Majówka 2007 na quadzie
Ufff... Udało sie - dosłownie przetrwać... Ale jednym słowem należy Nasz wypad określić - BAJKA!
Miało z założenia być lajcikowo - a sam fakt spędzenia czasu w siodle quada przez 6 dni dał nam wszystkim w kość... Nawet Alekszowi trochę, choć to stworzenie Boże niewyżyte jest i łaknące przygód... Aby więcej błota, aby więcej wody
Dzisiejsza trasa to lekkimi skrótami gonitwa do domu. Zrobiliśmy w ciągu jednego dnia to co przejechaliśmy przez dni 3 czy może nawet i 4... Przeszło 170 km.
Dziś nie było już czasu na zwiedzanie i uciechę widokami, chociaż na szybkich szutrowych drogach przy prędkości ok. 80 km/h wprawne oko potrafiło wyłapać co nie co z otaczającego nas terenu... A choćby dawno już nie miałem okazji zobaczyć np. czarnego bociana, łabędzia(-cy) w gnieździe wysiadującego(-ej) jajo (-a), czaplę ze złapaną przed chwilą rybą w dziobie, świeżo wycięty przez bobry dosłownie prawie cały zagajnik drzew, polującą sforę jastrzębi, holowanej przez wędkarza sporej ryby czy też wyholowania przez nas Mercedesa, który wybrał sie na majówkę i utknął w drodze.... - do dzisiejszego dnia.
Wypad choć okazał się dość męczący, był najwspanialszą moją życiową (i chyba niekogo z nas nie obrażę jeśli za nas wszystkich odpowiem) tak długą przygodą na quadzie... Nazwałbym ją nieco nad wyraz lecz trafnie - 6-cio dniowy Raj na Ziemi. Naszej arcypięknej Polskiej Ziemi - i za "chiny ludowe" piękniejszego kraju nie ma na tym świecie
Bowiem każde z nas miało u boku swoje największe Miłości... Ukochaną osobę (my z Grzegorzem swoje żony - a one nas i Aleksz tatę - a tato syna ), długo oczekiwany i ukochany święty spokój i czas okraszony wolnością i swobodą oraz to co my quadziarze w tym wymiarze kochamy najbardziej - nasze wspaniale warczące i wszędołażące machiny z odrobiną dekadencji w postaci przepięknego terenu do jazdy (że o widokach jeszcze tu nie wspomnę).
Ze statystyk ogólnie ogarniając - jak Grzegorz (podobnie wyczerpany ostatkiem sił napisał) zaliczyliśmy 6 dniowy wypad w teren, odnotowując na licznikach przebiegu ok. 650 km. Specjalnie napisałem "około" ponieważ moja Bestia pokazywała to, Grzesia Kingquad siamto, a GPS owamto... Zaś uśredniając - tak właśnie wyjdzie
Średnią prędkość przejadu tu musi podpowiedzieć GPS Grzegorza - a dzisiejszym ostrym rajdem poprawiliśmy nasze błogie dotychczasowe lenistwo, nie mniej ogólnie jechaliśmy grubo ponad 25 godzin, nie odnotowaliśmy żadnej spowalniającej nas awarii czy też zalania sprzętu (może poza małym przypaleniem paska w BF podczas holu Aleksza, zapaleniem sie lampki paska - co okazało się być trybem inspekcyjnym i za chwile skasowanym, urwanym kierunkowskazem i przepaloną żarówką w Polarisku Aleksza...).
Było naprawdę bezpiecznie i zupełnie spokojnie, poza moimi obitymi palcami u rąk od gałęzi i podobnych, kilogramów kurzu który, jeszcze mam w nosie.
Pierwszą i w miarę najcieplejszą noc spędziliśmy w namiotach - nie mniej zmarzliśmy nieco, kolejne zaś noclegi spędzaliśmy w napotkanych "różnych" AgroTurystykach.
Specjalnie podkreśliłem "różnych" bowiem przyjemność czerpaliśmy z każdego noclegu... W jednym mieliśmy do dyspozycji bilard i stół ping-pongowy, w kolejnym zaś bawiąc się trywialną zabawą w kalambury, maksymalnie rozbawieni zasypialiśmy wokół otwartego kominka, odruchowo w ciągu nocy pamiętając o dokładaniu drew do paleniska. A dla mnie spełnionego kucharza frajdą było przyrządzenie śniadaniowej jajecznicy z 24 jaj, kiełbaski i cebulki
Dzisiejszy przeszło 170 km odcinek powrotny na tyle dał nam sie w kość, że ja osobiście wymagam "przejścia w tryb serwisowy" czemu już dłużej opierać się nie będę. Przepiękna i osobista serwisantka czeka na mnie w sypialni - zatem się oddalę
Dobrej nocy
ps. Chyba nową tradycję ustanowiliśmy i niech ona trwa.... Na schyłku sierpnia mam zamiar powtórzyć tą trasę - może nieco ją wydłużając... Tak aby pożegnać odlatujące bociany, bo którz to wiedział co to jest tzw. "Sejm Bociani"?
Mianowicie fakt, że te przepiękne ptaszyska na chwilę przed odlotem zbierają się setkami na startowych polanach, wybierają najsilniejszego i stadami startują najpiękniejszymi kluczami w arcy długą podróż do Afryki... Zaiste trzeba je godnie pożegnać
A cóż to będą za doznania - dowie sie ten kto z nami pojedzie
Miało z założenia być lajcikowo - a sam fakt spędzenia czasu w siodle quada przez 6 dni dał nam wszystkim w kość... Nawet Alekszowi trochę, choć to stworzenie Boże niewyżyte jest i łaknące przygód... Aby więcej błota, aby więcej wody
Dzisiejsza trasa to lekkimi skrótami gonitwa do domu. Zrobiliśmy w ciągu jednego dnia to co przejechaliśmy przez dni 3 czy może nawet i 4... Przeszło 170 km.
Dziś nie było już czasu na zwiedzanie i uciechę widokami, chociaż na szybkich szutrowych drogach przy prędkości ok. 80 km/h wprawne oko potrafiło wyłapać co nie co z otaczającego nas terenu... A choćby dawno już nie miałem okazji zobaczyć np. czarnego bociana, łabędzia(-cy) w gnieździe wysiadującego(-ej) jajo (-a), czaplę ze złapaną przed chwilą rybą w dziobie, świeżo wycięty przez bobry dosłownie prawie cały zagajnik drzew, polującą sforę jastrzębi, holowanej przez wędkarza sporej ryby czy też wyholowania przez nas Mercedesa, który wybrał sie na majówkę i utknął w drodze.... - do dzisiejszego dnia.
Wypad choć okazał się dość męczący, był najwspanialszą moją życiową (i chyba niekogo z nas nie obrażę jeśli za nas wszystkich odpowiem) tak długą przygodą na quadzie... Nazwałbym ją nieco nad wyraz lecz trafnie - 6-cio dniowy Raj na Ziemi. Naszej arcypięknej Polskiej Ziemi - i za "chiny ludowe" piękniejszego kraju nie ma na tym świecie
Bowiem każde z nas miało u boku swoje największe Miłości... Ukochaną osobę (my z Grzegorzem swoje żony - a one nas i Aleksz tatę - a tato syna ), długo oczekiwany i ukochany święty spokój i czas okraszony wolnością i swobodą oraz to co my quadziarze w tym wymiarze kochamy najbardziej - nasze wspaniale warczące i wszędołażące machiny z odrobiną dekadencji w postaci przepięknego terenu do jazdy (że o widokach jeszcze tu nie wspomnę).
Ze statystyk ogólnie ogarniając - jak Grzegorz (podobnie wyczerpany ostatkiem sił napisał) zaliczyliśmy 6 dniowy wypad w teren, odnotowując na licznikach przebiegu ok. 650 km. Specjalnie napisałem "około" ponieważ moja Bestia pokazywała to, Grzesia Kingquad siamto, a GPS owamto... Zaś uśredniając - tak właśnie wyjdzie
Średnią prędkość przejadu tu musi podpowiedzieć GPS Grzegorza - a dzisiejszym ostrym rajdem poprawiliśmy nasze błogie dotychczasowe lenistwo, nie mniej ogólnie jechaliśmy grubo ponad 25 godzin, nie odnotowaliśmy żadnej spowalniającej nas awarii czy też zalania sprzętu (może poza małym przypaleniem paska w BF podczas holu Aleksza, zapaleniem sie lampki paska - co okazało się być trybem inspekcyjnym i za chwile skasowanym, urwanym kierunkowskazem i przepaloną żarówką w Polarisku Aleksza...).
Było naprawdę bezpiecznie i zupełnie spokojnie, poza moimi obitymi palcami u rąk od gałęzi i podobnych, kilogramów kurzu który, jeszcze mam w nosie.
Pierwszą i w miarę najcieplejszą noc spędziliśmy w namiotach - nie mniej zmarzliśmy nieco, kolejne zaś noclegi spędzaliśmy w napotkanych "różnych" AgroTurystykach.
Specjalnie podkreśliłem "różnych" bowiem przyjemność czerpaliśmy z każdego noclegu... W jednym mieliśmy do dyspozycji bilard i stół ping-pongowy, w kolejnym zaś bawiąc się trywialną zabawą w kalambury, maksymalnie rozbawieni zasypialiśmy wokół otwartego kominka, odruchowo w ciągu nocy pamiętając o dokładaniu drew do paleniska. A dla mnie spełnionego kucharza frajdą było przyrządzenie śniadaniowej jajecznicy z 24 jaj, kiełbaski i cebulki
Dzisiejszy przeszło 170 km odcinek powrotny na tyle dał nam sie w kość, że ja osobiście wymagam "przejścia w tryb serwisowy" czemu już dłużej opierać się nie będę. Przepiękna i osobista serwisantka czeka na mnie w sypialni - zatem się oddalę
Dobrej nocy
ps. Chyba nową tradycję ustanowiliśmy i niech ona trwa.... Na schyłku sierpnia mam zamiar powtórzyć tą trasę - może nieco ją wydłużając... Tak aby pożegnać odlatujące bociany, bo którz to wiedział co to jest tzw. "Sejm Bociani"?
Mianowicie fakt, że te przepiękne ptaszyska na chwilę przed odlotem zbierają się setkami na startowych polanach, wybierają najsilniejszego i stadami startują najpiękniejszymi kluczami w arcy długą podróż do Afryki... Zaiste trzeba je godnie pożegnać
A cóż to będą za doznania - dowie sie ten kto z nami pojedzie
.:GALEON:.
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...
- Grzegorz Głowienka
- Administrator
- Posty: 2030
- Rejestracja: ndz 14 sie, 2005
- Quad:: testowy :)
- Imię: Grzegorz
- Lokalizacja: mazowieckie
- Kontakt:
Halo, halo Arecki, halo, halo Aleksz, gdzie wy jesteście. Śniadanie bez was jakoś tak nie smakuje. A i żona zastrajkowała
To ile kilometrów mamy dziś do zrobienia
Właśnie wstaliśmy, ale do jazdy mocno ciągnie.... tak jakby czegoś brakowało. Chcielibyśmy jeszcze raz podziękować wam za wspólną jazdę, za te kilka wspaniałych dni.
To ile kilometrów mamy dziś do zrobienia
Właśnie wstaliśmy, ale do jazdy mocno ciągnie.... tak jakby czegoś brakowało. Chcielibyśmy jeszcze raz podziękować wam za wspólną jazdę, za te kilka wspaniałych dni.
Póki co quadowa emeryturka :)
U nas dokładnie to samo... i nawet chciałem Was zawołać z ranaGrzegorz Głowienka napisał: Śniadanie bez was jakoś tak nie smakuje
Oj tak ciągnie, ciągnie... poza bolącymi rękami i nadal zdrętwiałym kciukiem w głowie nadal jedna myśl... Musiałem dziś polatać (co prawda Bestia nadal odpoczywa u Grzegorza ) i polatałem... W 2 godzinki obleciałem z kosiarką całą działkęGrzegorz Głowienka napisał: ale do jazdy mocno ciągnie.... tak jakby czegoś brakowało
Odwzajemniam podziękowania i oby częściej udawało nam sie takie wypady organizować
Ostatnio zmieniony sob 05 maja, 2007 przez Arecki, łącznie zmieniany 1 raz.
.:GALEON:.
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...
ech tam. Moze za rok się z Wami wybiorę....jak bede mial czynnego quada i opieke nad dziecmi, choc właśnie te kilogramy kurzu mnie zawsze odrzucaja, bo po kilkugodzinnych jazdach, okazuje się, ze poza koniecznoscia czyszczenia filtra powietrza dochodza problemy z oczami, bo gogle nie sa idealnie szczelnie i wydlubuje kurz z oczu a potem mam przez nastepne 2 dni zapalenie spojowek. O tym co sie dzieje w nosie nie wspomne przez grzecznosc.Arecki napisał: , kilogramów kurzu który, jeszcze mam w nosie.
Są podobno specjalnie uszczelniane gogle....
Dlatego tak bardzo kocham zimę, taką ok -5stC z puchem....wywrotki mniej bola i nie ma kurzu. Mam wymagania
Wrzuccie prosze tracka z Waszej podrozy, żebym mogl go sobie przesledzic....
Jak kobiety znosiły podróż na krotkiej kanapie? Domyslam się, ze nie było dodatkowych siedzen na tylnych bagażnikach.
Ostatnio zmieniony śr 09 maja, 2007 przez MaciekP, łącznie zmieniany 1 raz.
Wtedy nawet quad nie jest taki brudny i szybciutko się go myjeMaciekP napisał: Dlatego tak bardzo kocham zimę, taką ok -5stC z puchem
Ostatnio zmieniony śr 09 maja, 2007 przez KoKoS, łącznie zmieniany 1 raz.
PoZdRo FoR All
odpalając potwora
moje poglądy się zmieniają, zaczynam inaczej myśleć...
odpalając potwora
moje poglądy się zmieniają, zaczynam inaczej myśleć...
Maciek... Tragedii nie ma...
Ja leciałem jako zamykający sztafetę, więc naturalnie przyjmowałem kurz na klatę od całego peletonu... Ale i na to jest metoda - wystarczy odpowiednio rozciągnąć peleton
Filtrami powietrza i innymi również sie nie kłopocz...
A jak nasze Panie - i tato nieco młodszego wiekiem kolegi znieśli całą podróż - to tylko trzeba ich o to zapytać... Ale wierz mi że wszyscy z nas mieli uśmiechy po same uszy - mimo że zmęczenie wystąpiło.
Co do dodatkowych siedzeń - kolega aleksz młodszy ciałem jest a i tato do maksymalnie masywnych nie należy, więc sobie spokojnie dali radę i w miarę wygodnie się im jechało.
Grzegorz z żoną dysponowali nieco większym quadem KQ to i chyba również w miarę wygodnie miejsca wystarczyło.
Ja na BF miałem zaporzyczony kufer z siedziskiem to do przesady można było nazwać karawanem wygodnickim. Taki kufer ma swoje zalety jak i wady... na równej powierzchni pasażer ma wygodę jak u Pana Boga na zapiecku, natomiast w terenie maksymalnie odsunięty pkt ciężkości powoduje u pasażera momentami wrażenie katapulty. Czasem chciałem specjalnie dla swojej żony zamontować sobie na swoich plecach uchwyty coby miała dziewczyna czego sie podtrzymać
Zastanawiaj sie zatem intensywniej, bo to czego dokonaliśmy ma szansę wejść w kalendarz ciekawych niezorganizowanych wyjazdowych imprez. A już w sierpniu planujemy kontynuację - co prawda może nie przez 6 dni, ale ze 3 do 4 powinniśmy móc zaliczyć.
Co to oczu - nie sądzę żebyś do najwrażliwszych zdrowiem należał, zatem spokojnie wystarczy Ci woda do przemycia oczu i twarzy... wieczorem kropelki do oczu - kłopotu nie ma żadnego.
Na kurz miałem na twarzy tylko chustę, ale na przyszłość zabiorę ze sobą komplet maseczek (jednorazowych, lakierniczych - mega tanich i wydajnych) Więc problem rozwiąże sie sam.
To chyba był pierwszy tego typu wypad w Polsce - mój napewno - zatem braki i niewygody będę modyfikował za każdym razem dla wszystkich chcących ruszyć z nami.
A przygotowania do kolejnej rundy powoli zaczynają się rozkręcać
Negocjuj Maciek z żoną, sprzedaj dzieci dziadkom na te kilka dni (jak się uda) i ruszajcie w kolejną edycję z nami
Ja leciałem jako zamykający sztafetę, więc naturalnie przyjmowałem kurz na klatę od całego peletonu... Ale i na to jest metoda - wystarczy odpowiednio rozciągnąć peleton
Filtrami powietrza i innymi również sie nie kłopocz...
A jak nasze Panie - i tato nieco młodszego wiekiem kolegi znieśli całą podróż - to tylko trzeba ich o to zapytać... Ale wierz mi że wszyscy z nas mieli uśmiechy po same uszy - mimo że zmęczenie wystąpiło.
Co do dodatkowych siedzeń - kolega aleksz młodszy ciałem jest a i tato do maksymalnie masywnych nie należy, więc sobie spokojnie dali radę i w miarę wygodnie się im jechało.
Grzegorz z żoną dysponowali nieco większym quadem KQ to i chyba również w miarę wygodnie miejsca wystarczyło.
Ja na BF miałem zaporzyczony kufer z siedziskiem to do przesady można było nazwać karawanem wygodnickim. Taki kufer ma swoje zalety jak i wady... na równej powierzchni pasażer ma wygodę jak u Pana Boga na zapiecku, natomiast w terenie maksymalnie odsunięty pkt ciężkości powoduje u pasażera momentami wrażenie katapulty. Czasem chciałem specjalnie dla swojej żony zamontować sobie na swoich plecach uchwyty coby miała dziewczyna czego sie podtrzymać
Zastanawiaj sie zatem intensywniej, bo to czego dokonaliśmy ma szansę wejść w kalendarz ciekawych niezorganizowanych wyjazdowych imprez. A już w sierpniu planujemy kontynuację - co prawda może nie przez 6 dni, ale ze 3 do 4 powinniśmy móc zaliczyć.
Co to oczu - nie sądzę żebyś do najwrażliwszych zdrowiem należał, zatem spokojnie wystarczy Ci woda do przemycia oczu i twarzy... wieczorem kropelki do oczu - kłopotu nie ma żadnego.
Na kurz miałem na twarzy tylko chustę, ale na przyszłość zabiorę ze sobą komplet maseczek (jednorazowych, lakierniczych - mega tanich i wydajnych) Więc problem rozwiąże sie sam.
To chyba był pierwszy tego typu wypad w Polsce - mój napewno - zatem braki i niewygody będę modyfikował za każdym razem dla wszystkich chcących ruszyć z nami.
A przygotowania do kolejnej rundy powoli zaczynają się rozkręcać
Negocjuj Maciek z żoną, sprzedaj dzieci dziadkom na te kilka dni (jak się uda) i ruszajcie w kolejną edycję z nami
.:GALEON:.
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...