskich pisarzy, poetów, malarzy i muzyków, a nawet architektów. Wielu twórców obu narodowości wyruszyło w Karpaty. Ukraińcy marzący o niepodległym państwie, tu m.in. szukali odrodzenia narodowego. Dla Polaków była Huculszczyzna stawała się również częścią narodowej tradycji i kultury.
Karpaty Wschodnie przyciągały coraz więcej „mieszczuchów”, nie tylko twórców, ale również miłośników, gór, czy po prostu osób chcących wypocząć w pięknym i owianym legendą miejscu. Krzyworównia – „Zakopane Karpat Wschodnich” stało się mekką elity kulturalnej Lwowa. Ale Krzyworównia była też zwana „Ukraińskimi Atenami” i „Letnią stolica ukraińskiej kultury”. W Żabiem (dziś Werchowyna) szukali natchnienia najwybitniejsi pisarze i poeci Ukrainy, m.in. Ivan Franko, Lesia Ukainka, Mychajło Kociubyński. W obu językach: polskim i ukraińskim powstały huculskie epopeje. Autorem polskiej. zatytułowanej „Na wysokiej połoninie”, był Stanisław Vincenz. Pierwsza część tego dzieła: „Prawda starowieku” została opublikowana w 1936 r. Wcześniejsza była książka Mychajły Kociubynskiego, pt. „Cienie zapomnianych przodków”.
Rozwój regionu, w tym turystyki przyspiesza wybudowanie na przełomie XIX i XX wieku linii kolejowych do Czerniowiec i Rachowa. Trasy te, będące arcydziełem technicznym polskich inżynierów, istnieją i służą do dziś. Podróż pociągiem jest niemała atrakcją turystyczną, możemy podziwiać tunele i imponujące kamienne wiadukty, m.in. w Worochcie.
Czas podziałów
Pod koniec XIX wieku odżyły narodowe aspiracje Ukraińców, a jednocześnie wzmogły się nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości. Ten proces przyspieszyła jeszcze bardziej zbliżająca się wojna światowa. Oba narody marzyły o niepodległych państwach, a Huculszczyznę widziały w jego granicach. Na region ten spoglądali również Rumuni, Czesi i Słowacy, a także Węgry. Konflikty były więc nieuniknione.
W momencie wybuchu I wojny światowej Huculi nie byli jeszcze grupą etniczną o wyraźnie określonej świadomości narodowej. Jednak język i wyznanie greko-katolickie w naturalny sposób łączyło ich z resztą Ukraińców zamieszkujących Galicję Wschodnią. Mimo to Huculi nie brali udziału w narodowym ruchu ukraińskim.
Legiony na Huculszczyźnie
Młodzieży Polska
Patrz na ten krzyż
Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż
przechodząc góry, doliny i wały
do Ciebie, Polsko i dla Twej chwały
napis wykuty pod krzyżem na Przełęczy Legionów
Pierwsze polskie – narodowe oddziały wojskowe pojawiły się w tych rejonach już w 1914 r. Od miejscowości Nadwórna zaczyna się szlak bojowy II Brygady Legionów, zwanej „Żelazną” lub „Karpacką”.
Brygada ta jesienią 1914 r. otrzymała rozkaz przygotowania ofensywy w kierunku Nadwórnej i Stanisławowa. Aby umożliwić przejście przez dzikie, zalesione i niedostępne dla wojska Gorgany, należało zbudować drogę. Na jej miejsce wybrano przełęcz na górze Ragodze. Trakt zbudowany z kamieni i okrąglaków ułożyli legioniści wspierani przez miejscowych Hucułów i kompanię cesarsko-królewskiej armii. Pod koniec października „Droga Legionów” była gotowa i w listopadzie oddziały brygady znalazły się na Huculszczyźnie, gdzie na przełomie listopada i grudnia odpierały ofensywę dwóch rosyjskich dywizji nacierających w kierunku Bukowiny. Walki prowadzone były w niezwykle ciężkich warunkach, brygada poniosła znaczne straty i pilnie potrzebowała uzupełnień. Polakom udało się zwerbować do swoich szeregów 120 górali, tworząc w ten sposób kompanię Huculską. Dowodził nią por. Edward Szerauc.
Strzelcy siczowi
Równolegle swoje odziały wojskowe tworzyli także Ukraińcy. Podobnie jak Legiony Polskie, powstawały one za zgodą władz austriackich i brały udział w walkach z Rosjanami. Legion Ukraińskich Strzelców Siczowych we wrześniu 1914 r. wyruszył na front w Karpaty Wschodnie. Jedna z kompanii tej formacji była utworzona m.in. z ochotników pochodzących z Huculszczyzny.
W okresie od listopada 1914 r. do lutego 1915 r. poszczególne sotnie Ukraińskich Strzelców Siczowych walczyły w Beskidach Pokucko - Bukowińskich oraz również na Huculszczyźnie, gdzie podobnie jak Polacy, spotkali się z życzliwością i pomocą jej mieszkańców. Huculi byli bowiem dobrymi informatorami oraz pełnili funkcje przewodników. Jednocześnie wszystkim żołnierzom formacji walczących w Karpatach z Rosjanami (Polakom, Ukraińcom, Czechom i Niemcom) nieśli bezinteresowną i różnoraką pomoc, głównie rannym, głodnym i przemarzniętym.
Ciężkie walki spowodowały znaczne straty w oddziałach ukraińskich. Dlatego Ukraińcy, tak samo jak Polacy, próbowali werbować Hucułów do służby w swoich szeregach. W wyniku tego zimą i wiosną 1915 r. trwała swoista rywalizacja o ochotników. Dla Ukraińców była to również próba rozbudzenia uczuć narodowych wśród słabo uświadomionych górali. W ten sposób w 1916 r. powstała sotnia (kompania) Huculska.
Od walki do sojuszu
W listopadzie 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, ale kształt jej granic wciąż pozostawał sprawą otwartą. Już 1 listopada zaczęły się walki z Ukraińcami o Lwów, które dały początek wojnie między Polską a powstałą w tym samym czasie Zachodnio - Ukraińską Republiką Ludową.
W walkach tych ważne znaczenie miały tereny karpackie. Dla młodej państwowości ukraińskiej teren ten miał znaczenie strategiczne, ponieważ tamtejszymi liniami kolejowymi Ukraińcy otrzymywali uzupełnienia z włoskich obozów jenieckich, w których przebywali jeńcy, byli żołnierze armii austro - węgierskiej pochodzenia ukraińskiego oraz ochotnicy do Ukraińskiej Armii Halickiej werbowani w Wiedniu. W styczniu 1919 r. ukraińscy działacze niepodległościowi ogłosili powstanie Republiki Huculskiej jako integralnej części składowej Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej. Ostatecznie wojnę o Galicję Wschodnią wygrali Polacy. Młoda państwowość ukraińska została zduszona przez równie młodą państwowość polską.
Koncepcja Józefa Piłsudskiego, dotycząca przyszłego kształtu i roli Polski w Europie zakładała stworzenie federacji państw środkowoeuropejskich, tj. Polski, Ukrainy, Białorusi i Litwy. Tylko takie państwo, zdaniem przyszłego marszałka, mogło obronić się przed zakusami odwiecznych wrogów: Niemiec i Rosji. Dlatego Polska zawarła sojusz z Ukraińska Republiką Ludową, na czele której stała ataman Semen Petlura. Polacy i Ukraińcy zdobyli Kijów, jednak sowiecka kontrofensywa odrzuciła sojusznicze wojska na przedpola Warszawy. Po zwycięskiej bitwie i wyparciu Sowietów z Polski, zawarto pokój z Rosja w Rydze, na mocy którego Ukrainą podzielono: część zachodnia przypadła Polsce, wschodnia Rosji Sowieckiej. W ten sposób runęła koncepcja Piłsudskiego i nadzieje Ukraińców na niepodległe państwo.
Okres międzywojenny
W II Rzeczpospolitej Huculszczyzna stała się częścią województwa Stanisławowskiego. Południowa „karpacka” część tego regionu wbiła się klinem między Rumunię i Czechosłowację. Granica z tym drugim państwem przechodzi przez grzbiet Czarnohory. Do dzisiaj zachowały się słupki graniczne, które teraz wyznaczają szlak turystyczny.
Na lata międzywojenne przypada rozkwit turystyki na Huculszczyźnie. Region ten, obok Zakopanego i Tatr staje się drugim ośrodkiem turystyki górskiej w Polsce. Na stacje kolejowe w Jaremczy i Worochcie przyjeżdżają bezpośrednie pociągi nie tylko ze Lwowa, ale także z Warszawy. Letnie wakacje spędzają tu także obcokrajowcy. Region staje się modny, dzięki swym walorom przyrodniczym, krajobrazowym, uzdrowiskowym, ale także ze względu na folklor huculski.
Szybko rozwijają się główne ośrodki wypoczynkowe: Jaremcze, Worochta, które uzyskały status uzdrowisk, a także Żabie, nieformalna stolica Huculszczyzny. Powstają stylowe pensjonaty, domy letniskowe, schroniska. W 1933 r. po wschodniej stronie Howerli utworzono Czarnohorski Park Narodowy obejmujący 1534 ha. W 1938 r. oddano do użytku nowoczesne i monumentalne obserwatorium astronomiczne na szczycie Popa Iwana, zwane „Białym Słoniem”. Szczególna uwagę poświęcono folklorowi huculskiemu, który otaczany był ochroną. Powstają m.in. muzea huculskie, działają zespoły artystyczne, teatry.
W przededniu wybuchu wojny w polskiej części Karpat Wschodnich istniało 58 schronisk, dalszych kilkanaście działało po czechosłowackiej stronie granicy. Oznakowano ponad 2000 kilometrów szlaków turystycznych, w tym 214 km Głównego Szlaku Beskidzkiego.
Koniec polskiej epoki
Rozstanie Polski z Huculszczyzną nastąpiło niezwykle szybko. 17 września 1939 r. wojska sowieckie wkraczają na terytorium wschodniej Polski. Niecałe pięć lat później sowieci zjawiają się u ponownie tym razem na dłużej, Huculszczyzna wchodzi w skład Związku Radzieckiego. W wyniku działań wojennych, zaniedbania, niszczenia zagładzie ulega niemal cała infrastruktura turystyczna, stylowa zabudowa, obserwatorium astronomiczne.
Jednocześnie zdumiewająco szybko znika Huculszczyzna ze świadomości Polaków. Pamięć Lwowa i Wilna pozostaje żywa, Karpat już nie. W czasach PRL nie wspominało się o tych ziemiach, ani w podręcznikach, ani w literaturze. Czasami jeszcze przy ogniskach śpiewano „Czerwony pas”, ale nie wszyscy tak naprawdę zdawali sobie sprawę skąd pochodzi i o kim jest ta pieśń.
W czasach radzieckich Karpaty Wschodnie są niedostępne nawet dla obywateli „bratnich” krajów socjalistycznych. Zanika też turystyka w dawnym stylu, okoliczna ludność nie wynajmuje już pokojów letnikom, pensjonaty i hotele przejęło państwo, a schroniska zniszczono. Zamiast tego powstają bezstylowe betonowe turbazy i sanatoria.
Ponowne otwarcie
Sytuacja zmieniła się po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości. Karpaty Wschodnie ponownie otworzyły się dla turystów z Polski. Powoli tworzy się prywatny sektor turystyczny. Zaczęło się od drogich hoteli i luksusowych ośrodków wypoczynkowych. Teraz jednak coraz więcej mieszkańców tych rejonów postawiło na turystykę. Ludzie remontują i rozbudowują domy, stawiają domki letniskowe, pielęgnują otoczenie swoich siedzib. Powstaje coraz więcej pensjonatów i hotelików czystych, zadbanych i wygodnych. Otwiera się coraz więcej lokali gastronomicznych na dobrym poziomie.
O ile widoczna jest troska pojedynczych osób, rodzin, czy firm turystycznych o dobry standard wypoczynku ich gości, to brakuje takiej troski na szczeblu wojewódzkim, powiatowym, czy gminnym. Prawie nie ma infrastruktury turystycznej, informacji, kuleje komunikacja. Na szczęście te wszystkie niedogodności niwelują gospodarze, którzy dbają o swoich turystów. Uczynni i serdeczni właściciele kwater, czy pensjonatów opiekują się turystami już od momentu, kiedy wysiądą oni z pociągu lub autobusu, chętnie organizują wycieczki samochodowe, rowerowe i piesze.
Z roku na rok rośnie liczba turystów z Polski. Jednak region ten czeka wciąż na ponowne odkrycie przez naszych rodaków. Ukraińcy bardzo liczą na gości z Polski. Nadal jednak brakuje informacji i promocji w naszym kraju. Ci, którzy już tam byli, chętnie wracają, często wiele razy, zachęcając innych. Obok Polaków w Karpatach ukraińskich można spotkać też gości z Austrii, Niemiec, Czech, Słowacji, a nawet USA i Kanady (głównie diaspora ukraińska).
Ukraińcy są dumni ze swoich gór. Teraz często ponownie odkrywają dzieje tych rejonów, gdzie kształtowała się ukraińska świadomość narodowa. Do folkloru tych ziem często nawiązują współcześni pisarze ukraińscy.
Pozostały pamiątki
Pomimo, że Polska odeszła stamtąd ponad 60. lat temu pozostało jeszcze sporo polskich śladów. Często są to już tylko ruiny, jak np. obserwatorium astronomiczne, resztki schronisk, czy kościołów. Pamiątki obecności Polaków na tych ziemiach widzimy w architekturze dawnych willi, pensjonatów, kościołów, dworców kolejowych. Spotykamy je na cmentarzach, pomnikach. Świadomość wspólnej polskiej i ukraińskiej przeszłości tych ziem ma również wielu mieszkańców tych ziem. Nie tylko świadomość, ale często także niemało wiedzę na temat tamtych czasów.
(Zebrane z internetu)
Od końca XIX wieku folklor huculski i przyroda Karpat Wschodnich były natchnieniem dla pisarzy, artystów polskich i ukraińskich. Do wybuchu II wojny światowej dynamicznie rozwija się również turystyka. Huculszczyzna staje się jednym z największych ośrodków turystycznych ówczesnej Polski.
Niestety pamięć o tym miejscu zaczęła szybko zanikać z naszej świadomości narodowej. Dopiero od lat dziewięćdziesiątych Polacy na nowo zaczynają przyjeżdżać w te rejony. Przyjeżdżają, bo warto tu być nie tylko ze względu na góry, ale także, aby na własne oczy zobaczyć ślady przeszłości tych ziem, które wielką rolę odegrały w historii i kulturze ukraińskiej i polskiej. Ukraiński wieszcz Iwan Franko powiedział, że nie ma dwóch narodów, które tak mocno zrosłyby się ze sobą, jak Polacy i Ukraińcy. Odkrywając ślady przeszłości, nawiązując znajomości i przyjaźnie, można samemu się przekonać, jak bardzo trafne są te słowa, wypowiedziane ponad sto lat temu.
Karpaty Ukraińskie są obecnie najbardziej dzikimi górami Europy. Obejmują obszar od Przełęczy Łupkowskiej w Polsce do przełęczy Predeal w Rumunii. Zbudowane są ze skał osadowych: piaskowca, wapienia i łupków krystalicznych. Góry te są rzadko zaludnione i silnie zalesione. Wierzchołki karpackich szczytów przekraczają granicę lasów, wkraczając w obszar subalpejski, gdzie występuje m.in. kosodrzewina i olcha zielona.
Czarnohora to jedyne na Ukrainie pasmo o wysokogórskim charakterze z piętrem roślinności alpejskiej. W niektórych miejscach możemy się spodziewać śniegu nawet w lipcu. Czarnohora ciągnie się od Przełęczy Jabłonickiej (Tatarskiej) na północy, do przełęczy Szybene na południu. Od północy taczają ją Gorgany Wschodnie i dolina Prutu, od północy i wschodu Beskidy Pokuckie i dolina Czarnego Czeremoszu, od wschodu i południa Połoniny Hryniawskie. Od południa Karpaty Marmaroskie i dolina Białej Cisy, a od zachodu Świdowiec i dolina Czarnej Cisy. Najwyższe szczyty Czarnohory to: Howerla (2058 m), Brebenieskuł (2037 m), Pop Iwan (2022 m) i Pietros (2020 m). Biją tu źródła Prutu, Czeremoszu i Białej Cisy. Główny grzbiet masywu ciągnie się od Howerli do Popa Iwana do Howerli i jest to najpopularniejszy i najbardziej uczęszczany szlak. Na wschód i północ od niego rozciąga się Karpacki Park Narodowy
GORGANY
Pasmo ciągnie się od doliny Świcy i Mizuńki na zachodzie, po dolinę Prutu i Przełęcz Jabłonicką (Tatarską) na wschodzie. Nazwa gór pochodzi od słowa: „horhan” oznaczającego rumowiska skalne. Odludne i dzikie góry poprzecinane są głębokimi dolinami. Pokryte są lasami bukowo-jodłowymi, a wyżej najwyższą w Karpatach kosodrzewiną. Najwyższy szczyt Sywula – 1836. Inne ważne szczyty to: Wysoka (1805 m), Bratkowska (1792 m), Doboszanka (1754 m.) i Syniak (1666 m).
ŚWIDOWIEC
Pasmo rozciągające się pomiędzy Czarnohorą a Gorganami, z najwyższym szczytem Bliźnicą 1883 m. Cechą charakterystyczną Świdowca są cztery zalesione ramiona, odchodzące od głównego grzbietu, zwana Płajami Świdowieckimi. Góry porośnięte są lasami do wysokości 1300 m, powyżej spotyka się zarośla karłowatego jałowca. Po stronie północnej pasma Świdowca zbiegające doliny maja w górnych częściach wspaniałe kotły, pozostałe z epoki lodowców.
Henryk Gąsiorowski (major WP, autor przedwojennych przewodników turystycznych po Karpatach) napisał kiedyś, że „Huculi to najciekawszy zabytek etnograficzny nie tylko na ziemiach polskich, lecz i w Europie”.
Rzeczywiście, to wyjątkowy lud, ci Huculi. Stanowią niespotykaną mieszaninę antropologiczną i kulturową. Można spotkać wśród nich typy polskie, ukraińskie, węgierskie, rumuńskie, a nawet cechy antropologiczne tureckie i tatarskie czy wreszcie cygańskie i ormiańskie. Mieszanka krwi, niezależność, jaką dają nieprzebyte góry, koczowniczy tryb życia, ukształtowały lud pełen romantyzmu, pierwotnej szlachetności, poczucia honoru i dumy.
Hucuł od narodzenia do śmierci żył w świecie magii, wierzeń i demonów. Lasy, połoniny, potoki zaludniały różnego rodzaju złe siły. Człowiek mógł się przed nimi bronić zaklęciem, zielem, modlitwą.
To wymieszanie ludnościowe i językowe, a także obyczajowe, spowodowało, iż folklor huculski stał się wyjątkowo bogaty. Dominują w nim związane z pasterstwem elementy wołoskie oraz ukraińskie i polskie.
Tradycje, obyczaje, świadomość własnej odrębności były na tyle silne, że w dużej części przetrwały największy kataklizm, jaki dotknął te ziemie, czyli epokę Związku Radzieckiego. Hucuł zawsze miał duszę wolnego człowieka, a takie poczucie wolności dawały góry, dzika przyroda, gdzie żaden pan, czy sekretarz się nie zapuścił.
Wśród Hucułów niewielu jest rolników, ludność, jak dawniej, żyje z wyrębu lasów i pasterstwa. Charakterystyczną cechą kultury huculskiej są ogromne wsie, np. Werchowyna (dawnej Żabie) rozciąga się na powierzchni ponad 600 km kw. Poszczególne domy przedzielają wielkie pastwiska i łąki.
Liczbę ludności huculskiej szacuje się dziś na 300 tys. Posługują się oni gwarą huculską, mową z grupy karpackiej języków ruskich, blisko związanych z językiem ukraińskim. Zdaniem części językoznawców jest to dialekt języka ukraińskiego.
Zachowały się jeszcze tradycyjne domostwa, czyli kompleksy budynków otoczone masywnym płotem z bramą. Huculi nazywają ja grażdą. Prosta budowla stawiana wysoko w górach, służąca za mieszkanie drwalom i pasterzom to koliba.
Na przełomie XIX i XX wieku ku kulturze huculskiej zwrócili się pisarze i artyści, zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. O Hucułach opowiada epopeja Stanisława Vincenza: „Na wysokiej połoninie”, którą niektórzy porównywali do „Pana Tadeusza”. Dla twórców ze Lwowa i Galicji Huculszczyzna była tym, czym Podhale dla Krakowian.
Tradycyjny styl życia, ubiór, folklor i wierzenia pozostają żywe, aż po dziś dzień. Przekonaj się o tym sam.
Iwano – Frankowsk (Stanisławów)
Jest jednym z głównych miast zachodniej Ukrainy. Liczy blisko 240 tys. mieszkańców. Do 1962 r. nosił nazwę Stanisław, w czasach polskich Stanisławów. Miasto założył w 1662 r. hetman Stanisław Potocki, nadając mu nazwę na cześć swego syna. W 1962 r. Stanisław przemianowano na Iwano – Frankowsk, na część ukraińskiego poety narodowego Iwana Franki.
Centrum miasta robi bardzo przyjemne wrażenie. Po pożarze w 1868 r. zostało odbudowane na nowo, dając pole do popisu znakomitym architektom. Ważniejsze zabytki Stanisławowa skupione są blisko siebie w centrum. Warto zwrócić uwagę na charakterystyczny ratusz, całkowicie przebudowany w stylu konstruktywistycznym w latach 1929-32. Niedaleko wznosi się kościół Najświętszej Maryi Panny. Świątynia została zbudowana na przełomie XVII i XVIII wieku, według projektów Corazziniego i była sanktuarium rodowym Potockich. Dziś kościół jest zamknięty i pełni rolę muzeum. Na tym samym placu wznosi się barokowy kościół Jezuitów, który pełni teraz rolę grekokatolickiej katedry. Warto zwrócić uwagę także na kościół ormiański, należący od 1990 r. do autokefalii ukraińskiej. Obok kościoła wznosi się, ponownie czynna Synagoga Postępowa. Na placu Mickiewicza zachował się pomnik wieszcza z 1898 r. Śródmieście otaczają XIX wieczne planty. Warto zwrócić również uwagę na budynek dworca kolejowego.
Przed XX wojną światową Stanisławów był stolicą województwa. W czasie I wojny istniał tu silny ośrodek ukraińskiego odrodzenia narodowego. Dzisiaj mówi się, że jest to najbardziej ukraińskie miasto, mało tu osiedleńców z innych części dawnego imperium. Miasto jest jednym z najważniejszych ośrodków kulturalnych na Ukrainie. W czasie wyborów prezydenckich Wiktor Juszczenko zdobył tu niemal 100 procent głosów.
Iwano-Frankowsk ma bezpośrednie połączenie m.in. z Warszawą i Przemyślem oraz kolejowe z Przemyślem. Stąd najdogodniej jest wyruszyć na Huculszczyznę i Zakarpacie.
Warto zatrzymać się na noc w Stanisławowie. Można polecić hotel Nadia, dwójka „standard” z łazienką kosztuje 200 hr w tym śniadanie: www.nadia.if.ua. Tańszy jest hotel Dniestr – dwójka bez łazienki, woda tylko rano to wydatek ok. 65 hr. Hotel znajduje się w samym centrum, dojazd taksówką do hoteli: Nadia – ok. 6 hr, Dniestr – ok. 8 hr.
Zwiedzania miasta nie zajmuje dużo czasu, wszystkie ważniejsze zabytki skupione są w samym centrum, można powiedzieć, że dokoła ratusza. W budynku tym znajduje się informacja turystyczna, obok w kiosku można kupić plan miasta. W centrum znajduje się kilka niezłych pubów i restauracji.
Jaremcze,
znajdujące się 65 km na południe od Iwano-Frankowska nad rzeką Prut jest największym kurortem w Karpatach Ukraińskich. Nazwa tego, blisko 9. tysięcznego miasta pochodzi od jego założyciela, niejakiego Jaremy. Jaremcze rozwijało się gwałtownie pod koniec XIX wieku i później w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. W 1937 r. wypoczywało tu 10 tys. wczasowiczów, działały 2 hotele, 44 pensjonaty, wybudowano 56 willi, o takich nazwach jak: „Przystań”, „Morskie oko”, „Raj”, „Warszawianka”. Dzisiaj także Jaremcze ma bogatą bazę wypoczynkową: hotele, ośrodki, sanatoria, pensjonaty, biura turystyczne, restauracje. Jest tu także supermarket i bankomaty.
Atrakcją miasta są m.in. wodospady na Prucie, źródła wody mineralnej, tereny spacerowe, jarmark huculski. Warto zobaczyć dwie zabytkowe cerkwie: św Jana Miłościwego z XVIII w. i św. Michała Archanioła z XVII w, która znajduje się w Dorze, na przedmieściach Jaremczy. Zachowała się jeszcze przedwojenna zabudowa willowa, wzdłuż głównej ulicy, trochę za centrum w kierunku Worochty. Idąc tą drogą dojedziemy do jarmarku huculskiego, a jeszcze, trzeba przejść most na Prucie, a potem tory kolejowe dojdziemy do wodospadów oraz karczmy Huculszczyzna i restauracji grażda. Obie warte odwiedzenia
Tatarów,
położony na wysokości 681 m n.p.m. znany jest ze znakomitego mikroklimatu. Nazwa upamiętnia Tatarkę, która została zamordowana przez Hucułów, po tym jak odłączyła się od swoich, podczas najazdu na te ziemie.
Worochta,
jest to jedna z najbardziej znanych wsi huculskich. W latach trzydziestych ub. wieku uzyskała status użyteczności publicznej i stała się jednym z centrów turystycznych. Wieś leży na wysokości 810-850 m n.p.m. i otoczona jest terenami Karpackiego Parku Narodowego. Działa tu ośrodek sportów narciarskich. Wjeżdżając do Worochty warto zatrzymać się przy wiaduktach kolejowych. Wzniesione na przełomie XIX i XX w, są wraz z całą linią kolejową arcydziełem sztuki inżynierskiej. Zwiedzanie najlepiej zacząć od centrum. Po lewe stronie znajduje się zabytkowy budynek dworca kolejowego, przechodząc nad torami dojdziemy do dawnego polskiego kościoła. Następnie wracamy do ulicy. Idziemy w kierunku przeciwnym do Jaremczy. Po drodze możemy podziwiać okazałe budynki dawnych willi letniskowych i pensjonatów. Za przejściem kolejowym idziemy pod górę, po lewej stronie znajduje się cmentarz, a na nim sporo przedwojennych nagrobków. Idąc dalej dochodzimy dodwóch cerkwi greko-katolickich. Warto zwiedzić szczególnie drewnianą XVIII-wieczną Narodzenia Maryi Panny. Do Worochty możemy dojechać mikrobusem lub pociągiem z Iwano-Frankowska i Jaremczy.
Jabłonica,
jest wsią, która powstała dzięki przejściu granicznemu z Polski na Węgry. Na wysokości 931 metrów położona jest Przełęcz Jabłonicka, od najdawniejszych czasów znane przejście przez Karpaty. Największą atrakcja tego miejsca są wspaniałe widoki.
Werchowyna (Żabie),
przyjezdnych wita tu napis: „Żabie, stolica Huculszczyzny”, tak określił tę miejscowość Iwan Franko. Wieś przeszła do legendy polskiej turystyki. Bywali tu nawet letnicy z Anglii oraz wybitni twórcy ukraińskiej i polskiej kultury. Dziś jest także jednym z centrów turystycznych Karpat Wschodnich. Niestety niewiele zachowało się z przedwojennego kurortu. Zabytkowa cerkiew, kościół katolicki, muzeum Huculskie w Ilcach,a także letniskowa zabudowa zostały wyburzone z czasach sowieckich. Na cmentarzu (trzeba skręcić w prawo przed mała cerkwią i przejść kawałek drogą w kierunku Czeremoszu) znajdują się pomniki polskich strażników granicznych, poległych w walce z bojówkami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i przemytnikami. Trzeba koniecznie obejrzeć muzeum Romana Kumłyka, tuż za centrum, po lewej stronie na wzgórzu, trzeba zapytać
Krzyworównia,
bardzo ładnie położona wieś nad Czeremoszem znana jest z zachowanej zabytkowej zabudowy. Miejscowość była bardzo popularna wśród ukraińskich twórców i pisarzy. W polskiej kulturze Krzyworównia zapisała się jako miejsce urodzenia Stanisława Vincenza. Warto zobaczyć XIX wieczną cerkiew, muzeum Iwana-Franki z ekspozycją poświęconą Vincenzowi, grażdę (huculskie domostwo) z 1750 r. Nazwa miejscowości pochodzi od określenia Krzywa Równia, „krzywa” (z zakrętami) jest dolina Czarnego Czeremoszu, a „równia” to równina na brzegami rzeki.
Kosów,
jest blisko 10. tysięcznym miasteczkiem i jednym z centrów Huculszczyzny. Miasteczko jest ośrodkiem rzemieślniczym. Działa tu jarmark huculski. Przed wojną było znanym ośrodkiem wypoczynkowym. Teraz dominuje nieciekawa współczesna zabudowa.
Jaworów
Zachował się tu, nietknięty przez kolektywizację ustrój rodowo – plemienny. Mieszkańcy od wieków zajmują się wytwarzaniem sztuki i strojów ludowych.
Szeszory
Była to wieś polskich Hucułów, potomków szlachty, która będąc w konflikcie z prawem, uciekła tu przed władzą sądów I Rzeczpospolitej.
Kołomyja,
która liczy blisko 70 tys. mieszkańców jest drugim miastem w tym regionie, po Iwano – Frankowsku. Ładnie odnowione centrum zachowało klimat dawnego kresowego miasteczka. Warto odwiedzić Muzeum Huculszczyzny i Pokucia, Muzeum Pisanek (jedyne na świecie). Uwagę zwraca ratusz z 1877 r., a także Dom Sokoła, budynek Teatru, dworzec kolejowy. Można również zobaczyć kościół jezuitów, ponownie otwarty. Najcenniejszą budowlą miasta jest drewniana cerkiew Zwiastowania. Kołomyja ma bezpośrednie połączenia autobusowe m.in. z Warszawą, Lublinem, Przemyślem. Kolejowe z Przemyślem.
BURZLIWE DZIEJE
Do czasów I rozbioru Polski obszar dzisiejszej Huculszczyzny znajdował się w granicach I Rzeczpospolitej. Mieszkańcy tych ziem tworzyli wspólnoty pasterskie, egzystując niejako na marginesie historii. Ludy karpackie, prowadząc koczowniczy lub półkoczowniczy tryb życia przenikały się wzajemnie, tworząc bogatą mieszankę narodowościową. Wśród ludzi, którzy tu się osiedlili nie brakło też polskiej szlachty, która później wtopiła się w tutejszy lud, przyjmując jego obyczaje.
Ten okres dziejów, zdaniem Stanisława Vincenza kończy się wraz z I rozbiorem, kiedy ziemię te przejęły Austro-Węgry. Wówczas słabe instytucje Rzeczpospolitej, nie ingerujące w życie górali, zastąpiła sprawna biurokracja cesarska. Austriacy ani myśleli zostawiać Hucułów samym sobie i starali się narzucić im, tak jak innym poddanym, różnego rodzaju powinności. Najdotkliwszą bodaj była służba wojskowa, daleko od rodzinnych gór, a jak wiadomo: „Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie”. Do czasów I wojny światowej region ten będący częścią autonomicznej Galicji, należał do monarchii Austriacko – Węgierskiej.
Podróże do korzeni
Pod koniec XIX wieku sposób życia Hucułów, nie tknięty współczesną cywilizacją, a także ich wierzenia, obyczaje, folklor stały się inspiracją dla ukraińskich i polskich pisarzy, poetów, malarzy i muzyków, a nawet architektów. Wielu twórców obu narodowości wyruszyło w Karpaty. Ukraińcy marzący o niepodległym państwie, tu m.in. szukali odrodzenia narodowego. Dla Polaków była Huculszczyzna stawała się również częścią narodowej tradycji i kultury.
Karpaty Wschodnie przyciągały coraz więcej „mieszczuchów”, nie tylko twórców, ale również miłośników, gór, czy po prostu osób chcących wypocząć w pięknym i owianym legendą miejscu. Krzyworównia – „Zakopane Karpat Wschodnich” stało się mekką elity kulturalnej Lwowa. Ale Krzyworównia była też zwana „Ukraińskimi Atenami” i „Letnią stolica ukraińskiej kultury”. W Żabiem (dziś Werchowyna) szukali natchnienia najwybitniejsi pisarze i poeci Ukrainy, m.in. Ivan Franko, Lesia Ukainka, Mychajło Kociubyński. W obu językach: polskim i ukraińskim powstały huculskie epopeje. Autorem polskiej. zatytułowanej „Na wysokiej połoninie”, był Stanisław Vincenz. Pierwsza część tego dzieła: „Prawda starowieku” została opublikowana w 1936 r. Wcześniejsza była książka Mychajły Kociubynskiego, pt. „Cienie zapomnianych przodków”.
Rozwój regionu, w tym turystyki przyspiesza wybudowanie na przełomie XIX i XX wieku linii kolejowych do Czerniowiec i Rachowa. Trasy te, będące arcydziełem technicznym polskich inżynierów, istnieją i służą do dziś. Podróż pociągiem jest niemała atrakcją turystyczną, możemy podziwiać tunele i imponujące kamienne wiadukty, m.in. w Worochcie.
Czas podziałów
Pod koniec XIX wieku odżyły narodowe aspiracje Ukraińców, a jednocześnie wzmogły się nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości. Ten proces przyspieszyła jeszcze bardziej zbliżająca się wojna światowa. Oba narody marzyły o niepodległych państwach, a Huculszczyznę widziały w jego granicach. Na region ten spoglądali również Rumuni, Czesi i Słowacy, a także Węgry. Konflikty były więc nieuniknione.
W momencie wybuchu I wojny światowej Huculi nie byli jeszcze grupą etniczną o wyraźnie określonej świadomości narodowej. Jednak język i wyznanie greko-katolickie w naturalny sposób łączyło ich z resztą Ukraińców zamieszkujących Galicję Wschodnią. Mimo to Huculi nie brali udziału w narodowym ruchu ukraińskim.
Legiony na Huculszczyźnie
Młodzieży Polska
Patrz na ten krzyż
Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż
przechodząc góry, doliny i wały
do Ciebie, Polsko i dla Twej chwały
napis wykuty pod krzyżem na Przełęczy Legionów
Pierwsze polskie – narodowe oddziały wojskowe pojawiły się w tych rejonach już w 1914 r. Od miejscowości Nadwórna zaczyna się szlak bojowy II Brygady Legionów, zwanej „Żelazną” lub „Karpacką”.
Brygada ta jesienią 1914 r. otrzymała rozkaz przygotowania ofensywy w kierunku Nadwórnej i Stanisławowa. Aby umożliwić przejście przez dzikie, zalesione i niedostępne dla wojska Gorgany, należało zbudować drogę. Na jej miejsce wybrano przełęcz na górze Ragodze. Trakt zbudowany z kamieni i okrąglaków ułożyli legioniści wspierani przez miejscowych Hucułów i kompanię cesarsko-królewskiej armii. Pod koniec października „Droga Legionów” była gotowa i w listopadzie oddziały brygady znalazły się na Huculszczyźnie, gdzie na przełomie listopada i grudnia odpierały ofensywę dwóch rosyjskich dywizji nacierających w kierunku Bukowiny. Walki prowadzone były w niezwykle ciężkich warunkach, brygada poniosła znaczne straty i pilnie potrzebowała uzupełnień. Polakom udało się zwerbować do swoich szeregów 120 górali, tworząc w ten sposób kompanię Huculską. Dowodził nią por. Edward Szerauc.
Strzelcy siczowi
Równolegle swoje odziały wojskowe tworzyli także Ukraińcy. Podobnie jak Legiony Polskie, powstawały one za zgodą władz austriackich i brały udział w walkach z Rosjanami. Legion Ukraińskich Strzelców Siczowych we wrześniu 1914 r. wyruszył na front w Karpaty Wschodnie. Jedna z kompanii tej formacji była utworzona m.in. z ochotników pochodzących z Huculszczyzny.
W okresie od listopada 1914 r. do lutego 1915 r. poszczególne sotnie Ukraińskich Strzelców Siczowych walczyły w Beskidach Pokucko - Bukowińskich oraz również na Huculszczyźnie, gdzie podobnie jak Polacy, spotkali się z życzliwością i pomocą jej mieszkańców. Huculi byli bowiem dobrymi informatorami oraz pełnili funkcje przewodników. Jednocześnie wszystkim żołnierzom formacji walczących w Karpatach z Rosjanami (Polakom, Ukraińcom, Czechom i Niemcom) nieśli bezinteresowną i różnoraką pomoc, głównie rannym, głodnym i przemarzniętym.
Ciężkie walki spowodowały znaczne straty w oddziałach ukraińskich. Dlatego Ukraińcy, tak samo jak Polacy, próbowali werbować Hucułów do służby w swoich szeregach. W wyniku tego zimą i wiosną 1915 r. trwała swoista rywalizacja o ochotników. Dla Ukraińców była to również próba rozbudzenia uczuć narodowych wśród słabo uświadomionych górali. W ten sposób w 1916 r. powstała sotnia (kompania) Huculska.
Od walki do sojuszu
W listopadzie 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, ale kształt jej granic wciąż pozostawał sprawą otwartą. Już 1 listopada zaczęły się walki z Ukraińcami o Lwów, które dały początek wojnie między Polską a powstałą w tym samym czasie Zachodnio - Ukraińską Republiką Ludową.
W walkach tych ważne znaczenie miały tereny karpackie. Dla młodej państwowości ukraińskiej teren ten miał znaczenie strategiczne, ponieważ tamtejszymi liniami kolejowymi Ukraińcy otrzymywali uzupełnienia z włoskich obozów jenieckich, w których przebywali jeńcy, byli żołnierze armii austro - węgierskiej pochodzenia ukraińskiego oraz ochotnicy do Ukraińskiej Armii Halickiej werbowani w Wiedniu. W styczniu 1919 r. ukraińscy działacze niepodległościowi ogłosili powstanie Republiki Huculskiej jako integralnej części składowej Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej. Ostatecznie wojnę o Galicję Wschodnią wygrali Polacy. Młoda państwowość ukraińska została zduszona przez równie młodą państwowość polską.
Koncepcja Józefa Piłsudskiego, dotycząca przyszłego kształtu i roli Polski w Europie zakładała stworzenie federacji państw środkowoeuropejskich, tj. Polski, Ukrainy, Białorusi i Litwy. Tylko takie państwo, zdaniem przyszłego marszałka, mogło obronić się przed zakusami odwiecznych wrogów: Niemiec i Rosji. Dlatego Polska zawarła sojusz z Ukraińska Republiką Ludową, na czele której stała ataman Semen Petlura. Polacy i Ukraińcy zdobyli Kijów, jednak sowiecka kontrofensywa odrzuciła sojusznicze wojska na przedpola Warszawy. Po zwycięskiej bitwie i wyparciu Sowietów z Polski, zawarto pokój z Rosja w Rydze, na mocy którego Ukrainą podzielono: część zachodnia przypadła Polsce, wschodnia Rosji Sowieckiej. W ten sposób runęła koncepcja Piłsudskiego i nadzieje Ukraińców na niepodległe państwo.
Okres międzywojenny
W II Rzeczpospolitej Huculszczyzna stała się częścią województwa Stanisławowskiego. Południowa „karpacka” część tego regionu wbiła się klinem między Rumunię i Czechosłowację. Granica z tym drugim państwem przechodzi przez grzbiet Czarnohory. Do dzisiaj zachowały się słupki graniczne, które teraz wyznaczają szlak turystyczny.
Na lata międzywojenne przypada rozkwit turystyki na Huculszczyźnie. Region ten, obok Zakopanego i Tatr staje się drugim ośrodkiem turystyki górskiej w Polsce. Na stacje kolejowe w Jaremczy i Worochcie przyjeżdżają bezpośrednie pociągi nie tylko ze Lwowa, ale także z Warszawy. Letnie wakacje spędzają tu także obcokrajowcy. Region staje się modny, dzięki swym walorom przyrodniczym, krajobrazowym, uzdrowiskowym, ale także ze względu na folklor huculski.
Szybko rozwijają się główne ośrodki wypoczynkowe: Jaremcze, Worochta, które uzyskały status uzdrowisk, a także Żabie, nieformalna stolica Huculszczyzny. Powstają stylowe pensjonaty, domy letniskowe, schroniska. W 1933 r. po wschodniej stronie Howerli utworzono Czarnohorski Park Narodowy obejmujący 1534 ha. W 1938 r. oddano do użytku nowoczesne i monumentalne obserwatorium astronomiczne na szczycie Popa Iwana, zwane „Białym Słoniem”. Szczególna uwagę poświęcono folklorowi huculskiemu, który otaczany był ochroną. Powstają m.in. muzea huculskie, działają zespoły artystyczne, teatry.
W przededniu wybuchu wojny w polskiej części Karpat Wschodnich istniało 58 schronisk, dalszych kilkanaście działało po czechosłowackiej stronie granicy. Oznakowano ponad 2000 kilometrów szlaków turystycznych, w tym 214 km Głównego Szlaku Beskidzkiego.
Koniec polskiej epoki
Rozstanie Polski z Huculszczyzną nastąpiło niezwykle szybko. 17 września 1939 r. wojska sowieckie wkraczają na terytorium wschodniej Polski. Niecałe pięć lat później sowieci zjawiają się u ponownie tym razem na dłużej, Huculszczyzna wchodzi w skład Związku Radzieckiego. W wyniku działań wojennych, zaniedbania, niszczenia zagładzie ulega niemal cała infrastruktura turystyczna, stylowa zabudowa, obserwatorium astronomiczne.
Jednocześnie zdumiewająco szybko znika Huculszczyzna ze świadomości Polaków. Pamięć Lwowa i Wilna pozostaje żywa, Karpat już nie. W czasach PRL nie wspominało się o tych ziemiach, ani w podręcznikach, ani w literaturze. Czasami jeszcze przy ogniskach śpiewano „Czerwony pas”, ale nie wszyscy tak naprawdę zdawali sobie sprawę skąd pochodzi i o kim jest ta pieśń.
W czasach radzieckich Karpaty Wschodnie są niedostępne nawet dla obywateli „bratnich” krajów socjalistycznych. Zanika też turystyka w dawnym stylu, okoliczna ludność nie wynajmuje już pokojów letnikom, pensjonaty i hotele przejęło państwo, a schroniska zniszczono. Zamiast tego powstają bezstylowe betonowe turbazy i sanatoria.
Ponowne otwarcie
Sytuacja zmieniła się po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości. Karpaty Wschodnie ponownie otworzyły się dla turystów z Polski. Powoli tworzy się prywatny sektor turystyczny. Zaczęło się od drogich hoteli i luksusowych ośrodków wypoczynkowych. Teraz jednak coraz więcej mieszkańców tych rejonów postawiło na turystykę. Ludzie remontują i rozbudowują domy, stawiają domki letniskowe, pielęgnują otoczenie swoich siedzib. Powstaje coraz więcej pensjonatów i hotelików czystych, zadbanych i wygodnych. Otwiera się coraz więcej lokali gastronomicznych na dobrym poziomie.
O ile widoczna jest troska pojedynczych osób, rodzin, czy firm turystycznych o dobry standard wypoczynku ich gości, to brakuje takiej troski na szczeblu wojewódzkim, powiatowym, czy gminnym. Prawie nie ma infrastruktury turystycznej, informacji, kuleje komunikacja. Na szczęście te wszystkie niedogodności niwelują gospodarze, którzy dbają o swoich turystów. Uczynni i serdeczni właściciele kwater, czy pensjonatów opiekują się turystami już od momentu, kiedy wysiądą oni z pociągu lub autobusu, chętnie organizują wycieczki samochodowe, rowerowe i piesze.
Z roku na rok rośnie liczba turystów z Polski. Jednak region ten czeka wciąż na ponowne odkrycie przez naszych rodaków. Ukraińcy bardzo liczą na gości z Polski. Nadal jednak brakuje informacji i promocji w naszym kraju. Ci, którzy już tam byli, chętnie wracają, często wiele razy, zachęcając innych. Obok Polaków w Karpatach ukraińskich można spotkać też gości z Austrii, Niemiec, Czech, Słowacji, a nawet USA i Kanady (głównie diaspora ukraińska).
Ukraińcy są dumni ze swoich gór. Teraz często ponownie odkrywają dzieje tych rejonów, gdzie kształtowała się ukraińska świadomość narodowa. Do folkloru tych ziem często nawiązują współcześni pisarze ukraińscy.
Pozostały pamiątki
Pomimo, że Polska odeszła stamtąd ponad 60. lat temu pozostało jeszcze sporo polskich śladów. Często są to już tylko ruiny, jak np. obserwatorium astronomiczne, resztki schronisk, czy kościołów. Pamiątki obecności Polaków na tych ziemiach widzimy w architekturze dawnych willi, pensjonatów, kościołów, dworców kolejowych. Spotykamy je na cmentarzach, pomnikach. Świadomość wspólnej polskiej i ukraińskiej przeszłości tych ziem ma również wielu mieszkańców tych ziem. Nie tylko świadomość, ale często także niemało wiedzę na temat tamtych czasów.
(Zebrane z internetu)
3fun - bo quady są naszą pasją
czekam z niecierpliwością na dalsze informacje
Pisałeś gdzieś że mieliście rejestracje i dokumety ale nie za bardzo zgadzało się to z faktycznym sprzętem - jak coś źle napisałem to mnie popraw... zastanawiam sie czy jak bym jechał bruinem z rejestracją od innego bruina to by się zorientowali - prawda jest taka ze mogą sprawdzić numery silnika itd..
Pisałeś gdzieś że mieliście rejestracje i dokumety ale nie za bardzo zgadzało się to z faktycznym sprzętem - jak coś źle napisałem to mnie popraw... zastanawiam sie czy jak bym jechał bruinem z rejestracją od innego bruina to by się zorientowali - prawda jest taka ze mogą sprawdzić numery silnika itd..
staram się...
- Grzegorz Głowienka
- Administrator
- Posty: 2030
- Rejestracja: ndz 14 sie, 2005
- Quad:: testowy :)
- Imię: Grzegorz
- Lokalizacja: mazowieckie
- Kontakt:
Na prośbę Krzyśka zamieściłem na FTPie Quadzikowym plik z mapami i tackami z ich wyprawy na Ukrainę.
Kliknij tu, żeby pobrać - plik jest spakowany zipem i zajmuje 14,7 MB
Kliknij tu, żeby pobrać - plik jest spakowany zipem i zajmuje 14,7 MB
Ostatnio zmieniony sob 09 cze, 2007 przez Grzegorz Głowienka, łącznie zmieniany 2 razy.
- Krzysztof Wronowski
- Posty: 1339
- Rejestracja: pn 29 sie, 2005
- Lokalizacja: Warszawa
Pogranicznicy są bardzo skrupulatni , i w jednym z quadów zaczeli szukać numerów , ale nie mogąc ichy znaleźć zrezygnowali. jestem pewien że jakaś kwota załagodziła by sytuację , ale radzę być drobiazgowym by nie narobić sobie kłopotów. Lepiej przekroczyć granicę z przyczepką lub busem.
3fun - bo quady są naszą pasją