Kiedy słupek rtęci bije rekordy, a duchota nie pozwala oddychać, pomyślcie o Islandii. To najbardziej lodowe państwo Europy gorąco serwuje: zamiast topiącego się asfaltu - który zresztą jest tam rzadkością - wulkany, bulgocące błota i siarkowe źródła
Jak na "kraj lodu" (iceland) przystało, zmarzlina pokrywa aż 11 jego procent. Tylko jeden z islandzkich lodowców - Vatnajökull - liczy sobie 8300 km kw. czyli więcej niż wszystkie inne lodowce Europy i jest największym nie tylko na wyspie, ale i całym kontynencie. W porównaniu z tą wielką, białą plamą, reszta Islandii z okien samolotu wygląda na przeraźliwie szarą: ciągnące się połacie zajmują pola zastygłej lawy i wulkanicznych popiołów. Ponieważ licząca sobie 20 mln lat wyspa jest geologicznym oseskiem, jej wnętrze wciąż żyje i daje o sobie znać wybuchającymi co jakiś czas wulkanami, tryskającymi gejzerami i cuchnącymi, błotnymi fumarolami. Przemierzając jej bezdroża łatwiej znaleźć gorące źródło w środku niczego niż choćby jedno drzewko: zniszczone przez żywioły i przetrzebione przez człowieka przed wiekami lasy, Islandczycy dopiero nasadzają na nowo, a każdy świerk napawa ich taką dumą, że w weekend można pod nim znaleźć przynajmniej jeden rozbity namiot. Aby ogrzać mieszkania, a zimą nawet chodniki, co zapobiegnie zaleganiu na nich śniegu, dzisiaj nie wycina się drzew, tylko wykorzystuje energię z wnętrza ziemi.
Islandia kuchnia
Na Islandii wszystko jest "naj". Wyspa jest najbardziej wysuniętym na zachód skrawkiem Europy, a jej stolica - położoną najdalej na północy stolicą świata. Od wschodniego wybrzeża Stanów dzieli ją mniej niż 5 godzin lotu, a od Grenlandii - niecałe 300 km. Jej część geologicznie jest zresztą Ameryką: zachodnią Islandię przecina ryft kontynentalny, czyli miejsce, w którym stykają się płyty tektoniczne europejska i północnoamerykańska. Stojąc na zbudowanym na ryfcie moście, jedną nogą stoi się w Europie, a drugą - w Ameryce. Po zejściu z niego zdziwienie nie mija: gdy tylko przybysz przez bezkresne lawowe pola dojedzie do Reykiaviku, zacznie się zastanawiać, dlaczego w miejscu, które jest trochę Europą, a trochę Ameryką, jest tak wielu Azjatów? Dopiero uczynny miejscowy wyjaśni mu, że to mieszkańcy Grenlandii na zakupach - dla wielu z nich to zwyczajnie najbliższe duże miasto. Przymiotnik "duży" interpretuje się tu nieco inaczej.
Islandia jest jednym z najrzadziej zaludnionych miejsc na ziemi: jej cała populacja liczy około 300 tys. mieszkańców, czyli mniej więcej tyle, co Białystok. Trzy czwarte spośród nich mieszka w stolicy, a większość z pozostałych - w drugim co do wielkości mieście Akureyri. Kiedy się przemierza wyspę najpopularniejszą trasą - słynną Ring Road, główną drogą numer 1 (drogi numer 2, 3, czy 4 nie ma) okrążającą ją wybrzeżem - na tablicach wraz z nazwami miejscowości czyta się liczby mówiące, ile osób tu mieszka. Liczby, znacznie grubsze i bardziej widoczne, pojawiają się również na tablicach przy szutrowych drogach odbijających z Ring Road w głąb interioru: oznaczają, ile kilometrów dzieli to miejsce od najbliższej stacji benzynowej, a nierzadko jest ich dobrze ponad 200. Do interioru mogą wjechać tylko samochody z napędem na cztery koła - znakiem rozpoznawczym potężnych maszyn są ustawione jeden obok drugiego kanistry z benzyną. Auta zwykle poruszają się po trzy, cztery razem na wypadek, gdyby któreś z nich utknęło. Mapa poznaczona nitkami dróg nie pokazuje, że w miejscach, w których krzyżują się one z rzekami, trzeba je po prostu pokonać w bród. W interiorze mosty są dużą rzadkością.
Wbrew pierwszym wrażeniem ze stołecznych ulic największą mniejszością narodową na Islandii nie są Grenlandczycy, ale Polacy. Naszych rodaków mieszka tam "aż" 1012 tys. - pracują w rybołówstwie, na farmach, a nawet przy zbiorach bananów, które uprawia się w ogrzewanych wodą z wnętrza ziemi szklarniach. Polska była jednak kojarzona na Islandii na długo przed falą emigracji: najpopularniejszą słodyczą jest batonik Prince Polo, czyli Prins Póló. Kilkanaście lat temu islandzki prezydent odwiedzając Polskę powiedział, że "całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach - amerykańskiej cocacoli i polskim Prince Polo". Cocacoli Islandczycy piją oczywiście najwięcej w Europie.
Podstawą bardziej tradycyjnej kuchni islandzkiej są baranina i ryby. Według szacunków na lodowej wyspie żyje cztery razy więcej owiec niż ludzi żywiących się takimi smakołykami jak marynowany barani łeb, wędzone jądra, gotowane w żołądkach podroby czy nawet baranie oczy - mięso owiec, pasących się cały rok na bogatych w zioła łąkach, jest tu wyjątkowo smaczne. Jeszcze smaczniejsze - na dodatek bardzo tanie, co na generalnie drogiej Islandii jest ewenementem - są ryby: łososie, węgorze, dorsze, sole, śledzie, także krewetki. Jednak najsłynniejszym przysmakiem jest hakarl: pocięte w paski mięso rekina dojrzewające - czy jak niektórzy wolą: gnijące - przez długie tygodnie pod kamieniami, następnie wędzone i suszone. Znawcy twierdzą, że aby się nim móc naprawdę delektować, trzeba je trzymać z daleka od nosa, bo cuchnie mocniej niż fumarole. Na co dzień chętnie jada się mniej wyrafinowane ciemny chleb i skyr - rodzaj twarogu serwowany na słono albo z owocami.
Islandia i Islandczycy
Wywodzący się od Wikingów Islandczycy, przez wieki izolowani od reszty kontynentu i obcego materiału genetycznego, ze swojego pochodzenia i korzeni są bardzo dumni. Wyspa jest jednym z najpóźniej zasiedlonych kawałków Europy - w VIII w. pojawili się na niej celtyccy mnisi, a po kolejnym stuleciu - norwescy wikingowie, którzy swoją pierwszą osadę założyli w miejscu dzisiejszego Reykiaviku. W roku 930 powstał tzw. Althing, czyli zgromadzenie, na którym wszyscy mieszkańcy co roku demokratycznie decydowali o losach swojej ziemi. Przez kolejne wieki Islandia kwitła - jeszcze w X w. Wikingowie ruszyli w kierunku Grenlandii, w roku 1000. jako pierwsi Europejczycy dotarli do Ameryki, rozwijali kulturę i piśmiennictwo, zwłaszcza opowiadające o losach rodów sagi. To właśnie z nich wywodzi się większość dzisiejszych imion. Ponieważ Islandia pozostała jedynym krajem Wikingów, w którym wciąż zamiast nazwisk używa się przydomków, czyli imienia ojca, w szkolnej ławce obok Orła syna Wilka zasiada Brzoza (to oznacza imię Björk) córka Kamienia. Prawdziwym wyzwaniem jest dla przyjezdnych miejscowa książka telefoniczna - abonentów wymienia się według imion, a ponieważ Orłów synów Wilka jest wielu, dla rozróżnienia o którego chodzi, dodaje się jego zawód.
Równie dumni co z imion Islandczycy są z całego swojego języka - ponieważ przez wieki skrzętnie chronili go przed naleciałościami, jest on jednym z najstarszych żywych języków naszego kontynentu, niewiele zmienionym od czasów, gdy zapisywano w nim pierwsze sagi. Te zresztą wykorzystuje się do dzisiaj szukając islandzkiego określenia na pojawiające się nowinki - komputer, satelitę, czy rotawirusy (np. satelita powstał ze słów "sztuczny księżyc"). W przeliczeniu na jednego mieszkańca ilość publikowanych na Islandii książek jest imponująca, a ponieważ długie noce i posępne krajobrazy dają szczególne natchnienie, o miejscowych kryminałach robi się też coraz głośniej na świecie.
Islandia warto zobaczyć
Na Islandii trzeba zobaczyć koniecznie: Reykjavik oraz jedno z jego najnowszych muzeów - jedyne na świeci Muzeum Penisów; Błękitną Lagunę, czyli ciepłe jezioro z wodami uznawanymi za lecznicze; wodospady - przede wszystkim ogromny Detifoss, nazywany Niagarą Europy oraz kaskadowy Gullfoss; gejzery - Geysir (to od jego nazwy własnej powstało słowo "gezjer") i Strokkur, który wybucha co kilka minut na wysokość 20 - 30 metrów; jezioro Jokulsarlon z pływającymi po nim górami lodowymi; wieloryby wokół Husaviku; jezioro Mývatn i jego okolicę słynącą z wulkanicznych pseudokraterów, gotującego się siarkowego błota, geotermalnych kąpielisk i wyjątkowo uciążliwych muszek - ponieważ przyciąga je dwutlenek węgla; wulkan pod lodowcem Snćfellsjökull, przez który miała się rozpocząć "Wyprawa do wnętrza ziemi" opisana przez Juliusza Verne'a.