Halo, Halo Romku; Halo, Halo Tomku; (cytując początek skeczu komentatorów - jak z kabaretu Ani MruMru)

Oddajemy głos na plan z okolic miasteczka Brok.
Dzisiejszy dzień po dość znośnej nocy pod namiotami od samego początku zapowiadał się nieco leniwie. Obudziwszy się porannym chłodem o zbyt wczesnej porze dnia, niczym wyziębłe kajmany spragnione ciepła - wyszliśmy z obozowiska na spacer na wschód słońca ładować braki temperatury w swoich ciałach. Pogoda zapowiadała się nieco inna niż zapowiadana, więc pesymistycznie szukając zapowiadanych opadowych chmur na niebie (których nie udało się odszukać) po dłuższej chwili pakowania obozowiska na quady, leniwym śniadanku wreszcie wyruszyliśmy w dalszą trasę.
Na dzisiejszym odcinku wyłącznie skupialiśmy się na nas samych, uciechy z wyjazdu, przepięknych łąkach i widokach, błogim lenistwie, więc nie było siły na pędzenie w kierunku robienia kilometrów.
Potrafiliśmy zatrzymać się przy powstającym do lotu stadzie bocianów (sic! Ciekawe dlaczego powstały to tego lotu kiedy my nadjechaliśmy, była i chwila na jazgot wyciągarek, niby leniwie ale i ciekawie. I błotka, a raczej nadbużańskiego podmokłego torfowiska mieliśmy okazję zapoznać.
Pierwsza wklejka należała do Aleksza, gdzie przy próbie wyholowania miałem okazję zobaczyć zjawisko zadymienia wydobywającego się ze snorkla od skrzyni pasowej w swojej Bestii. Cóż się dziwić, 2 osoby na pokładzie, osprzętu również nie mało, holowany wklejony w teren, holujący z tym ekwipunkiem na tym samym terenie i nieco pod górkę pasek miał prawo się przykopcić nieco, co i też uczynił.
Kolejną wklejkę zaliczył quad Grzegorza z żoną prowadząc nas niestrudzenie przez bagna i torfowiska utknął był i basta. Niefart polegał na tym że od strony którą prowadził (czyli za nim) nie bardzo było jak pojechać omijając, zaś objechawszy teren na około i stając naprzeciw, brakowało liny w wyciągarkach coby Grzesiowego KingQuada wyciągnąć z torfowiska. I na to się sposób znalazł bez zbytniego moczenia butów. Wyjechaliśmy z błotka.
W między czasie na spokojnie zorganizowaliśmy nad brzegiem Bugu osobliwy popas, czyli grilla - bez grilla, bez węgla, brykietu i podpałki.
Mając do dyspozycji jedynie ruszt i prowiant, saperkę i maczetę, sięgnęliśmy pomysłami po nieco McGajweryzmu i kilka okolicznych gałęzi, aby i za chwil kilka gięta wespół z kaszaneczką, pieściły nasze podniebienia niczym dania z najlepszych ogródków grillowych.
Przy okazji spotkaliśmy 2 kolegów upalających swoje Keeweye po okolicznych terenach.
Biesiada zajęła nam dłuższą chwilę, więc nie gonieni czasem, rozleniwieni promieniami słońca wreszcie zapakowaliśmy quady i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Reszta drogi to widoki niczym z kalendarza jubileuszowego Nationale Geographic lub pocztówek seri platynowej Poczty Polskiej. Zielone, kwieciste łąki, mnóstwo ptactwa, sarny konie, krowy... I nawet droga na Ostrołękę
Zauroczeni tymi wszystkimi widokami nawet nie spostrzegliśmy kiedy minął nam dzień. Z zaplanowanego odcinka 60 km zrobiliśmy zaledwie 40 km.
Nikt z nas nie spodziewał się, że to może być aż tak przepiękny dzień.
Kolejna relacja tradycyjnie po dniu jutrzejszym. A ja nazwany potocznie nadwornym kronikarzem uciekam spać, bo towarzystwo mi tu chrapie już mocno od 2 godzin; nie będę ich budził szelestem pióra i maczanego inkaustu a tym bardziej klikaniem na klawiaturze.
Dobrej nocy i do kolejnej relacji ze szlaku.
PS. W załączeniu kilka obiecanych fotek wyselekcjonowanych z setek najciekawszych przegląd trasy

Bez opisów za co przepraszam, ale Żona czeka:)
PS.2. Prezzi fotka wstającego do lotu stada bocianów jest ze specjalną dedykacją dla Ciebie

.:GALEON:.
_______________________________________
Ogień w sercu, diamenty na twarzy... a błoto na plecach...